W 20. kolejce punkty potraciły wszystkie oba zespoły znajdujące się w ligowej tabeli tuż za plecami Legii. Pogoń przegrała u siebie z Lechem, a Raków bezbramkowo zremisował na swoim boisku z Cracovią. Warszawski zespół nie zmarnował okazji i wygrywając ze Śląskiem 1:0 i odskoczył konkurentom na siedem punktów.
Wygląda na to, że walka o mistrzostwo Polski jest już rozstrzygnięta, bo nic nie zapowiada, by broniący tytułu dali się rywalom wyprzedzić. Śląsk do meczu z Legią był w obecnej edycji rozgrywek na swoim stadionie niepokonany. Nie był to wielki mecz w wykonaniu obu zespołów, ale dla aktualnych mistrzów Polski najważniejsze było zwycięstwo. Cel osiągnęli – po golu Pawła Wszołka wygrali 1:0 i wywieźli z Wrocławia komplet punktów, dzięki czemu powiększyli swoją przewagę w tabeli nad Pogonią i Rakowem. W kilku poprzednich meczach trener stołecznej jedenastki Czesław Michniewicz preferował ustawienie z dwoma wahadłowymi i z trójką środowych obrońców. Na mecz ze Śląskiem wrócił jednak do sprawdzonego ustawienia 1-4-4-2. Nie mógł wystawić do gry pauzujących za żółte kartki Andre Martinsa oraz Luquinhasa, okazję do rehabilitacji dostał natomiast pechowiec ze starcia z Piastem Gliwice Artem Szabanow, zaś w ataku obok Rafaela Lopesa pojawił się młody Szymon Włodarczyk, który wcześniej rzadko dostawał szansę na pokazanie się w pierwszej drużynie. Na ławce usiadł natomiast lider klasyfikacji strzelców ekstraklasy Czech Tomas Pekhart. Od pierwszej minuty oglądaliśmy oczywiście dwóch świeżo powołanych kadrowiczów – Bartosza Slisza i Bartosza Kapustkę.
Lepiej spotkanie zaczął jednak Śląsk. W pierwszych minutach dwukrotnie czujność Artura Boruca sprawdził Robert Pich. Najpierw uderzeniem zza pola karnego, a potem niezłym uderzeniem głową, ale w obu przypadkach rutynowany golkiper Legii pewnie wyłapał piłkę. Później coraz wyraźniej zaczęła dominować drużyna ze stolicy, tyle że legioniści mieli kłopoty z oddaniem celnego strzału. I taki obraz gry nie zmienił się do końca pierwszej połowy. Legia, mimo kilku prób, ani razu na poważnie nie zagroziła bramce Śląska, nie oddając ani jednego celnego strzału. Śląsk poza okazjami Picha też nie błyszczał i do szatni obie drużyny zeszły przy wyniku 0:0. Michniewicz zaraz po przerwie posłał na boisko Pekharta, a czeski napastnik w 58. minucie mógł wpisać się na listę strzelców, jednak piłka po jego strzale głową trafiła w słupek. Rozstrzygająca o wyniku akcja meczu miała miejsce w 64. minucie. Mający ostatnio kiepskie notowania u Michniewicza Wszołek dostał dobre podanie na skrzydło od Kapustki, wpadł z piłką w pole karne Śląska i płaskim strzałem pokonał Matusa Putnocky’ego. W 82. minucie kolejną dobrą okazję do zdobycia bramki miał Pekhart, ale przegrał pojedynek jeden na jednego z golkiperem Śląska. Legia już więcej goli nie strzeliła, ale nie dała też strzelić sobie, odnosząc cenne zwycięstwo na trudnym terenie. Wrocławski zespół poniósł pierwszą porażkę na swoim boisku w tym sezonie.
Po wygranej ze Śląskiem można już chyba stwierdzić, że ekipa Legii wkroczyła na prostą ścieżkę wiodącą do obrony mistrzowskiego tytułu. Warszawianie zaczęli ten rok od dość wstydliwej wyjazdowej porażki z zajmującym wtedy ostatnie miejsce Podbeskidziem, ale w pięciu kolejnych ligowych meczach byli już niepokonani, notując cztery zwycięstwa i remis. W tym samym czasie ich najgroźniejsi konkurenci tracili punkty. Jeszcze w połowie lutego legioniści mieli do prowadzącej Pogoni dwa punkty straty, ale „Portowcy” po udanym początku wiosennej rundy rozgrywek, gdy wygrali z Rakowem i Cracovią oraz zremisowali z Piastem, w trzech ostatnich kolejkach doznali porażek – dwie wyjazdowe, z Wisłą Kraków i Śląskiem, a w miniony weekend na swoim boisku z Lechem Poznań. Raków Częstochowa też jak na razie gra poniżej poziomu, do którego przyzwyczaił w rundzie jesiennej. Z sześciu tegorocznych meczów wygrał tylko dwa, a w 20. kolejce u siebie tylko zremisował z Cracovią. Wygląda więc na to, że te dwa aspirujące przed wznowieniem rozgrywek do walki o mistrzostwo Polski zespoły mocno przeceniły swoje możliwości. Teraz ich głównym celem nie jest już wyprzedzenie Legii, bo na to nie mają już większych szans, tylko walka o utrzymanie zajmowanych obecnie miejsc na podium. A za plecami trzeciego w tabeli Rakowa uformowała się mocna grupa pościgowa, którą w tej chwili tworzą Lechia, Zagłębie, Śląsk, Lech, Górnik i Piast.
