– Kiedyś wygrywałem w sądach sprawy związane z ujawnianiem afer reprywatyzacyjnych, teraz znowu zacząłem przegrywać – gorzko skonstatował, podczas spotkania w Międzynarodowym Dniu Lokatora, społecznik i aktywista Jan Śpiewak.
Niemniej gorzko brzmieli dwaj doświadczeni społecznicy i odważni obrońcy lokatorów, Piotr Ikonowicz oraz Piotr Ciszewski. Podsumowując działania Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów i opowiadając o ostatnich inicjatywach Ruchu Sprawiedliwości Społecznej mieli głównie jeden najważniejszy apel: nie poddawajmy się, bo jeśli my, lokatorzy i aktywiści, złożymy broń, to największe reprywatyzacyjne koszmary powrócą. Znowu okaże się, że zwracanie „spadkobiercom” całych budynków razem z mieszkańcami jest legalne i „sprawiedliwe” – nie powstała przecież żadna ustawa ostatecznie zamykająca temat. A co nie jest zabronione…
Kto pamięta, że jeszcze rok temu sprawa lokatorska była na ustach wszystkich najważniejszych mediów? Że temat reprywatyzacji komentowali politycy z pierwszych rzędów sejmowych ław? Patryk Jaki na czele swojej komisji weryfikacyjnej miotał gromy na warszawskich urzędników, a obóz przeciwny odgryzał się, przypominając, że cały proceder nie zaczął się wraz z wyborem Hanny Gronkiewicz-Waltz na prezydent stolicy. Jaki spotykał się z lokatorami i zapewniał, że doczekają się sprawiedliwości za wszystkie groźby, podwyżki czynszów, „niewyjaśnione” pożary i „dziwne” awarie w budynkach. Oponent, Rafał Trzaskowski, w odpowiedzi przekonywał, że cała ta szokująca reprywatyzacyjna historia jego też, jako dobrego warszawiaka, „wkurzyła”. Wtedy jednak trwała kampania przed wyborami samorządowymi i PiS wierzył, że ponowne wystąpienie w roli obrońcy pokrzywdzonych, przywracającego społeczną sprawiedliwość, pozwoli na wygraną w Warszawie. Nie pozwoliło – lokatorzy przestali być potrzebni, komisja weryfikacyjna okazała się – jak ostrzegali wcześniej działacze lewicowi – bezsilną atrapą.
Warto przypominać sobie tę historię zawsze wtedy, gdy dominująca w Polsce prawica – i ta rządząca, i ta opozycyjna – zaczyna szczególnie nachalnie przekonywać, że chce wyciągać rękę do najbiedniejszych, naprawiać krzywdy i korygować własne błędy z okresu transformacji. Tak, PiS pewne „dobre zmiany” wprowadził, nikt mu tego nie odbiera – ale przegląd tego, co obiecał, a potem porzucił, jest wystarczającym dowodem na to, że były to tylko środki utrzymywania się przy władzy, a nie spójna i ideowa wizja poprawiania bytu zwykłych ludzi. 500+ było potrzebne jako instrument w kampanii i jako środek wzmacniania raz zdobytej popularności, więc zostało obiecane i wprowadzone. Sprawy reprywatyzacji i polityki mieszkaniowej wydawały się może ideologom PiS dobrym wyborczym taranem, ale na dłuższą metę były zbyt ryzykowne, by je naprawdę załatwić. Przy rozliczaniu reprywatyzacji mogłyby wyjść na jaw winy nie tylko Platformy. Potraktowane poważnie Mieszkanie Plus (kto jeszcze ten program pamięta?) podważyłoby wielki deweloperski biznes. A czy podważanie pozycji jakiegokolwiek biznesu to coś, na co jest gotowa jakakolwiek prawica? Zwłaszcza taka, która na czele rządu postawiła byłego prezesa banku?
Szkoda, że startująca do sejmu koalicja Lewicy zbyt nieśmiało przypomina o tym, jak wystawiono do wiatru lokatorów i zakopano pomysły budowania tanich mieszkań czynszowych (dobre chociaż to, że sami socjaldemokraci jakieś postulaty w tym zakresie wysuwają). Ta sprawa powinna być przypominana za każdym razem, gdy ktoś z liderów PiS (i nie tylko) pozuje na troskliwego ojca narodu, który podniesie płacę minimalną, a może i średnią, coś rzuci przedsiębiorcom, a i pracowników otoczy opieką. Nie warto mieć złudzeń. Prawdziwego państwa opiekuńczego z ich rąk się nie doczekamy. Na razie zostajemy z państwem, którego postawę w sprawach lokatorskich (i nie tylko) celnie podsumował dziś Piotr Ikonowicz: „Polskie sądy ustaliły dwie rzeczy. Po pierwsze, że wolno kraść, po drugie, że nie wolno ścigać złodziei”.