Po słynnym nowojorskim Greenpoincie – gdzie można było zjeść polskiego schaboszczaka, ruskie pierogi lub napić się oryginalnej polskiej wódki, znika ostatni symbol polskości nierozerwalnie związany z wyjazdami naszych rodaków do USA – wizy!
Po wielu latach starań żelazny punkt rozmów przywódców Polski i USA, utracił aktualność. Prezydent Trump podpisał stosowną decyzję, uruchamiając tym samym procedurę zniesienie urzędniczej uciążliwości dla Polaków. Prezydent Duda nie krył dumy, że to właśnie na czas jego kadencji przypadło to szczęśliwe wydarzenie.
– Długo rozmawialiśmy z prezydentem Trumpem na ten temat i cieszę się, że się udało – powiedział skromnie, ale dumnie do telewizyjnych kamer.
Rzeczywiście wydarzenie ma charakter symboliczny i to pod kilkoma względami.
Po pierwsze – cechuje je pewna trwałość. Wizy zostaną zniesione, ale procedury zachowane. Oznacza to, że oficer emigracyjny nadal będzie mógł zawrócić naszych rodaków z lotniska do domu, jeśli stwierdzi, że w jakikolwiek sposób uchybili oni amerykańskim przepisom. Od jego decyzji nadal nie będzie odwołania. Może się więc tak zdarzyć, że jak dotąd nasz „Kowalski” nawet oryginalnego hot-doga nie powącha, tylko ciupasem odesłany zostanie z powrotem do domu.
Po drugie – jest to decyzja praktyczna. Polacy znacznie rzadziej jeżdżą już do USA za pracą i są znacznie ostrożniejsi, jeśli chodzi o podejmowanie pracy „na czarno”, gdyż pracę – i to legalną – mają pod bokiem, w Europie. Jako obywatele Unii Europejskiej mają szerokie możliwości znajdowania odpowiedniego do swoich kwalifikacji i temperamentu zatrudnienia na starym kontynencie. Oficjalna praca w Unii daje ten dodatkowy profit, że gwarantuje prawa pracownicze łącznie z prawami emerytalnymi. Legalna praca w Unii, to bardzo istotny czynnik, który wpływa na spadającą liczbę chętnych na wyjazd do USA. Ponieważ chętnych jest mniej, to i odsetek odmów udzielonych starającym się o wizę, też w końcu spadł poniżej wymaganych trzech procent, co przez lata blokowało wszelkie rozmowy o ułatwieniach wizowych. No, bo kto dziś jeździ do USA, żeby pracować? Nikt, chyba.
Po trzecie – co poniekąd jest konsekwencją nowej sytuacji, czas pobytu Polaków, którzy przyjadą do USA już bez koniecznych dotąd wiz, został skrócony ze 180 dni do 90. To jest logiczne – przecież ktoś, kto przyjeżdża do USA w celach turystycznych lub biznesowych siłą rzeczy nie może tam przebywać w nieskończoność, bo musi wracać do pracy w Polsce, lub w którymś z krajów UE. Wakacje też nie trwają wiecznie – każdy urlop kiedyś się kończy, więc na co komu aż 180 dni?!
Po czwarte – skoro nie będzie już wiz, nie będzie też opłat wizowych. 160 dolarów zostanie w kieszeni każdego wyjeżdżającego do USA rodaka. Dokładnie – 146, bo jednak 14 dolarów za autoryzację w elektronicznym systemie ESTA zapłacić trzeba będzie.
Po piąte – sukces wizowy, prezentowany jako osobisty sukces pana prezydenta Dudy, jest też sukcesem Unii Europejskiej. To bowiem Komisja Europejska wszczęła przed kilku laty poważne, merytoryczne i bardzo twarde rozmowy na temat zniesieniem systemu wizowego dla obywateli wszystkich swoich krajów członkowskich. Stanom Zjednoczonym zagroziła nawet w pewnym momencie nałożeniem – gdyby ich opór w tym względzie trwał – obowiązku wizowego na obywateli amerykańskich pragnących przyjechać do Europy.
„Osiągnięcie wzajemności wizowej dla wszystkich państw członkowskich UE jest naszym głównym priorytetem. Ostatnie doświadczenia pokazują, że dalsze zaangażowanie dyplomatyczne przynosi pozytywne rezultaty, dlatego będziemy trzymać się tego podejścia również w przypadku USA. Ruch bezwizowy leży w interesie krajów po obu stronach Atlantyku i oczekujemy konkretnych działań wszystkich stron, aby przyspieszyć osiągnięcie tego celu” – mówił po zniesieniu wiz dla obywateli UE przez Kanadę, komisarz ds. migracji, spraw wewnętrznych i obywatelstwa Dimitris Awramopulos.
Należy się więc cieszyć, że pan prezydent Andrzej Duda tak umiejętnie skorzystał z postawy Unii Europejskiej.