Trwa szczyt Unii Europejskiej poświęcony w głównej mierze problemom migracji.
W ostatnich dniach czerwca szefowie państw Unii Europejskiej spotykają się w Brukseli podczas kolejnego szczytu Rady Europejskiej. Jak zapisano w agendzie, pierwszym i najważniejszym tematem będzie „wewnętrzny i zewnętrzny wymiar polityki migracyjnej”. Nie ma jednak pewności, że szczyt zakończy się konkretnymi decyzjami. Unia w sprawie migrantów jest podzielona jak nigdy dotąd.
W ostatni weekend w Brukseli odbył się nieformalny szczyt szefów państw UE, zwany mini-szczytem. W zamyśle organizatorów miał przygotować stanowiska, które byłyby przyjęte podczas trwającego obecnie szczytu. Zakończył się fiaskiem. W mini-szczycie uczestniczyło jedynie 16 państw członkowskich UE (Polski też nie było). Nie uzgodniono wspólnych wniosków w sprawie migrantów.
Walizki imigrantów
Europa powoli zapomina o 175-kilometrowym płocie zbudowanym przez Orbana na granicy węgiersko-serbskiej. I o słowach premier Szydło, deklarującej, że w ramach unijnej solidarności Polska nie przyjmie żadnego imigranta. W ostatnim czasie najczęściej komentuje się stanowisko rządu Włoch.
Matteo Salvini, włoski wicepremier i minister spraw wewnętrznych nie ukrywa, że celem nowego rządu Włoch jest odesłanie do krajów pochodzenia półmilionowej rzeszy nielegalnych imigrantów. „Nie możemy sobie pozwolić na to, aby utrzymywać dalej setki tysięcy ludzi we Włoszech” – powiedział Salvini. „Muszą pakować walizki…” – dodał.
Na początku czerwca Salvini odmówił zgody na wpłynięcie do włoskiego portu statku z ponad 600 imigrantami, których na wodach libijskich uratowała załoga statku „Aquarius” należącego do organizacji humanitarnej SOS Méditerranée. Włosi zaproponowali, by migrantami zajęła się maleńka Malta. Ta również odmówiła.
Ostatecznie imigrantów przyjęła Hiszpania. Decyzję o przyjęciu kolejnych 629 przyjezdnych z Afryki ogłosił premier Hiszpanii Pedro Sánchez. Notabene, lider socjaldemokratycznej partii PSOE (Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza).
Z Austrii do Afryki
Przeciwni pomocy imigrantom: Orban na Węgrzech i Kaczyński w Polsce mają więc grono nowych sprzymierzeńców. I to nie tylko we Włoszech. Również kanclerz Austrii, Sebastian Kurz wspomina o zamiarze zawracania migrantów z powrotem do Afryki. A także, co znamienne, minister spraw wewnętrznych w koalicyjnym rządzie Angeli Merkel. Horst Seehofer zagroził, że: „jeśli do czasu szczytu UE (28-29 czerwca) nie będzie żadnego rozporządzenia, zlecę rozpoczęcie zawracania (imigrantów) na granicy”. I to bez oglądania się na zgodę kanclerz Merkel.
Tymczasem Viktor Orban poszedł krok dalej. Po nowelizacji kodeksu karnego, kara roku więzienia grozi każdemu, kto zdecyduje się na pomoc nielegalnym imigrantom. Zaś darowizny na rzecz uchodźców zostały obłożone 25 proc. podatkiem. Przeznaczonym na utrzymanie płotu na południu Węgier.
Karane mogą być też osoby pomagające migrantom w ramach organizacji humanitarnych. Takich, jak załoga wspomnianego już statku „Aquarius”. Można wyobrazić sobie sytuację, w której po przypłynięciu statku z wyłowionymi z morza imigrantami do portu węgierskiego, cała załoga trafiłaby do więzienia. Dobrze się składa, że Węgry nie leżą nad morzem.
