Tydzień po wyborach. Na chłodno. O tym, co zostało z Koalicji Europejskiej.
Koalicja Europejska poniosła dotkliwą porażkę. Nie ma sensu zaklinanie rzeczywistości i śpiewanie – wzorem kibiców – „Polacy, nic się nie stało”. Albo branie przykładu z lidera Wiosny – krzyczącego w wieczór wyborczy – „wygraliśmy”. Stało się! Gdyby na dzień przed wyborami ktoś z opozycji powiedział, że Koalicja Europejska przegra aż 7 punktami procentowymi, zostałby niechybnie oskarżony o sianie defetyzmu. Ale życie biegnie dalej. A w szczególności odliczanie czasu do wyborów parlamentarnych. Zostało niespełna 150 dni. Dlatego powyborczy remanent musi być szybki.
Winien Marks
Gdybym miał wskazać na najbardziej fundamentalną przyczynę porażki opozycji, sięgnąłbym do… Karola Marksa. Nawet zdecydowani przeciwnicy jego teorii przyznają, że miał rację twierdząc, że byt określa świadomość. Również Jarosław Kaczyński rozumie to doskonale.
Ostatnie cztery lata rządów PiS-u zbiegły się z czasem gospodarczej prosperity w Europie. W Polsce ta dobra koniunktura została dodatkowo podkręcona olbrzymimi transferami społecznymi. Zostawmy na boku dyskusję o zaletach i wadach „piątek Kaczyńskiego”. I możliwych konsekwencjach dla finansów publicznych w przyszłości. Jedno jest poza dyskusją. Zdecydowanej większości Polek i Polaków żyje się pod rządami PiS-u dostatniej niż pod rządami PO.
Trybunał Konstytucyjny? Sąd Najwyższy? Nawet najlepiej wykształcony i najbardziej niezawisły sędzia nie jest w stanie pomóc, gdy nie starcza od pierwszego do pierwszego. Brakuje na ratę kredytu. Nie ma za co kupić wyprawki szkolnej dla dziecka. Poziom życia – szczególnie niezamożnych rodzin – w ostatnich latach poprawił się. Niekiedy diametralnie. Dlatego nie miejmy pretensji do ponad sześciu milionów naszych rodaczek i rodaków, że zagłosowali na PiS. Bo to nie oni – winien jest Marks.
Leniwe centrum
Jeśli któryś z Czytelników, wyprzedzając mój tok rozumowania, doszedł do wniosku, że nic się nie da zrobić – to jest w błędzie. Jestem bardzo daleki od doradzania opozycji, by odłożyła swoje ambicje wyborcze do czasu aż w Polsce pojawi się jakiś kryzys. A przecież już autorzy tekstów biblijnych zauważyli, że po latach tłustych przychodzą lata chude. Nie, nie o to chodzi.
Błędem opozycji było skupienie się na jednym jedynym punkcie programu: odsunięciu PiS-u od władzy. Szczególnie wyraźnie widać to było u Biedronia, który wystartował w wyborach z hasłem: „Nareszcie zmiana”. Owszem, zmian oczekują. Zarówno Ci ze skrajnej prawicy (wyjście z Unii), jak i ci z lewicy (aborcja). Ale wyborcom z politycznego centrum – tam gdzie wygrywa się wybory – już tak bardzo na zmianach nie zależy. Z jednej strony trudno im zdzierżyć ordynarną propagandę telewizji publicznej. Ale zawsze mają pod ręką pilota. I setki innych kanałów. Z drugiej strony – czują podskórnie, że lepszym od Schetyny gwarantem zawartości ich portfeli jest Kaczyński. Mogę dopisać: niestety. Tylko co z tego?
Jeśli opozycja myśli na serio o poprawieniu wyniku wyborczego z 26 maja, musi wziąć się za program. Bo wytrych zwany „antypisem” na jesieni będzie kluczem do porażki.
