8 listopada 2024

loader

Wojna gangów

– Nawet jeśli uwierzymy, że Andrzej Duda uznał, że kampania ma swoje prawa i wymaga, aby stosować zaostrzony język, a teraz będzie już kierować się innymi wartościami, to i tak to jest straszne, bo mówi nam wiele o jego wyborcach – mówi prof. Marek Migalski, politolog, w rozmowie z Justyną Koć (wiadomo.co).

Jest pan zaskoczony wynikiem?

Nie, jeszcze przed wyborami przewidywałem właśnie taki wynik, ponieważ Rafał Trzaskowski popełnił dwa błędy. Po pierwsze nie pojechał do Końskich. Przy całym zrozumieniu, że to była ustawka Dudy i Kurskiego, to była to najlepsza okazja do pozyskania tych kilkuset tysięcy głosów. Można było przyjść i narzucić narrację od początku. W momencie, kiedy sytuacja przestawała być równoważna, mógł wyjść, zerwać debatę lub obnażyć jej wiecowy charakter. Można było przyjechać na drugi dzień do Końskich, na dwie godziny i pogadać z ludźmi na rynku.

Drugi błąd to niewykorzystanie sprawy ułaskawienia pedofila; i tu albo standardy moralne sztabu Trzaskowskiego na to nie pozwalały, albo brak zrozumienia, że to jest prawdziwa bomba. To mogło nie tyle dać nowych wyborców Trzaskowskiemu, co obniżyć mobilizację elektoratu Dudy.
Reklama

To była historia prosta, bulwersująca i do opowiedzenia w windzie przez 30 sekund. Historia stojąca w całkowitej sprzeczności z obrazem Dudy jako obrońcy polskiej tradycyjnej rodziny.

Dlatego ja już w środę, kiedy było wiadomo o jednym i o drugim, napisałem prognozę, że to się nie uda.

Prezydent złagodził wyraźnie język. Czy wierzy pan w tę zmianę i w emancypację Andrzeja Dudy? On sam powiedział, że prezydent odpowiada tylko przed Bogiem i historią. Przyznam, że ja tego nie kupuję…

Dwie uwagi – nawet jeśli uwierzymy, że Andrzej Duda uznał, że kampania ma swoje prawa i wymaga, aby stosować zaostrzony język, a teraz będzie już kierować się innymi wartościami, to i tak to jest straszne, bo mówi nam wiele o wyborcach Andrzeja Dudy. Nawet jeśli uwierzymy, że on nie myślał wcale, że to Niemcy wybierają nam prezydenta, że trzeba szczuć na osoby LGBT, na wolne media, że nie trzeba nas bronić przed roszczeniami żydowskimi, to taki język podoba się jego wyborcom. A to oznacza, że jest jeszcze gorzej. Okazuje się, że 10 mln wyborców chce tego języka, a przynajmniej im nie przeszkadza. To o wiele gorsza informacja, niż ta, że sam Andrzej Duda ma takie poglądy.

Co do języka koncyliacyjnego, to uważam, że ta zmiana jest możliwa. Być może on rzeczywiście poczuł się zwolniony z tego łańcucha, który w swym ręku dzierżył Jarosław Kaczyński.

Są dwie rzeczy, które wskazują, że ten proces emancypacyjny może się zacząć – pierwsze to, co pani wskazała, czyli że wśród tych, przed którymi będzie odpowiadał, nie ma prezesa Kaczyńskiego. Po drugie w swoim przemówieniu od razu podziękował Mastalerkowi, który wiadomo, że został wyeliminowany z polityki na osobiste polecenie Jarosława Kaczyńskiego.

Te dwa sygnały mogą wskazywać, że w drugiej kadencji będzie bardziej samodzielny, niż w pierwszej. Wierzę w to nie dlatego, że Andrzej Duda jest taki sympatyczny, tylko że to jest w jego interesie. Gdy on skończy kadencję za 5 lat, będzie miał 53 lata, zatem musi zacząć myśleć o swojej przyszłości. Sądzę, że będzie myślał o jakiejś karierze międzynarodowej, zatem musi zaistnieć w świadomości społecznej nie jako jeden ze środkowo-europejskich populistów i autorytarystów, tylko aby wejść w krwiobieg świata zachodniego, musi pokazać swoją niezależność, samodzielność i bardziej przyjazne oblicze, niż przez ostatnie 5 lat. Ja to kupuję, bo to jest w interesie Dudy, ale jednocześnie zwiastuje wojnę w obozie władzy.

