Jest coś perwersyjnego, a jednocześnie niesłychanie krępującego w wyznaniach medialnych polityków, którzy przyznają się dziennikarzom i wyborcom, że posiedli wiedzę na temat własnej śmiertelnej choroby – jednocześnie jednak nie rezygnują oni z kampanii wyborczej i zapowiadają niezmiennie start w eurowyborach.
Tutaj zdrowym rozsądkiem wykazali się jednak wielcy bracia zza wielkiej wody – Amerykanie, którzy restrykcyjnie pilnują wyników badań swoich wybrańców narodu i domagają się ich aktualizacji.
Niedawno Janina Ochojska poczyniła wyznanie, że choruje na raka piersi. Również Włodzimierz Cimoszewicz zdradził, że podczas majowego weekendu dowiedział się, że choruje na nowotwór. Jarosław Kaczyński nie kryje, że zwleka z operacją wszczepienia endoprotezy kolana od stycznia, bo „zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia”,
Nie jest moją intencją pouczać polityków czy wciskać się z butami w czyjeś prywatne życie. Ale zupełnie szczerze – nie podobało mi się wywieranie presji na Jurka Owsiaka, by cofnął swoją decyzję i dalej szefował WOŚP-owi, kiedy zupełnie nie miał na to ochoty. Wywarto na nim pewien rodzaj presji i przekonano, że nikt nie będzie w stanie go zastąpić.
Uważam, że podobną presję wywiera się na polityków, bądź też sami wywierają ją na siebie i swoich bliskich. Uważam, że człowiek, który walczy o swoje życie i zdrowie nie będzie w stanie na sto procent skupić się na sprawach dobra kraju, nie będzie też w stanie na sto procent skupić się na leczeniu i rehabilitacji.
Taki polityk, choćby i wybitny, choćby stanowił prawdziwą podporę swojej formacji, nie powinien być zmuszony zaniedbywać bądź poświęcać swoich prywatnych, rodzinnych czy zdrowotnych spraw.
Niezależnie od tego, na kogo będziemy w tych wyborach głosować – uważam, że politykom, którzy zmagają się z chorobami, potrzebne jest wsparcie zarówno elektoratu, jak i struktur, ale połączone z obowiązkowym zwolnieniem. Po prostu – dlatego, że wszyscy jesteśmy ludźmi. First things first.