Nie powiodło się nam. Parlament Europejski przyjął, uważany w Polsce za wysoce niekorzystny, tzw. „pakiet mobilności”. Chodzi o kierowców TIR-ów wykonujących przewozy na terenie Unii Europejskiej.
Do tej pory nasze firmy transportowe brylowały na europejskim rynku transportowym. Nie tylko dlatego, że właściciele zainwestowali w super-sprzęt, ale też dlatego, że polscy kierowcy są po prostu tańsi niż ich francuscy, włoscy, niemieccy, czy hiszpańscy koledzy.
Tak było do czasu, gdy PE przyjął dyrektywę
o tzw. pracownikach delegowanych. Bardzo korzystną dla Polaków rozsianych w różnych krajach na tysiącach posad – od prostych, fizycznych, po skomplikowane, którzy na ogół byli wynagradzani gorzej niż pracownicy miejscowi zatrudnieni przy tych samych zajęciach, w takich samych warunkach. Dzięki jednak dyrektywie o pracownikach delegowanych Polacy będą teraz otrzymywali co najmniej płacę minimalną obowiązującą w kraju zatrudnienia. Oczywiście z możliwością jej podnoszenia na takich samych zasadach, które stosowane są wobec miejscowych. Ma to ogromne znaczenie dla wysokości ich zarobków, a także przyszłych emerytur.
No, ale dyrektywa o pracownikach delegowanych wywołała projekt objęcie nią także kierowców obsługujących przewozy międzynarodowe. To sprawa o wiele trudniejsza. Kiedy bowiem kierowca staje się „pracownikiem delegowanym”? Przecież nie w momencie przekroczenia granicy. Jeśli wiezie jakiś towar w eksporcie z Polski do konkretnego kraju, nie jest pracownikiem delegowanym, wykonuje po prostu usługę przewiezienia towaru z miejsca A do miejsca B i wraca.
Jeśli jednak przewozi towary wewnątrz Unii długimi tygodniami nie wracając do Polski, to wtedy, zdaniem części państw unijnych, staje się pracownikiem delegowanym. Nie wykonuje przewozu w te i wewte, tylko jeździ po Europie w tzw. kabotażu. A to oznacza, że powinien otrzymywać stawki takie same, jak pozostali kierowcy europejscy, czyli wyższe niż polskie. Dyrektywa zabrania też nocowania na parkingach, powrót w określonym rytmie do macierzystej bazy w kraju, itp. To oczywiście podniesie koszty polskich firm przewozowych. Mówi się, że od 25 do 30 proc., a tego wiele z nich może nie wytrzymać.
My mówimy więc, że to jest protekcjonizm wymierzony w wolny rynek usług, utrudniający Polakom swobodne konkurowanie, oni zaś mówią, że to jest walka z dumpingiem socjalnym. Kierowca opłacany gorzej, śpiący w samochodzie, a nie w hotelu, mniej kosztuje, co pozwala właścicielom firm transportowych proponować mniejsze stawki przewozowe, czyli grać nie wedle takich samych warunków, jak wszyscy.
Po licznych zawirowaniach i gwałtownych zwrotach akcji doszło wreszcie do głosowania na sesji plenarnej i… przegraliśmy. Teraz możemy już tylko liczyć na wstrzymanie całego procesu w trakcie tzw. trylogu, bo dyrektywa musi być zatwierdzona w trójkącie Parlament Europejski-Rada Europejska-Komisja Europejska. Ostatnia sesja PE, na której pakiet mobilny musiałby być zatwierdzony, przypada na 15-18 kwietnia. Być może więc uda się przeciągnąć sprawę na po wyborach, a wtedy zobaczymy, co będzie. Jeśli nie – klamka zaraz zapadnie. W każdym razie rzecz jest skomplikowana.
My jednak mamy Prawo i Sprawiedliwość
Dla nich nie ma spraw skomplikowanych, a przynajmniej nie ma takich, których nie można wyjaśnić raz, dwa.
Na scenę wkroczyła nieoceniona TVP INFO:
„Głosowanie w PE nad pakietem mobilności pokazało, że PO i szeroko rozumiana Koalicja Europejska nic nie znaczą w Parlamencie Europejskim”.
Autorzy tego stwierdzenia, to europosłowie PiS: Tomasz Poręba, Karol Karski i Ryszard Czarnecki. Ten od „wyprawy madryckiej”, ten od rozkwaszonego melexa na Cyprze i ten pierwszy w dziejach wyrzucony z funkcji wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego… Tuz w tuza!
