Nie milkną kontrowersje zwycięstwie Leo Messiego w plebiscycie „Złotej Piłki. W sobotę kibice Borussii Dortmund skandowali nazwisko Argentyńczyka, żeby dopiec tym Robertowi Lewandowskiemu w meczu na szczycie Bundesligi. Nic to jednak nie dało, bo Bayern Monachium wygrał 3:2, a „Lewy” zdobył swoje dwie kolejne bramki.
Kibice Borussii Dortmund przed sobotnim meczem ich drużyny z Bayernem Monachium na stadionie Signal Iduna Park głośno skandowali nazwisko Argentyńczyka, ewidentnie na złość Lewandowskiemu, który po przejściu do Bayernu niemal w każdej potyczce z ekipą z Dortmundu strzelał jej gole. Jeśli to miało na celu zdenerwowanie i zdekoncentrowanie polskiego snajpera, to pomysł ewidentnie nie wypalił. Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że wkurzanie „Lewego” zwykle przynosi efekt odwrotny od zamierzonego. Tak też było w sobotni wieczór na Signal Iduna Park.
Potyczki Bayernu z Borussią Dortmund zawsze wzbudzają w Niemczech wielkie emocje. „Der Klassiker” od lat elektryzuje fanów Bundesligi, a sobotnie spotkanie miało jeszcze dodatkowy ładunek emocjonalny, bo starły się dwie najwyżej obecnie sklasyfikowane zespoły w rozgrywkach, lider z wiceliderem. A dodatkowym smaczkiem było bezpośrednie starcie dwóch wybitnych snajperów – aktualnie panującego króla, Robert Lewandowskiego, z pretendentem do zajęcia jego miejsca na tronie króla strzelców Bundesligi, Erlinga Haalanda. 21-letni Norweg miał w tym meczu dodatkową motywację, bo w klasyfikacji snajperów z drugiej pozycji za „Lewym” zepchnął go Czech Patrik Schick z Bayeru Leverkusen, który w sobotnim starciu z beniaminkiem Gruether Furth, wygranym przez „Aptekarzy” aż 7:1, zaliczył cztery trafienia i z łącznym dorobkiem 12 goli wysforował się na pozycję wicelidera.
Ale pierwszego gola w „Der Klassiker” już w 5. minucie strzelił Julian Brandt, wykorzystując podanie Jude’a Bellinghama. Radość fanów ekipy gospodarzy, których na stadionie z powodu ograniczeń epidemicznych było tylko 15 tysięcy, cztery minuty później zgasił Lewandowski, dla którego było to 15. ligowe trafienie w tym sezonie i 65. w całym roku. A także, o czym pojęcie mieli tylko futbolowi statystycy, 117. gol strzelony w spotkaniach wyjazdowych, co oznaczało wyrównanie rekordu Bundesligi ustanowionego dawno temu przez znakomitego przed laty niemieckiego napastnika Klausa Fischera. Tuż przed końcem pierwszej połowy bawarska drużyna objęła prowadzenie po golu Kingsleya Comana, ale to nie był jeszcze koniec emocji na Signal Iduna Park.
Podrażniony golem Lewandowskiego Haaland w 48. minucie wreszcie wykorzystał sposobność i zdobył swoją 11. bramkę w tym sezonie, czym doprowadził do remisu 2:2. Ale żadna z drużyn nie chciała podziału punktów i zaczęła się walka „na noże”. W 66. minucie Brandt w ostrym starciu zderzył się głową z obrońcą Bayernu Dayotem Upamecano i został zniesiony z boiska na noszach. A 10 minut później Mats Hummels zagrał piłkę ręką we własnym polu karnym i arbiter nie miał innego wyjścia, jak podyktować rzut karny dla Bayernu. Egzekutorem „jedenastki” był oczywiście Lewandowski. Z trybun znowu rozległo się skandowanie „Messi, Messi”, ale nic nie pomogło, bo Polak z zimna krwią pokonał bramkarza rywali i zdobywając 118. gola w meczach wyjazdowych w Bundeslidze jest teraz samodzielnym rekordzistą wszech czasów. I to z jego dokonaniami za jakiś czas będą się ścigać gracze z pokolenia Haalanda, wśród których Norwega raczej nie będzie, bo wszystko wskazuje, że już latem przyszłego roku porzeniesie się do angielskiej Premier League.
Po drugim golu Lewandowskiego gospodarzom puściły nerwy. Wściekły trener Borussii Marco Rose tak ostro dyskutował z arbitrem, że dostał czerwoną kartkę i został odesłany na trybuny. Kibice natomiast zaczęli ciskać na boisko kubkami po napojach, a na koniec raz jeszcze „zemścili się” na Lewandowskim, bo gdy w ostatniej minucie nie trafił z rzutu wolnego w bramkę, znowu zaczęli skandować „Messi, Messi”. Złośliwość pod adresem polskiego piłkarza była jednak chybiona, bo on wciąż utrzymuje fenomenalną formę – prowadzi z 16. golami nie tylko w klasyfikacji strzelców Bundesligi, ale też w klasyfikacji „Złotego Buta”, a Leo Messi w dwóch rozegranych w poprzednim tygodniu meczach Paris Saint-Germain, z Nice (0:0) i RC Lens (1:1) nie tylko że nie zdobył bramki, ale wręcz należał do najsłabszych graczy w paryskim zespole. Czym tylko potwierdza wątpliwości, czy aby na pewno to on powinien otrzymać w tym roku „Złota Piłkę”.