Pojawiły się spekulacje, że teraz czas na zmiany w rządzie, łącznie z wymianą premiera.

Czeka nas wojna gangów lub, jak kto woli, w gangu. Jest oczywiste, że dziś tam wszyscy rzucą się sobie do gardeł, bo taki jest rachunek krzywd, które są niewyrównane, zatem czeka nas konflikt między Gowinem, Kaczyńskim, Ziobrą, Morawieckim i Dudą. Przyznam się, że to jest powód, dlaczego jutro ogłoszę swoje odejście z komentatorstwa politycznego. Aparat politologa jest nieprzydatny przy wojnie gangów. Przez najbliższe 3 lata de facto w Polsce zniknie polityka, a rozpocznie się wojna wewnątrz obozu władzy, oczywiście z jakimiś gestami w stronę opozycji.

Przewiduję, że to będzie próba zaproszenia do współrządzenia PSL albo Konfederacji, kiedy np. będzie się trzeba pozbyć Gowina, być może z jakimś umizgami do innych podmiotów. Zaczną się też rozliczenia w opozycji, w PSL, na Lewicy, jak i w samej PO.

W polityce dla politologa nie będzie wiele do roboty, a obserwowanie obozu władzy zacznie przypominać coś, co kiedyś określano jako kremlinologię. To była specjalna quasi-nauka, która polegała na tym, że ponieważ z ZSRR nie wychodziły żadne informacje, to byli specjaliści, którzy z tego, w jakiej kolejności byli prezentowani liderzy partii komunistycznej na trybunie honorowej w czasie pochodu pierwszomajowego, wnioskowali, jaki jest układ sił we władzy. To jest powód, dla którego przestaję od jutra komentować politykę na bieżąco, także w mediach społecznościowych. Jest wiele książek do przeczytania, do napisania, wiele krajów do odwiedzenia i moich studentów do nauczenia i tym będę się zajmował przez najbliższe 3 lata.

Czy pana zdaniem te wybory były równe i demokratyczne?

Jako obserwator międzynarodowy często jeździłem do Azji, Afryki i głównym przesłaniem wynikającym z naszych raportów było to, czy wybory były free and fair – wolne i uczciwe. Polskie wybory były free but not fair, czyli były wolne, ale nieuczciwe. Mam na myśli to, że każdy mógł oddać głos, ale instytucje państwa z rządem oraz mediami rządowymi na czele uczyniły te wybory nieuczciwymi.

Cały aparat państwowy, łącznie z mediami publicznymi – finansowanymi przez nas wszystkich – działały na korzyść jednego z kandydatów – Andrzeja Dudy. W tym znaczeniu panowała totalna nierównowaga w tej walce politycznej.

Zatem czy w takiej konfiguracji opozycja ma w ogóle szanse wygrać wybory?

Dlatego zaangażowałem się jako kandydat KO pół roku temu w wyborach do Senatu, bo uważałem, że wybory parlamentarne i prezydenckie są ostatnim momentem, kiedy w Polsce jest możliwe obronienie demokracji. Niestety w obu tych elekcjach opozycja przegrała, co oznacza, że wkraczamy w okres miękkiego autorytaryzmu. Stawką tych wyborów było to, czy Polacy opowiedzą się za liberalną demokracją ze wszystkimi jej wadami, czy za autorytaryzmem ze wszystkimi jego zaletami. Już dziś wiemy, że Polacy niewielka większością wybrali miękki autorytaryzm z zaletami, takimi jak transfery społeczne czy silne karanie przestępców itp. Gdybym miał być konsekwentny, to powiedziałbym, że nigdy już nie będzie w Polsce demokratycznych, wolnych wyborów, ale ironicznie dodam, że to jest Polska i tu nic nie jest na poważnie i do końca. Tu nie udała się liberalna demokracja, przed wojną tu nie udał się faszyzm, a po wojnie nie udał się komunizm. Ten miękki autorytaryzm też się nie uda.