„Nasza grupa, Europejskich Konserwatystów i Reformatorów – ciągnęli swą rzewną pieśń – protestowała i zgłaszała poprawki, żeby odsunąć raport w czasie, ale nie udało nam się. Największe grupy jak Europejska Partia Ludowa, gdzie jest PO i PSL, i grupa socjalistów, gdzie jest SLD, zdecydowały wbrew prawu i regulaminowi, że te raporty będą procedowane” – syczał zatroskany Poręba, jakby europosłowie SLD, PO i PSL zostawili ich samych na placu boju i nie protestowali.
Korzystając z okazji niekumatym Poręba wyjaśniał przy pomocy łopaty, że szeroko rozumiana Koalicja Europejska w PE działa pod dyktando największych krajów – Niemiec, Francji i Włoch.
Mimo tak bezkompromisowej szarży na wrogów polskich interesów, pisowcy ciągle jednak czuli niedosyt, zmarchy orały ich czoła, ciągle było im mało… Jakby się bali, że kierowcy i właściciele firm przewozowych nie zdają sobie sprawy z ogromu czerwono-zielonej zdrady. Karski (ten od melexa) dodał więc, że i komisarz Bieńkowska (d. PO) też za „ten skandal odpowiada”. Pakietu mobilności wprawdzie nie przygotowywała, ale i nie protestowała, „gdy były przyjmowane rozwiązania niekorzystne dla Polski”.
W tej sytuacji Rychu „Obatel” Czarnecki poszedł już na całość i ujawnił wreszcie, że głosowanie nad pakietem mobilności nie było pierwszym złamaniem unijnego prawa, gdyż pierwszym było bezprawne pozbawienie go funkcji wiceszefa PE. Zdaniem tego wybitnego parlamentarzysty to dowód, że PO nie jest w stanie przekonać swoich niemieckich i francuskich partnerów, żeby głosowali zgodnie z polskim interesem.
Mijanka na zakręcie
Każdy kierowca wie, jak niebezpiecznie bywa, gdy dwa samochody muszą minąć się na zakręcie. A w tym pakiecie mobilności, co i rusz, to jakiś zakręt…
Na przykład różnice interesów…
Czy ktoś słyszał, żeby w tej sprawie wypowiedzieli się kierowcy? Czy oni coś komentują, złorzeczą może?… Nie odnotowano żadnych gwałtownych protestów z ich strony. To może oznaczać, że ich interesy różnią się od interesów właścicieli firm. Co dla właścicieli jest stratą, dla nich jest zyskiem.
„Zakrętów” jest więcej. Niejako po drodze uchwalono bowiem przepisy kompletnie nieżyciowe – np. nakazujące kierowcy nocować w hotelu lub motelu, a nie w kabinie. Tyle, że na parkingach nie ma hoteli, a samochodu żaden kierowca nie opuści, bo odpowiada za ładunek. To rzeczywiście może wyglądać na złośliwość, albo celowe utrudnianie konkurentom konkurencji. Dlatego w obronie interesów naszych przewoźników solidarnie głosowali wszyscy polscy europosłowie, a nie, jak sugerują PiS-owcy tylko oni.
Jeśli oni rzeczywiście coś zrobili, to zawalili całą sprawę! Pospołu z resztą polskich europarlamentarzystów, niestety. Trzeba otóż powiedzieć, że tego kłopotu mogłoby nie być, gdyby 25 marca, podczas głosowania nad skierowaniem kontrowersyjnego projektu pod obrady plenarne, wszyscy byli w pracy, czyli w Parlamencie Europejskim. Gdybyśmy wtedy to głosowanie wygrali, pakiet mobilny w tej kadencji w ogóle nie byłby brany pod uwagę. Do szczęścia zabrakło trzech głosów. Trzech! Nie uzbieraliśmy ich, bo polscy posłowie nie stawili się na głosowaniu. Na przykład PiS-owców zabrakło 10! Między innymi Poręby, Karskiego i Czarneckiego. Ich wymieniam, bo oni teraz gardłują najbardziej w świętym oburzeniu nad zaprzepaszczeniem polskich interesów narodowych. Tymczasem zaprzepaścili wszyscy z wyjątkiem europosłów SLD, z których brakowało tylko jednej osoby. Przebywała w sanatorium, a jak wiadomo w Polsce o terminie i miejscu leczenia sanatoryjnego decyduje NFZ, któremu nikt nie podskoczy z PE na czele. Wracając więc do patriotycznie podnieconej trójcy, chciałoby się powiedzieć, że są jakieś granice kabotyństwa, ale o PiS-ie przecież mówimy…