Droga do Europy
Znamienne, że wzrostowi nastrojów antyimigranckich w Europie wcale nie towarzyszy zwiększona fala migracji. Napływ imigrantów miał swój szczyt w październiku 2015 roku. Wówczas w ciągu tylko jednego miesiąca do Europy przybyło prawie ćwierć miliona osób. Głównie z Bliskiego Wschodu, za sprawą wojny w Syrii.
W kolejnych miesiącach i latach liczba migrantów systematycznie malała. Od mniej więcej roku ilość przybyszów plasuje się na podobnym poziomie kilku tysięcy osób miesięcznie. Przykładowo, w maju 2018 roku było to 6041 osób. Gdyby teoretycznie przyjąć symetryczną alokację imigrantów na terenie całej Unii Europejskiej, do miasta wielkości Wrocławia trafiałoby miesięcznie 8 mieszkańców Afryki lub Azji. Dla porównania, szacuje się, że we Wrocławiu mieszka i pracuje ponad 60 tysięcy przyjezdnych z Ukrainy.
Gwoli ścisłości trzeba przyznać, że jednym z czynników, który wpłynął na zahamowanie napływu setek tysięcy imigrantów drogą lądową był węgierski płot. Potwierdziła to ostatnio nawet kanclerz Angela Merkel. Cóż, płoty i mury tak mają. Zatrzymują ludzi. Niezależnie od tego, gdzie się je stawia. Na Węgrzech. W Berlinie. Czy w Chinach. Ale węgierski przykład nie może oznaczać zachęty do powrotu współczesnego świata do budowania „murów obronnych”. Oddzielających bogatych od biednych.
Dzieci z Dworca Brześć
Jakie najważniejsze zasady polityki migracyjnej powinny być bliskie polskiej socjaldemokracji? Po pierwsze: bezwarunkowa pomoc potrzebującym. Czy można nie reagować na widok łodzi wypełnionej afrykańskimi kobietami. Afrykańskimi dziećmi. Afrykańskimi wyrostkami – również. Zachować się jak włoski wicepremier Salvini? Powiedzieć: „to nie ja – to kolega”.
Identycznie zachowują się politycy rządzącego w Polsce PiS-u. Do brzegów Bałtyku nie przybijają co prawda łodzie i pontony z Afryki. Ale na dworcu kolejowym w Brześciu przez wiele miesięcy koczowały czeczeńskie rodziny próbujące dostać się do Polski. Niektórzy są tam do dzisiaj. Marina Hulia, kiedyś nauczycielka rosyjskiego, zorganizowała nawet szkołę dla czeczeńskich dzieci mieszkających na dworcu.
Urzędujący zaledwie od czterech tygodni socjaldemokratyczny premier Hiszpanii Pedro Sánchez dał dobry przykład coraz bardziej antyimigranckiej Europie. Przyjmując imigrantów z „Aquariusa”. Mimo, że w samym tylko roku 2017 do Hiszpanii dotarło drogą morską ponad 22 tysiące nowych imigrantów.
Ale oprócz doraźnej pomocy, najważniejsze dla Europy są rozwiązania systemowe.
Platformy regionalne
Ilość nielegalnych przekroczeń granic UE systematycznie spada. Jak podaje Frontex, Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej, w ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku odnotowano o 46 proc. mniej przypadków nielegalnego przekraczania granic Unii niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Mimo tego przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk proponuje kontrowersyjne rozwiązanie. Mające radykalnie ograniczyć liczbę imigrantów napływających do Europy.
O projekcie napisała kilka dni temu Wirtualna Polska. Miałyby powstać tak zwane regionalne platformy wysiadkowe. Zlokalizowane poza granicami Unii, głównie w Afryce Północnej. Trafialiby tam migranci z łodzi i statków, takich jak „Aquarius”. Na miejscu byłaby możliwość oceny, którzy z migrantów jest uchodźcą z terenów objętych wojną lub prześladowanym w swoim kraju. I wymaga pomocy ze strony Unii Europejskiej. A kto jest jedynie emigrantem ekonomicznym.