Ta wojna gangów doprowadzi do tego, że wcześniej czy później ta władza upadnie, oczywiście nie wiem, czy za 3, czy 13 lat, ale w końcu ten miękki autorytaryzm, w którym się znaleźliśmy umrze, a politycy, którzy go tworzą, odejdą z polityki.

Czy zatem ten emancypujący się Andrzej Duda nie może temu zapobiec?

On będzie rozszczelniał ten system, który moim zdaniem wczoraj się domknął. Dziś jesteśmy pod pełną władzą obozu PiS, tylko że teraz zaczną się wojny wewnętrzne, tak jak kiedyś między puławianami a natolińczykami w PZPR. Tak jak upadł komunizm, tak i skończy się ten miękki autorytaryzm, właśnie również dzięki napięciom w obozie władzy, a jednym z autorów będzie Andrzej Duda. Jestem pewien, że ten obóz zacznie trzeszczeć.

Mamy praktycznie pół na pół: 10 mln tych, którym nie przeszkadza dyskurs antysemicki, homofobiczny, germanofobiczny, i 10 mln miłośników liberalnej demokracji. Jak dalej żyć?

Ja dodał bym do tego jeszcze jedne 10 mln – tych, którym to wszystko jest obojętne. To jest równie przerażające, że 1/3 wyborców kompletnie się nie interesuje, czy będzie żyła w demokracji, czy w autorytaryzmie, czy będzie żyła pod rządami PO, czy PiS. Mamy wobec tego też 10 mln nadwiślańskich niewolników, którym jest wszystko obojętne. To nie jest optymistyczny obraz.

Oczywiście nie wszyscy z 10 mln wyborców Dudy to antysemici, germanofobowie, osoby, którym się podobało szczucie na LGBT. Trzeba liczyć na to, że w pewnym momencie niektórzy z nich zobaczą, co sobie i innym zafundowali i odwrócą się od tego obozu, zwłaszcza gdyby był kryzys gospodarczy i władza nie miałaby już dla nich cukierków.

W jakimś sensie ten obóz wygrał dzięki transferom socjalnym i gdy one zostaną ograniczone, to może przegrać. Oczywiście zostaną tam antysemici i nacjonaliści, ale może się też okazać, że znajdą oni swoich reprezentantów w jeszcze bardziej obrzydliwej partii – Konfederacji. Muszą następować zmiany, ponieważ te 10 mln ludzi, którzy zagłosowali na Andrzeja Dudę, to nie jest jednolity elektorat. Ich można pozyskać zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, i tym zajmie się na pewno demokratyczna opozycja, jak i ta parafaszystowska. Tu w końcu nastąpi erozja.

Czy ten podział, niemalże pół na pół, skłoni obóz rządzący do refleksji?

Pytanie, jaki wyciągną wniosek. Opozycja też musi to zrobić i odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego mimo ich starań większość społeczeństwa aktywnego politycznie jest przeciwko nim. Obóz władzy powinien wyciągnąć wnioski z tego, że połowa wyborców jest negatywnie nastawiona do tego, co robią. Jeśli chcieliby, żeby państwo było silne na arenie międzynarodowej i żeby rządzenie było akceptowalne przez większość, to muszą zrozumieć, że połowa aktywnych politycznie Polaków nie może czuć się w kraju jak w psychicznym więzieniu. Pytanie, czy są do tego zdolni.

Na pewno część polityków obozu władzy stwierdzi, że „słychać wycie – znakomicie” i trzeba robić to samo, co teraz, tylko mocniej i ostrzej.

Tam na pewno ukształtują się skrzydła jastrzębi i gołębi, dokładnie tak samo jak w PZPR.

Justyna Koć Justyna Koć

Poprzedni

Nieznośna lekkość głosu

Następny

Czas rozstać się z iluzjami…

Zostaw komentarz