London, UK. 9th February 2011. Adam Parr and Sir Frank Williams. Photo: Charles Coates/Williams F1 ref: Digital Image DX5J5292
W minioną niedzielę w wieku 79 lat zmarł Frank Williams, założyciel i wieloletni szef legendarnego zespołu Formuły 1, mającego w dorobku 16 tytułów mistrzowskich i 114 wygranych wyścigów. Jak podała w komunikacie ekipa z Grove, Williams zmarł w szpitalu, do którego trafił w piątek w ciężkim stanie.
Kilkadziesiąt lat temu nic nie zapowiadało takiego sukcesu. Wszystko zrodziło się z pasji. Frank Williams od lat młodzieńczych był entuzjastą wyścigów, ścigał się nawet w niższych kategoriach wyścigowych. W Formule 1 początkowo korzystał z bolidów innych ekip, aż w końcu postanowił działać na własny rachunek. I w 1977 roku założył swój własny zespół, do dzisiaj istniejący pod jego nazwiskiem. Zaczynał z budżetem, który zbudował w oparciu o pożyczkę w wysokości 30 tys. funtów, co przy obecnych wydatkach ekip startujących w Formule 1 wydaje się kwotą wręcz niepoważną.
Pierwsze sukcesy przyszły jednak szybko – wygrany wyścig w roku 1979, mistrzostwo kierowców i konstruktorów w sezonie 1980. Gdy w roku 2017 zespół świętował 40-lecie, na tor Silverstone przyjechało ponad 35 tys. fanów, aby powspominać najlepsze czasy Williamsa i bolidy, które zapewniły zespołowi kolejne tytuły mistrzowskie. To już były czasy, gdy zespół znajdował się w dołku. Stawiał na rozwiązania, które na początku przynosiły mu sukces, bo już pod koniec lat 70. i na początku lat 80. Williams zwykł kontraktować kierowców płacących za starty. O ile w tamtych czasach zakontraktowanie jednego pay-drivera dawało budżet na wywalczenie tytułu, o tyle w obecnych stało się elementem walki o przetrwanie. Kilkanaście milionów dolarów było kołem ratunkowym, dzięki któremu Williams mógł trwać. Dzięki temu historię swojego powrotu do F1 napisał też Robert Kubica, który dołączył do ekipy Williamsa z „posagiem” sponsorskich milionów euro wyłożonych przez Polski Koncern Naftowy Orlen.
Frank Williams całkowicie poświęcił się idei stworzenie zespołu, który każdego roku stara się wyprodukować najlepszy bolid F1. I kto wie, czy nie stworzyłby jeszcze większej potęgi w królowej motosportu, gdyby nie tragiczny w skutkach wypadek w 1986 roku. Po testach F1 Williams wsiadł do wypożyczonego Forda Sierry i z toru Paul Ricard udał się na lotnisko w Nicei. Niestety, na krętej drodze przesadził z prędkością i wypadł na pobocze. Auto spadło z kilkumetrowej skarpy, a on nie miał zapiętych pasów. Doszło do zmiażdżenia rdzenia kręgowego. Jego żona, Virginia zjawiła się w szpitalu przekonana, że mąż jest w agonii. Lekarze też tak uważali i nawet prosili ją o zgodę na odłączenie aparatury podtrzymującej życie. Odmówiła i natychmiast przetransportowała męża do Anglii. W jednym z londyńskich szpitali Frank Williams przeszedł operację, która uratowała mu życie, ale już nie odzyskał sprawności. Do końca życia musiał poruszać się na wózku, a u schyłku swoich dni żartował nawet, że jest najstarszego żyjącym tetraplegikiem, czyli osobą z paraliżem czterokończynowym.
Skoro oszukał śmierć, to postanowił pójść krok dalej i oszukać także niepełnosprawność. Sześć tygodni po fatalnym wypadku pojawił się na na torze Brands Hatch, na którym miał się odbyć wyścig o Grand Prix Wielkiej Brytanii. Z wyraźnymi jeszcze śladami po wypadku, przykuty do wózka, został owacyjnie przywitany na stojąco przez kibiców.
Zespół Williamsa zdobył 16 tytułów mistrzowskich w Formule 1. Tylko ekipa Ferrari ma ich więcej w dorobku, i tylko Ferrari oraz McLaren zapisali na swoim koncie więcej występów w wyścigach. To dlatego Frank Williams jeszcze za życia stał się legendą królowej motosportu. Po jego śmierci podkreślił to wieloletni szef Formuły 1, dzisiaj już 91-letni Bernie Ecclestone’a. „Frank przebył bardzo długą drogę. Można się zastanawiać, czy gdyby tacy ludzie jak on nie byli z nami na początku tej przygody, to nie wiem czy Formuła 1 w ogóle by przetrwała. Był jednym z budowniczych jej wielkości i znaczenia. Jego odejście to koniec pewnej ery w tym sporcie” – stwierdził w wypowiedzi dla agencji Press Association Ecclestone.
Po latach sukcesów Frank Williams miał coraz większy problem z dostosowaniem się do reguł rządzących współczesną F1. Nie był w stanie wytrzymać technologicznego wyścigu zbrojeń w czasach, gdy konkurenci zaczęli wydawać ponad 400 mln dolarów na sezon, podczas gdy on był w stanie zgromadzić ledwie 100 mln dolarów. W zeszłym roku, ze względów finansowych, brytyjska rodzina postanowiła sprzedać ekipę. Nowym właścicielem został fundusz Dorilton Capital z USA.
Prywatnie Frank Williams był trudnym człowiekiem. Przyznaje to nie tylko jego córka, która w ostatnich latach zarządzała zespołem z Grove, gdy jej ojciec podupadł na zdrowiu. Potwierdzają to też byli pracownicy i kierowcy. Był wymagający, czasem sprawiał wrażenie wypranego z wyższych uczuć. Dla niego liczyło się tylko dobro zespołu, więc nie bawił się w sentymenty. Potrafił zwolnić Damona Hilla i zasugerować mu, że powinien odejść na emeryturę, zaraz po tym, jak zdobył on tytuł mistrzowski w roku 1996. Jego serce stwardniało po tym, jak w roku 1970 stracił na torze bliskiego przyjaciela, Piersa Courage’a. Wiele lat później, w sezonie 1994, przyszło mu pożegnać wirtuoza kierownicy Ayrtona Sennę i to był ciężar, który przygniatał go przez resztę życia, bo o współpracy z Brazylijczykiem, określanym mianem najlepszego kierowcy F1 wszech czasów, marzył od dawna. Gdy w końcu marzenie się ziściło, po kilku miesiącach startów Senny w barwach Williamsa zdarzył się śmiertelny w skutkach wypadek na torze Imola.
Ekipa Williams Racing podała w komunikacie, że prosi wszystkich przyjaciół i współpracowników o uszanowanie prośby rodziny Williams dotyczących prywatności. Osoby chcące oddać hołd Frankowi Williamsowi mogą wpłacić datki na stowarzyszenie zajmujące się urazami kręgosłupa, a wieńce można składać przed siedzibą Williamsa w Grove.