Z dużym zainteresowaniem, nawet z zadumą, przeczytałem kolejną publikację Gabriela Zmarzlińskiego w Dzienniku Trybunie (4-5 marca br.) pt. „Premier spełnionych oczekiwań”. I tym razem autor bardzo rzeczowo opisuje działalność gen. Wojciecha Jaruzelskiego w roli premiera rządu.
Wnikliwie i transparentnie ukazuje faktografię jego kilkuletnich zmagań, w czasach jakże trudnych. Ogromu trudności gospodarczych, sankcji ekonomicznych, dzisiejszego najważniejszego sojusznika Polski oraz szalejącej totalnej opozycji, Solidarności, odrzucającej niemal wszystkie starania i propozycje generała, by reformować system polityczno-gospodarczy w interesie polepszenia sytuacji materialnej Polaków.
Czytając wypowiedzi autora tej publikacji zostałem niejako zainspirowany do wypowiedzenia się na temat stylu i sposobów organizacji spotkań generała z różnymi środowiskami, tak skłóconymi, jak nigdy w naszej historii. Podejmuję ten temat, o tym nie pisze autor, mając w pamięci pobyt i spotkanie gen. Jaruzelskiego z mieszkańcami Wrocławia w lipcu 1984 roku z okazji otwarcia Szpitala Czterdziestolecia. Ale do rzeczy.
Program
Lipiec 1984 roku. Wrocław. Lotnisko wojskowe. Czekamy na przybycie samolotu z gen. Wojciechem Jaruzelskim na pokładzie. Na powitanie przybyły władze wojewódzkie, przedstawiciele wojska, dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego gen. dyw. Henryk Rapacewicz. Grono powitalne to sześć osób, żadnych delegacji z zakładów pracy. Takie było życzenie organizatorów wizyty, na pewno akceptowane przez generała. Czekamy. Rozmawiamy, pytam Zdzisława Balickiego, jaki jest program wizyty po otwarciu szpitala.
– Nikt nie wie – odpowiada.
Samolot zbliża się do lądowania o planowanym czasie, jak w zegarku. Stoimy w szeregu wyprostowani. Krótkie kołowanie samolotu. Wysiada uśmiechnięty generał. Wita się z nami. Z każdym z nas zamienia kilka słów. Dłużej rozmawia z generałem Rapacewiczem. Stałem tuż za nim. Spytał jak się czuje.
– Nie najlepiej – odpowiedział dowódca. Miał on w 1977 roku poważny wypadek samochodowy, w którym zginął jego zastępca gen. bryg. Marian Zieliński. Po tym wypadku miał kłopoty ze zdrowiem. Rozważał przejście w stan spoczynku na własną prośbę, co też uczynił we wrześniu tegoż roku. Gen. Jaruzelski zachęcał go do leczenia.
– Trzeba pojechać do sanatorium – radził. Inni korzystali z tej formy leczenia, ale nie on.
Po krótkich rozmowach siadamy do mikrobusu. Żadnych osobowych samochodów, policji drogowej, obstawy na trasie przejazdu.
Bez całej tej szumnej scenerii ulicznej. Ruch samochodów odbywał się jak zawsze. Żadnej blokady ulic. Tylko paru borowców. Jedziemy ulicami Wrocławia. Zatrzymujemy się na czerwonych światłach jak wszyscy.
Generał siedzi pierwszy przy drzwiach wyjściowych z przodu samochodu, przy nim po lewej stronie Zdzisław Balicki, I. sekretarz KC PZPR, informuje gościa o sytuacji w województwie. Głównym powodem przyjazdu do Wrocławia było otwarcie szpitala budowanego dość długo, któremu nadano imię „Szpital Czterdziestolecia”.
Potrzebna była interwencja generała, by wreszcie zakończyć jego budowę. Znów zatrzymujemy się na czerwonych światłach. Przed przejściem dla pieszych stoją dwie młode kobiety. Jedna z nich trzyma w ręku bukiet pięknych róż, pewnie dostała z okazji imienin. Patrzą na nas, widzą kto siedzi tuż przy drzwiach. Z okrzykiem na ustach: „Generał Jaruzelski” podchodzą niemal skokiem do klamki, otwierają drzwi. Panowie z ochrony czujni jak zawsze, bo taka ich powinność, rzucają się w ich stronę. Ale one już przy generale. Wstaje z uśmiechem na twarzy.
– Spokojnie panowie, kobiety z kwiatami krzywdy mi nie robią.
Wchodzą do samochodu, są wzruszone z powodu spotkania. Kilka serdecznych słów i proszą o przyjęcie kwiatów od wrocławskich kobiet. Generał przyjmuje i obie całuje w rękę. Obiecuje, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by poprawić ich trudne życie.
– Panie generale – mówi jedna z nich – żeby chociaż trochę udało się poprawić zaopatrzenie w artykuły pierwszej potrzeby. Wychodzą z samochodu. Jedziemy. Dwie panie jeszcze stoją, machając do nas rękami.
