8 listopada 2024

loader

Psy się gryzą pod pałacem

Robert Kubica ma poważny kłopot

Kiedy patrzę na to, jak poczynają sobie prezes z prezydentem w sprawie rządowej telewizji, przypomina mi się…mój wujek ze Szklarskiej i jego dwa psy-stary i młody. Rzecz działa się 20 lat temu w Białej Dolinie, u podnóża Wielkiego Kamienia w Szklarskiej Porębie. A było to tak…

Wujek mój był już wtedy stary, ale całkiem zażywny i fizycznie sprawny. W lato, ja wraz z kolegami, przyjeżdżaliśmy do niego i rozbijaliśmy obóz tam, gdzie zwykle pasły się krowy. W 1945 r. wujek dostał bowiem od Rosjan chałupę z dobytkiem zaraz po tym, jak zeskoczył razem z nimi z czołgu, za pomocą którego chwilę wcześniej Armia Czerwona zajęła miasteczko. W chałupie byli jeszcze Niemcy, a w parniku gorące kartofle dla trzody. Trzoda i bydło rogate też jeszcze było, ale krótko, podobnie jak Niemcy. Tych Ruscy wypędzili a bydło zabrali. Wujasowi ostał się dom z pełnym wyposażeniem, w którym żył do śmierci.

Gdy 60 lat po wojnie siedzieliśmy na polanie obok wujasowej chałupy i piliśmy piwo albo wódkę z kolegami, wujek przychodził do nas, niby to przypadkiem z inspekcją, ale dobrze wiedzieliśmy, że wpadał żeby się z nami napić, kiedy akuratnie ciotka nie widziała. Pewnego razu siedział ze mną i jeszcze jednym kumplem, jak co wieczór. Polaliśmy wódkę do blaszanych kubków. Trwaliśmy tak w stuporze bez słowa i patrzyliśmy, jak na podwórku wujasa gryzą się psy: duży-podrabiany rottweiler, młody i łagodny, ale groźnie wyglądający, i stary-łańcuchowy burek, który gryzł wszystko i wszystkich. Rottweiler górował nad burkiem rozmiarami ale burek nadrabiał walecznością. Nie było dnia, żeby psy się nie gryzły. I, o dziwo, nigdy żadnemu nic się nie stało. Taka psia rozrywka na prowincji. Gdy tak siedzieliśmy i patrzyliśmy na to, pożal się Boże, tanie widowisko, wujas śmiał się pod nosem, kręcił z niedowierzaniem głową i mówił sam do siebie z uznaniem: „Ale się napierd….ją!”. Kiedy dziś sobie o tym przypominam, zawsze śmieję się, tak jak on, sam do siebie. W końcu to u nas rodzinne.

Prezydent Andrzej Duda popadł w konflikt z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Przedmiotem, lub raczej-podmiotem-konfliktu, jest prezes TVP Jacek Kurski. Prezydent zażądał ponoć dymisji prezesa TVP, na co prezes PiS miał, mówiąc delikatnie, wściec się jak szlag, i zagrozić wycofanie poparcia partii dla prezydenta. Wiarygodne to moim zdaniem tak samo, jak to, że Andrzej Duda poprze oficjalnie związki partnerskie, ale rzecz przedostała się do opinii publicznej i zaczęła się dyskusja: o co w tym wszystkim chodzi. Jak nie wiadomo o co chodzi, to zawsze chodzi o to samo. Prezydentowi rzekomo nie podoba się, że został postawiony przed faktem, i za pomocą wyborczej pałki wymuszono na nim 2 miliardy dla TVP, a w kampanii podpis za 2 miliardy paradoksalnie może kosztować go dużo więcej. Jeśli spojrzeć na jego oburzenie na chłodno, to nie ma tu żadnej logiki w działaniu; prezydent kwituje Kurskiemu odbiór weksla, a Kurski robi mu w rządowej tiwi kampanię na pięć fajerek załatwiając reelekcję i wszyscy są zadowoleni.

Jednakowoż pan prezydent, czemu teraz, tego akurat nie wiem, chciał się pokazać jako ten, który nie jest tylko człowiekiem od długopisu, tylko prezydentem z własnym zdaniem. Może za bardzo zabolały go docinki Donalda Tuska o jego wątłej męskości albo chce przyszpanować przed dziewczynami, nie mam pojęcia. Wiem jednak, że coś się musiało zadziać, że Andrzej Duda pokazał różki, a Jarosław Kaczyński zapomniał już, jak to jest, kiedy młody koziołek tryka go w zad. No i zaczęła się naparzanka. Jak u mojego wujasa na podwórku w Szklarskiej: psy zaczęły się napierd…ć!
Podobnie jak wtedy, tak i dzisiaj, widok ów przyprawia mnie jeno o pusty śmiech. Przecież wszyscy wiemy, że na dobrą sprawę nic z tej naparzanki nie wyniknie. Nikt nie straci zębów. Będzie co najwyżej trochę zamieszania i atrakcji dla ciżby, takiej jak my, bo walka jest jedynie pozorowana, lub w najlepszym wypadku, razy są mierzone tak, żeby nie zadać bólu ani ran. Złośliwi powiadają, że wszystko ma być obliczone na to, że prezydent z ciężkim sercem ustawę podpisze, Kurskiego odwołają na czas kampanii, że niby ta kasa to nie dla niego, a kiedy będzie po wyborach, rozpisze się nowy konkurs i Jacek Kurski go wygra na powrót, bo niby kto, a wtedy ludzie już dawno zapomną, że coś takiego, jak walki psów pod pałacem miały w ogóle miejsce. Ja jednak będę pamiętał i będę o tym przypominał, bo to szalenie śmieszne widowisko, patrzeć na nich, jak się tak między sobą napierd….ą. Wielka szkoda, że akurat nie mam w rękach kubka z wódką.

Jarek Ważny

Poprzedni

Przetargi po ustrzycku

Następny

Kampania Dudy bez pomysłu

Zostaw komentarz