Za triumfem Legii przemawia też statystyka. W ostatnim pięcioleciu, w którym stołeczna ekipa zdobywała mistrzostwo cztery razy, liderem na półmetku była tylko raz – w sezonie 2019/20. Rok wcześniej pierwsza na półmetku była Lechia, dwa lata wcześniej Górnik, trzy znów Lechia, a cztery lata temu Piast. W dwóch sezonach przewaga ówczesnych liderów nad legionistami wynosiła osiem punktów, ale ostatecznie tytuł świętowano na Łazienkowskiej. W minionej pięciolatce skuteczny atak na finiszu rozgrywek udało się przeprowadzić tylko Piastowi, ale to jest tylko wyjątek potwierdzający regułę. A reguła jest taka, że jak już zespół Legii wyjdzie na ostatnią prostą, to na ogół dociera do mety na pierwszej pozycji. A w tym sezonie, pierwszym po dłuższym czasie bez fazy play off, podopieczni Michniewicza prawdopodobnie będą świętować mistrzowski tytuł na kilka kolejek przed zakończeniem rozgrywek. Słowa „prawdopodobnie” użyliśmy tylko dlatego, że teraz ekipę Legii czeka seria spotkań z mocnymi zespołami – u siebie z Wartą i Pogonią, potem wyjazdowa „święta wojna” z Lechem, u siebie z Cracovią, a następnie dwie wyjazdowe potyczki – z Piastem i Lechią. Kompletu punktów w tych meczach warszawianie pewnie nie zdobędą, ale tyle ile potrzebują do utrzymanie prowadzenia raczej na pewno.
Zespół Legii nie gra jakość specjalnie widowiskowo, czasem męczy się w starciach z murującymi dostęp do swojej bramki rywalami, ale to jest ekipa przyzwyczajona do dominacji, więc można być pewnym, że w kluczowym momencie rywalizacji nie pozwoli sobie na chwile słabości. Poza tym Michniewicz ma szeroką i względnie wyrównaną kadrę, nie musi zatem drżeć nawet przed plagami kontuzji czy zakażeń koronawirusem.
W tym roku z zespołów ekstraklasy kruku dorównuje Legii jak na razie tylko Piast, ale gliwiczanie wciąż jeszcze odrabiają straty poniesione na początku rozgrywek. Gdyby mieli dzisiaj potracone w tamtym okresie punkty, byliby pewnie w tej chwili tuż za plecami Legii, a to byłaby sytuacja mogąca wzbudzać niepokój na Łazienkowskiej, bo już raz przecież trener Waldemar Fornalik na finiszu ograł stołeczny zespół i sprzątnął mu mistrzowski tytuł niemal sprzed nosa. Gwoli przypomnienia – po ośmiu kolejkach Piast miał na koncie tylko dwa punkty, ale od przełamania kryzysu w połowie października ub. roku gliwiczanie zdobyli 26 punktów, natomiast Legia w tym samym czasie 27. Co ciekawe, trzeci pod względem zdobytego w tym okresie dorobku punktowego jest Lech Poznań z 20. „oczkami”.
Tak chwalona po jesiennej rundzie Pogoń w miniony weekend przegrała u siebie z Lechem 0:1. Była to już trzecia porażka „Portowców” z rzędu, zaskakująca także dlatego, że doznana w spotkaniu ze słabująca wciąż drużyną „Kolejorza”, która w środku tygodnia odpadła u siebie w Pucharze Polski po porażce 0:2 z Rakowem. Poznaniacy tym razem jednak pozytywnie zaskoczyli i ich trener Dariusz Żuraw mógł wreszcie trochę odetchnąć. W przypływie zadowolenia zapowiedział nawet, że wygrana w Szczecinie to początek zwycięskiej drogi lechitów, ale czy naprawdę, przekonamy się już w następnej kolejce, bo wtedy podejmą u siebie Piasta.