Zdaniem komentatorów, pomysł zgłoszony przez Tuska jest mocno niedopracowany i budzi wiele wątpliwości. Najpewniej nie dostanie jednoznacznego „zielonego światła” ze strony uczestników szczytu. Myślę, że słusznie. Byłoby to w jakimś stopniu to samo, co zrobił włoski wicepremier. To nie ja – to kolega. W Afryce. Można dodać sarkastycznie, że w Polsce temat „regionalnych platform wysiadkowych” już przerabialiśmy. Na dworcu w Brześciu…
Tak przy okazji. Pomysł „platform” nie jest propozycją nową. Już dwa lata temu o takim rozwiązaniu problemów migracyjnych mówił Viktor Orban.
Chwiejna równowaga
Czy można oczekiwać, że obecny szczyt Rady Europejskiej wprowadzi istotne zmiany w polityce migracyjnej Unii? Raczej nie. Prasa cytowała niedawną wypowiedź Donalda Tuska, dotyczącą perspektyw rozwiązania kryzysu migracyjnego w Europie. Przewodniczący Rady Europejskiej mówił o konieczności wykonania „dodatkowej pracy, by znaleźć równowagę miedzy solidarnością a odpowiedzialnością”…
Plan M
Gdzie jest polska lewica? Część polityków niechętnie zabiera głos. Jak mi powiedział w przypływie szczerości jeden z ważnych działaczy lewicy, on też jest zdania, że: „za dużo tych »ciapatych« w Europie”. To nie tak kolego! Lewica powinna mieć jasne i ugruntowane stanowisko w sprawie migrantów. Zupełnie odmienne od zacytowanego powyżej.
Po pierwsze: bezwarunkowa pomoc potrzebującym – już o tym pisałem. Pomoc nie może być elementem politycznej kalkulacji i bieżących nastrojów społecznych. Jasne, że nie wszyscy przybysze pragnący mieszkać w Polsce, muszą automatycznie uzyskiwać azyl lub prawo pobytu. Ale pozostawianie ludzi bez pomocy na morzu lub na dworcu kolejowym jest działaniem okrutnym.
Po drugie: budowanie klimatu przychylności dla przyjezdnych, zwłaszcza z odmiennych kręgów kulturowych i religijnych. Poczynając od języka, w którym słowo „ciapaty” nie ma prawa bytu nawet w zaciszu domowym. Świat XXI wieku jest skazany na multikulturowość. To oczywisty skutek łatwości przemieszczania się oraz komunikacji zdalnej. Widać to szczególnie wyraźnie w największych skupiskach ludności na wszystkich kontynentach. Nawet Warszawa powoli staje się miastem wielu kultur.
Po trzecie: akceptacja dla zagranicznych pracowników. W Polsce przez kilka kolejnych dekad będzie dramatycznie brakowało rąk do pracy, nawet kilku milionów pracowników. Napływ Ukraińców to dopiero początek wielkiej fali. Twierdzenie, że imigranci z krajów arabskich i z Afryki to „nieroby” i „prymitywy” jest rasizmem w najczystszej postaci. A to, że wśród nich co drugi jest terrorystą – kłamstwem.
Nie oglądając się na to, co uradzą w Brukseli, zacznijmy od tych trzech spraw.
Afryka Afryka
I najważniejsze. Dzisiejszy dramat wielu milionów ludzi zamieszkujących Afrykę w dużej mierze jest pokłosiem działań Europejczyków w ubiegłych stuleciach. Dzisiaj nie ma kolonii w Afryce. Ale to działania Wielkiej Brytanii, Francji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch, Niemiec, Belgii, Holandii, a nawet Danii – ich podboje kolonialne – są praprzyczyną dzisiejszych kłopotów Czarnego Lądu. Dlatego mieszkańcom Afryki – setkom tysięcy emigrantów i uciekinierów – Europa po prostu musi spłacić dług za dziesięciolecia niewoli i poniżania rdzennych mieszkańców Afryki.
Polska nigdy nie miała kolonii. Ale w imię solidarności, też powinna przyłączyć się do spłaty europejskiego długu.