28 marca 2024

loader

Cristiano Ronaldo zarabia za mało

fot. Cristiano Ronaldo - Facebook

Jak dotąd wszystkie drużyny, którym kibicuję dostają po dupie, ale przykro mi, rodacy, nie potrafię dziś być za Argentyną, są jakieś granice wallenrodyzmu i z pewnością należy do nich Leo Messi. W rywalizacji tego argentyńskiego gartenzwerga z Cristiano Ronaldo trzymam stronę tego drugiego. 

Długo był to dla mnie wybór między dżumą a cholerą, bo żeluś i szpaner z Portugalii nie wzbudza łatwo sympatii, ale w myśl akceleracjonizmu przyrost żelu i gwiazdorstwa sprawia, że ilość przechodzi w jakość. I tak też Cristiano, próbując być groteskowo męski do granic możliwości, stał się w końcu queerową, rozkapryszoną, przewrażliwioną na swoim punkcie primadonną, postacią komiksową, istnym kuriozum. Gwiazdy, jeśli już istnieją, to niech świecą jasno, niech żyją tak, żeby pobudzać nasze fantazje, być antytezą naszej smutnej, ziemskiej egzystencji. W przypadku Ronaldo nie odczuwam żadnego dyskomfortu z powodu tego, ile zarabia. Chętnie dałbym mu dwa razy więcej, by pławił się w bogactwie, gdy ja będę jadł pierogi z „Biedronki”.

Bo bogactwo to nie jest wcale, jak utyskują lewicowi purytańscy moralizatorzy, rezultatem tego, że praca piłkarza jest 2137 razy więcej warta niż pielęgniarki czy robotnika. Wartość Cristiano nie pochodzi z pracy, to jest abecadło marksistowskiej ekonomii. Pochodzi ono z renty, jaką piłkarz czerpie ze swojego wizerunku. A renta ta pochodzi z naszego zaangażowania, tak fanów, jak i hejterów, oglądaczy jego boiskowych wyczynów i reklam z jego udziałem, nabywców koszulek z jego nazwiskiem i produktów z jego podobizną. Innymi słowy, renta wizerunkowa Ronaldo, tego biegającego słupa reklamowego, pochodzi z naszej pracy.

„Przepłacany” piłkarz jest odpowiednikiem faraonów, orientalnych despotów, cesarzy, mężów stanów i innych ziemskich bożyszcz, w których inwestujemy nasze pragnienia i dla których zapracowujemy się, by rośli niczym piramidy, akwedukty, gotyckie świątynie i kanały białomorskie. „Przepłacany” piłkarz jest jedną z ostatnich figur, która swym istnieniem kwestionuje ekonomię wstrzemięźliwości, umiaru i ascezy. W jej miejsce przypomina nam o istnieniu Bataille’owskiej ekonomii ogólnej – opartej na bezprzykładnym trwonieniu, ekstazie i obfitości. Bogactwo wraca w niej do nas tylko wtedy, gdy potrafimy je z siebie wypluwać – jak słońce, które wyrzucając energię, stwarza wokół siebie cały układ.

To ekonomia, w której pielęgniarka nie zarabia za mało, a socjalu nie brakuje dlatego, że krocie inkasuje piłkarz. To ekonomia, która wychodzi poza logikę krótkiej kołderki i buchalterii wpływów i rozchodów. To ekonomia dionizyjska, w której płace dla pielęgniarek są godne, a socjal wysoki tylko o tyle, o ile stać nas na budowę piramid, loty w kosmos i wlewanie w siebie hektolitrów wina. Dlatego, na pohybel ekonomom, niech żyje Cristiano! Bo Cristiano, jego wartość, to my. To rozkosz, którą stwarzamy sami dla siebie, nasze samopobudzenie, którego Cristiano jest po prostu nośnikiem, żywym narzędziem, niewolnikiem.

Łukasz Moll

Poprzedni

Szczęśliwa porażka i gramy dalej 

Następny

Kielczanie wyszarpali wygraną