Z kim
Nie sposób zasiąść do pisania programu, nie wiedząc z kim. Porozumienie przed wyborami europejskimi było łatwiejsze. Wszak wszystkich koalicjantów łączyła proeuropejskość. Znacznie trudniej będzie dogadać się co do zasad świeckiego państwa lub legalizacji związków partnerskich z konserwatywnym skrzydłem Platformy. A jeszcze trudniej z PSL-em. Czy wobec powyższego projekt Koalicji Europejskiej należy uznać za zakończony? Zdecydowanie nie!
Warto w powyborczym remanencie rzucić okiem na najniższe słupki. Koalicja o znanej skądinąd nazwie „Lewica Razem” zdobyła niespełna 1,3 proc. głosów. Co by było, gdyby w minioną niedzielę, w podobnej koalicji, pod szyldem „SLD – Lewica Razem”, wystartowali politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Spodziewam się, że wynik mógłby być podobny do tego z wyborów samorządowych. Piątką europarlamentarzystów lewicy z pewnością nie moglibyśmy się pochwalić.
Skalę polaryzacji sceny politycznej uzmysławia suma poparcia dwóch pierwszych ugrupowań. PiS i Koalicja Europejska zebrały 84 proc. wszystkich głosów. Zostawiając innym komitetom do podziału zaledwie 16 procent. Twierdzenie, że jakikolwiek polityk lub partia są w stanie w ciągu 4 miesięcy ten polityczny duopol przełamać, jest rozumowaniem wyłącznie życzeniowym.
W Sojuszu Lewicy Demokratycznej odbędzie się ogólnopartyjne referendum dotyczące startu SLD w wyborach parlamentarnych. Będę namawiał koleżanki i kolegów, by poparli wspólny start ugrupowań opozycyjnych. Nie dlatego, że marzę o starcie wraz z ludowcami. Którzy w mojej kadencji, gdyby nie sprzeciw Platformy, Świątynię Opatrzności Bożej zasililiby kolejnymi dziesiątkami milionów złotych. Ale dlatego, że jestem realistą.
Zdrowie, praca i mieszkanie
Wracajmy do programu. Jestem zdania, że ugrupowania startujące w ramach koalicji w wyborach parlamentarnych powinny zredukować postulaty o charakterze światopoglądowym. Podtrzymuję to, co zawsze twierdziłem: współczesna lewica musi mieć zarówno nogę społeczną jak i światopoglądową. Ale akurat przed najbliższymi wyborami, dla szerokiej koalicji priorytetem powinno być trafienie do wyborców politycznego centrum. Wyborców nieco rozleniwionych. Korzystających z fruktów koniunktury gospodarczej i łaskawości Kaczyńskiego. Jakich zmian mogą pragnąć?
Zdrowie. Koalicja Europejska trochę o tym mówiła. Ale wyliczanie z ilu do ilu dni skróci się kolejka do jakiegoś lekarza jest po prostu nudne. I niewiarygodne. System ochrony zdrowia w Polsce wymaga radykalnych zmian. Pisałem już o tym. Kasy chorych powinny refundować pacjentom leczenie we wszystkich szpitalach i gabinetach, również tych prywatnych. Dopiero wówczas zostałby zrealizowany art. 68 Konstytucji: „Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych”.
Praca. Bezrobocie jest niskie. Brakuje rąk do pracy. To najlepszy okres, by zawalczyć o prawa pracownicze. Szczególnie z wielkimi i wszechmocnymi korporacjami. Przykład pierwszy z brzegu: jest skandalem, że polski kodeks pracy nie gwarantuje pracownikowi wynagrodzenia ani o złotówkę wyższego za pracę w niedzielę. Oczywiście niezależnie od prawa do dodatkowego dnia wolnego. Jeśli chodzi o prawa pracownicze – daleko nam jeszcze do standardów europejskich. Tu też konieczne są radykalne zmiany – prowadzone pod egidą związków zawodowych.
Mieszkanie. Wszystkie dotychczasowe programy mieszkaniowe można, jak mawiała moja babcia, o kant dupy potłuc. Artykuł 75 Konstytucji, mówiący że: „Władze publiczne (…) popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania” jest pustym frazesem. Póki co, to rzekome „poparcie” doprowadziło do tego, że kilkaset tysięcy rodzin zostało uwikłanych w kredyty frankowe. A zarówno za rządów PO jak i PiS największymi beneficjentami owego „poparcia” są deweloperzy. Plus banki. Tutaj też konieczna jest radykalna zmiana w działaniach państwa.
