W rocznicę 13 grudnia znalazłem na Twitterze, ten miły wpis pani Beaty Mazurek – europosłanki Prawa i Sprawiedliwości, do niedawna rzeczniczki tej partii i klubu sejmowego, damy kojarzonej nie wiedzieć czemu przez plotkarską Warszawkę z pierwszym przystojniachą sejmowym, posłem Ryszardem Terleckim, kobiety nowoczesnej, bezpruderyjnej, rozwiedzionej katoliczki. Wpis nie jest poświęcony jakiemuś komuchowi, co mógłby sugerować ów 13 grudnia, lecz bohaterowi tamtych zdarzeń, ikonie „Solidarności” etc. etc. – Władysławowi Frasyniukowi.
Pisze pani europosłanka:
Frasyniuk to pospolity kretyn (…) Jego knajacki, prowokacyjny język służy do wywołania w państwie emocji i awantury (…) Czy ten barbarzyńca wzywa do przelania polskiej krwi?
Cóż takiego ów Frasyniuk napisał? Cytuję:
– Z opresyjną władzą się nie rozmawia, z opresyjną władzą się walczy. Prosta zasada w rocznicę 13 grudnia. Co zrobisz opozycjo, by obronić sędziów i resztę obywateli? Nie lubicie brzydkich słów? Chcecie grzecznej ulicy? OK. Pamiętajcie, historia do Was krzyczy. „…i się nie bać”!
To wystarczyło, żeby pani Mazurek „wyszła z nerw”…
Jako „kombatant” lat 80-tych stojący wówczas po przeciwnej stronie niż pan Frasyniuk, myślę sobie: Masz, czego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.
Jakaś Beata Mazurek, która w roku 1980 miała 13 lat, wyzywa gościa, który wtedy na serio naparzał się z milicją, od pospolitych kretynów używających knajackiego języka.
Dodajcie sobie do Mazurek Guzikiewicza z Gdańska, Dudę – przewodniczącego, a choćby nawet i „Adriana”, działaczy związkowych ze „Ślunska”, koleżanki i kolegów pani Mazurek z ław poselskich, jako to Kempę Beatę, Witek Elżbietę – miniaturkę marszałka Sejmu, Zalewską Annę – reformatorkę oświaty, Clausewitza z Legionowa – Błaszczaka, Zielińskiego – lorda z Suwałk od hawajskich baletów i całą resztę tej menażerii, a zrozumiecie, dlaczego Frasyniuka, który naprawdę dostał w tyłek, szlag trafia…
Spotkaliśmy się kiedyś przelotnie, w Atenach, z okazji podpisania przez Leszka Millera i Włodzimierza Cimoszewicza traktatu akcesyjnego otwierającego Polsce drzwi do Unii Europejskiej. Frasyniuk został przez premiera Millera na tę uroczystość zaproszony wraz z Tadeuszem Mazowieckim i innymi ważnymi politykami, tworzącymi na przestrzeni lat sztafetę mądrych patriotów, którzy na ten ateński sukces Polski pracowali. Poznaliśmy się natychmiast – po gębach oczywiście.
– Muszę panu powiedzieć, że był pan jedynym, który zadał premierowi Mazowieckiemu sensowne pytanie, zwrócił się do mnie pierwszy.
Chodziło o konferencję prasową z udziałem premiera Mazowieckiego już po uroczystości pod Akropolem. Poprosiłem go o komentarz do faktu, że w osobach takich ludzi, jak on, czy Władysław Frasyniuk i takich, jak ja – dziennikarz i publicysta, który od początku do końca trwał po stronie gen. Jaruzelskiego, spotkały się w tym historycznym dniu, w kolebce europejskiej demokracji, dwie Polski i obie są z tego powodu szczęśliwe.
O ile pamiętam premier Mazowiecki podzielił tę obserwację i powiedział, że w tej chwili nie ważne jest, jakimi drogami tu dotarliśmy, ważne, że tu jesteśmy.
Dlaczego to piszę? Co mnie naszło? Sam nie wiem. To już przecież nikogo nie interesuje, w dzisiejszym wrzasku nikt już tego nie rozumie. Zwłaszcza madame Mazurek.