Na uroczystościach otwarcia szpitala było już gwarno. Przyszło sporo mieszkańców Wrocławia, by podziwiać nowy szpital, tak potrzebny miastu. Najwięcej było pracowników służby zdrowia. Zwiedzamy szpital, jego nowoczesne wyposażenie w sprzęt medyczny. Generałowi towarzyszą: lekarz wojewódzki płk dr Pater, gen. Rapacewicz, Zdzisław Balicki, Janusz Owczarek. Podążamy za głównym gościem. Pytam Balickiego, czy już wiemy, co po zwiedzaniu szpitala będzie chciał zobaczyć Generał.
– Nie wiem – odpowiada mi. Przygotowaliśmy kilka propozycji, a czy z nich skorzysta? Kończy się wizyta w szpitalu. Nie przyjmuje propozycji, by coś zimnego czy gorącego się napić.
– Personel poczęstujcie. – Tak jest – odpowiada dr Pater. Komenda – siadać do samochodu. Jedziemy, ale dokąd nikt nie wie. Generał wydaje polecenie oficerowi z ochrony. Ten siada przy kierowcy i mówi mu jak ma jechać, w lewo, w prawo. Zmierzamy do centrum Wrocławia, na Rynek w pobliże ratusza. Jest tam sporo sklepów, m.in. znany „Ludwik”. Samochód zatrzymuje się na rogu Świdnickiej i Rynku. O tej porze sporo tu ludzi, nie tylko mieszkańców Wrocławia, ale i tych, którzy przyjechali na wycieczkę, zwłaszcza młodzieży.
Niezapowiedziana wizyta
Borowcy wystraszeni o bezpieczeństwo generała. Otacza go tłum ludzi, uśmiechy, oklaski, serdeczne słowa i strach ochrony, wszyscy się wymieszali z otaczającymi nas ludźmi.
Wchodzimy wreszcie na chodnik. Idziemy. Sklep z bielizną i odzieżą dziecięcą. Wchodzimy. Parę osób było już w sklepie. Duże zaskoczenie pani sprzedającej. Wita się z nią generał. Rozmawiają na temat zaopatrzenia. Pyta czy dowieźli wczoraj nowy towar.
– Nie, panie generale – nie dała się zaskoczyć – już od paru miesięcy poprawiło się zaopatrzenie, mamy systematyczne dostawy.
– Jeżeli tak, to mnie to bardzo cieszy – odpowiada generał. – Ale coś mało kupujących.
– O, panie generale, gdyby pan przyszedł dwie godziny wcześniej, to zobaczyłby pan długą kolejkę. Mieliśmy ładne rajstopy dziecięce, już niewiele zostało.
Podziękował za rozmowę, życzył miłej pracy, prosił o przekazanie jego życzeń dla całej rodziny. Wychodzimy. A ludzi przybyło, chcieli zobaczyć generała z bliska, zamienić z nim kilka słów i pozdrowić. Tłum otacza nas. Rozmawiają o różnych dolegliwościach życia codziennego. Generał cierpliwie słucha, odpowiada na pytania. Mówili o braku wszystkiego w sklepach, a nawet ostatnio – mówił jeden z tych, którzy go otaczali – nie ma we Wrocławiu ziemniaków.
– Jak to może być, wojewodo – zwraca się do Janusza Owczarka. – Na Pomorzu, w koszalińskim mają nadwyżki ziemniaków. Czy nie można uruchomić transportu samochodowego i sprowadzić od nich? – pyta. Wojewoda przytakuje, będą ziemniaki.
Z tych spotkań, rozmów, m.in. na wrocławskim Rynku, generał wywnioskował, że coś trzeba zrobić natychmiast, by poprawić zaopatrzenie na tyle, na ile to było możliwe. Obiecywał większe zainteresowanie regionem dolnośląskim instytucji centralnych. Ale też zachęcał władze wojewódzkie do większej skuteczności w ich działaniach, aktywności, śmiałych decyzji, które będą odczuwalne przez ludzi. Był to przecież rok 1984, sytuacja trudna. A jednak generał spotkał się z ogromną życzliwością przypadkowo spotkanych ludzi na ulicach Wrocławia. Życzono mu, by z uporem pokonywał rozliczne trudności na jego drodze służby narodowi.
Gdy żegnaliśmy generała, był zadowolony z tych spotkań i rozmów z mieszkańcami Wrocławia. Zauważyliśmy, że otrzymał nową dawkę optymizmu tak mu potrzebną do wyprowadzenia Polski z ciemnego tunelu, w jakim wówczas jeszcze tkwiła.
Dzisiejsze ustawki
I już na koniec. Czasami zmuszam się do oglądania w telewizji spotkań naszych obecnych włodarzy państwa, polityków dobrej zmiany, zjednoczonej prawicy. Jakże one są inne, w formie i treści. Celebra, całe potoki i strumienie propagandy, przeinaczeń, kłamstw o opozycji i czasach Polski Ludowej.
To wszystko wedle scenariusza opracowanego przez sztab organizatorów tych spotkań. Szwadrony aktywu partyjnego, przywożenie autobusami licznych uczestników z kilku województw. Wszystko to, cały ten teatr, rozdmuchana oprawa polityczno-propagandowa ma służyć umacnianiu władzy jednej partii, która chce wciąż być przewodnią i kierowniczą siłą narodu i państwa.
Jak długo jeszcze będzie się lać wodę do naszych polskich głów? Ano, zobaczymy. Jeszcze trochę pożyjemy i chyba zobaczymy, co wybije wahadło kolejnej karty naszej historii.