Lewica
O zdrowiu, pracy i mieszkaniach lewica mówiła wielokrotnie. Oczywiście. Dlatego w ramach remanentu powinniśmy zapytać o pozycję lewicy po 26 maja. Sojusz Lewicy Demokratycznej wprowadził do Europarlamentu 5 swoich przedstawicieli (szkoda, że żadnej przedstawicielki). To jest najlepszy rezultat ze wszystkich ugrupowań tworzących Koalicję Europejską – w porównaniu do wyborów z roku 2014. Ale nie to jest, moim zdaniem, najważniejsze.
W wyborach samorządowych we Wrocławiu Sojusz Lewicy Demokratycznej startował w koalicji z konserwatystami skupionymi wokół prezydenta Dutkiewicza. Ta egzotyczna koalicja budziła wśród wrocławskiej lewicy spore kontrowersje. Jednak po wyborach trójka radnych SLD: Bartek Ciążyński, Dominik Kłosowski i Czesław Cyrul potrafiła przekonać prezydenta Sutryka do wielu pomysłów lewicy. „To co robi prezydent Sutryk, to w 90 procentach nasz program” – potwierdzają wrocławscy radni SLD.
Podobny proces można było zauważyć w Koalicji Europejskiej. Ewidentny skręt w lewo Platformy Obywatelskiej nie był zaplanowanym manewrem przewodniczącego Schetyny. Po prostu istnieje w społeczeństwie świadomość ułomności polskiej sceny politycznej bez lewicy. I Koalicja Europejska w jakimś stopniu starała się tę lukę zagospodarować. Twierdzę, że pozycja Sojuszu Lewicy Demokratycznej w ramach Koalicji Europejskiej była znacznie silniejsza, niż wynikało to z parytetów czysto arytmetycznych. Nie chodzi mi o ilość „jedynek” czy „dwójek”. Ale o kształtowanie oblicza politycznego całej koalicji.
Lewarowanie lewicy
To, co chcę zasugerować, to plan na lata – nie na miesiące. Spodziewam się, że ostatecznie dojdzie do uporządkowania polskiej sceny politycznej. Na której swoje miejsce znajdzie zarówno nowoczesna prawica. Jak i lewica lub centrolewica. Ta pierwsza zacznie się kształtować wtedy, gdy polityczną karierę zakończy Kaczyński. Ta druga stopniowo będzie rosła w siłę już po najbliższych wyborach. Zbliżając do siebie polityków lewego skrzydła PO i Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W ciągu najbliższych 2-3 lat to lewica może być największym beneficjentem tegorocznych wyborów.
Jak podawał swego czasu CBOS, w ostatnich wyborach parlamentarnych niemal 40 proc. wyborców o poglądach lewicowych głosowało na PO. Dlaczego? Bo podobał im się program i działania rządu Tuska? Nie! Dlatego że głosowanie na małe ugrupowanie obarczone było ryzykiem straty głosu. Szczególnie wobec zagrożenia rządami Kaczyńskiego.
Następne wybory będą dopiero za cztery lata. Przez ten czas możemy być świadkami odrodzenia lewicy. Nie ucieczki elektoratu lewicowego do PO – jak ostatnio. Ale jego powrotu do partii lewicowej.
Remanent
Szanowni Czytelnicy i Czytelniczki, macie wrażenie, że akapit o lewarowaniu lewicy skądś znacie? Tak, to fragment mojego tekstu z „Trybuny” sprzed dwóch miesięcy. Dzisiaj – bogatszy o doświadczenia z wyborów do Europarlamentu – podpisuję się pod tamtymi słowami obiema rękoma. Nie wiem, czy pokonanie PiS-u na jesieni będzie w zasięgu opozycji. Ale o rychłym powrocie lewicy do głównego nurtu polskiej polityki jestem przekonany.