Na torze w Monte Carlo Robert Kubica zajął 18. miejsce
Nasz kierowca na torze ulicznym w Monte Carlo miał duże szanse na wywalczenie dużo lepszego miejsce niż 18., które ostatecznie zajął, gdyby nie decyzje zespołu Williamsa, forujące drugiego kierowcę w ekipie, Brytyjczyka George’a Russella.
Po dziesięciu okrążeniach, gdy po kraksie Charlesa Leclerca (Ferrari) na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa, większość zespołów skorzystały z okazji, żeby dokonać wymiany opon. Pit-stop podczas tzw. neutralizacji przynosi mniejsze straty czasowe, zaś jazda po torze w Monte Carlo nie dewastuje ogumienia, więc chociaż do przejechania było jeszcze 68 okrążeń, to aż ośmiu kierowców właśnie wtedy założyło nowe komplety opon. Zgodnie z niepisaną regułą panującą w Formule 1, jako pierwszy do boksu zjeżdża w takiej sytuacji kierowca zajmujący aktualnie wyższą pozycję w klasyfikacji wyścigu. Tak było w przypadku Lewisa Hamiltona, Maxa Verstappena czy też Kevina Magnussena. Dość powiedzieć, że Mercedes obsłużył nawet obu kierowców, bo prowadzący w stawce Hamilton i Valtteri Bottas wypracowali taką przewagę, że drugi w hierarchii zespołu Fin mógł wjechać na stanowisko postojowe od razu po Brytyjczyku.
Zupełnie inaczej postąpiła ekipa Williamsa. Gdy Kubica poinformował zespół, że na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa, znajdował się w tym momencie na dwunastym zakręcie (Tabac) i ekipa techniczna miała kilkanaście sekund, by przygotować się na obsługę jego bolidu. Z jakiegoś powodu jednak tego nie zrobiła, natomiast wezwanie na pit-stop otrzymał George Russell. Spolegliwy zazwyczaj Kubica, zawsze nad swój interes przedkładający interesy zespołu, tym razem nie zdzierżył. „Co to znaczy?! Myślałem, że kierowca znajdujący się z przodu ma priorytet w strategii!” – warknął ze złością przez radio do inżyniera wyścigowego. „Porozmawiamy o tym po wyścigu” – usłyszał tylko w odpowiedzi. Racja była jednak ewidentnie po stronie polskiego kierowcy, bo z zestawienia opublikowanego przez Pirelli, firmę dostarczającą opony dla ekip F1, wyraźnie wynikało, że pit-stopy po zakończeniu neutralizacji odbyli kierowcy znajdujący się na gorszych pozycjach w swoich zespołach , choćby Pierre Gasly w Red Bullu, Romain Grosjean w Haasie czy Lance Stroll w Racing Point. Kubica w ich towarzystwie był wyjątkiem.
Nic dziwnego, że był w trakcie wyścigu i po jego zakończeniu delikatnie mówiąc mocno niezadowolony. Gdyby wjechał jako pierwszego do strefy zmian, zapewne wróciłby na tor w innym miejscu i momencie, a zatem za jego plecami nie znalazłby się szarżujący ponad miarę Giovinazzi, który kilka okrążeń później doprowadził do zderzenia z bolidem Kubicy. Przed tą brzemienną w skutkach decyzją polski kierowca plasował się na 15. pozycji i jechał tak dobrze, że mógł jeszcze poprawić lokatę. A tak spadł na przedostatnie miejsce (Leclerc wycofał się z wyścigu) i jedyne co mógł zrobić jadąc nie do końca sprawnym autem, to bronić się przed atakami usiłującego wyprzedzić go do końca Giovinazziego.
Chyba nawet w ekipie Williamsa to forowanie rodaka wywołało poczucie wstydu, bo gdy w końcu Kubica zjawił się w pit-stopie, został obsłużony w rekordowym czasie. Opony w jego aucie technicy zmienili w 2,07 sekundy, co było najlepszym wynikiem podczas Grand Prix Monako. Drugie pod tym względem Renault był gorsze o 0,29 setnych sekundy. Marne to pocieszenie, ale przynajmniej w jakimś elemencie wyścigowej sztuki brytyjski zespół potrafi być jeszcze najlepszy w stawce. Nie zmienia to jednak oceny, że ekipa z Grove preferuje swojego rodaka.