7 listopada 2024

loader

Euro 2020/21: Polacy grali jak nigdy, odpadli jak zwykle

W XXI wieku nasza piłkarska reprezentacja uczestniczył w siedmiu wielkich piłkarskich turniejach i tylko raz uniknęła kompromitacji wychodząc z grupy. Dokonała tego w 2016 roku we Francji, gdzie dotarła do ćwierćfinału. W tegorocznej edycji biało-czerwoni zajęli ostatnie miejsce w grupie z dorobkiem ledwie jednego punktu.

W sześciu z rozegranych w obecnym stuleciu wielkich turniejach reprezentacja Polski nie zdołała nawet wyjść z grupy. Paulo Sousa nie jest więc jedynym trenerem, któremu nie udało poprowadzić polskich piłkarzy do sukcesu. Przed nim nie potrafili tego dokonać: Jerzy Engel (MŚ 2002), Paweł Janas (MŚ 2006), Holender Leo Beenhaaker (Euro 2008), Franciszek Smuda (Euro 2012) i Adam Nawałka (MŚ 2018), który zarazem jest też jedynym szkoleniowcem z sukcesem na koncie (ćwierćfinał w Euro 2016). Statystyki są nieubłagane – w ostatnich dwóch dekadach nasza narodowa drużyna w mistrzostwach świata i Europy rozegrała 23 mecze, notując 5 zwycięstw, 7 remisów i 11 porażek. Bilans bramkowy – 18:31. W meczach o stawkę wygrała tylko na Euro 2016. We Francji Polacy pokonali w fazie grupowej Irlandię Północną (1:0) oraz Ukrainę (1:0). Poza tym wygrywali jedynie na pożegnanie turniejów (Polska – USA 3:1 w MŚ 2002, Kostaryka – Polska 1:2 w MŚ 2006 i Japonia – Polska 0:1 w MŚ 2018). Obiektywnie zatem rzecz oceniając, występ biało-czerwonych w Euro 2020/21 nie należy traktować jak kompromitację, tylko normę, bo przecież zakończył się rezultatem nie odbiegającym specjalnie od średniej. Biało-czerwoni tym razem wrócili jednak do domu bez jednego choćby zwycięstwa, przegrywając 1:2 ze Słowakami i 2:3 ze Szwedami oraz remisując 1:1 z najsilniejszą w grupie Hiszpanią. Co ciekawe, równie słabo nasza reprezentacja wypadła pod wodzą Leo Beenhaakera w Euro 2008, bo w tym turnieju także zdobyła tylko jeden punkt, ale strzeliła tylko jednego gola przy czterech straconych. To tylko dowodzi, że zatrudnianie za grube pieniądze cudzoziemskich trenerów nie daje żadnej gwarancji sukcesu. Prezes PZPN Zbigniew Boniek będzie więc musiał teraz przyjąć „na klatę” falę krytyki jaka na niego spadnie, bo to on samowładnie w styczniu tego roku dokonał roszady na stanowisku selekcjonera kadry,
zatrudniając Paulo Sousę na miejsce Jerzego Brzęczka.
Pomysł okazał się chybiony i wypadałoby panu prezesowi wystawić teraz za to chociaż jakiś rachunek. Wiadomo, że go nie zapłaci, bo za co prawda za półtora miesiąca straci posadę sternika polskiego futbolu, lecz w kwietniu wielkim nakładem środków i starań ponownie został wybrany do komitetu wykonawczego UEFA i na dodatek został jeszcze wiceprezydentem tej organizacji. Nikt rozsądny przez najbliższe cztery lata nie odważy się rozliczyć go za dziewięć lat autorytarnych rządów w polskim futbolu, ale w przypadku zdobycia władzy w PZPN przez obóz antagonistów Bońka oni w pierwszej kolejności mogą na złość „odstrzelić” właśnie Sousę. Jeden z poważniejszych przeciwników prezesa PZPN, Cezary Kucharski, wpisem w mediach społecznościowych podał argumenty: „Z Jerzym Brzęczkiem byłoby nudniej, nie byłoby tylu emocji, strzelilibyśmy i stracilibyśmy mniej bramek w fazie grupowej, ale byłby awans do 1/8. Szkoda straconej szansy. Nieprzemyślane wybory personalne prezesa PZPN miały kluczowe znaczenie”. Rzecz w tym, że nigdy się już nie dowiemy, czy nasza drużyna pod wodzą Brzęczka faktycznie osiągnęłaby więcej, ale już we wrześniu czekają ją kolejne mecze w eliminacjach mistrzostw świata. Kolejna zmiana selekcjonera raczej nie wchodzi w grę, nawet po zmianie władz PZPN, tym bardziej, że Sousa ma kontrakt do końca roku z opcją przedłużenie w przypadku wywalczenia awansu, a przecież na garnuszku związku jest jeszcze Brzęczek, któremu Boniek pod koniec ubiegłego roku przedłużył umowę do końca 2022 roku. Obaj będą kosztować polską federację grube miliony złotych, a żaden nie gwarantuje sukcesu.
A skoro o pieniądzach mowa… Piłkarze za awans do turnieju finałowego zarobili dla PZPN 9,25 mln euro, a wliczając z premię za remis z Hiszpanią i dotację UEFA na przygotowanie do turnieju wnieśli do kasy związku prawie 12 mln euro. Za miesiąc ciężkiej pracy nie dostaną jednak nawet centa, bo umowa była taka, że premie dostaną dopiero po awansie do 1/8 finału. Ciekawe, że Sousa, Brzęczek, Boniek i z setka innych jeszcze pieczeniarzy na liście płac PZPN swoich wypłat od wyniku reprezentacji nie ma uzależnionych. W tym kontekście apel prezesa Bońka do piłkarzy kadry po meczu ze Szwecją, żeby już zaczęli myśleć o awansie do MŚ 2022 w Katarze, był bezczelny. Dla nich to żaden interes, niestety…

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Siatkówka: Heynen wybrał kadrę na igrzyska

Następny

W Europie maleje zainteresowanie piłką nożną

Zostaw komentarz