9 grudnia 2024

loader

Rosjanie już się szykują na mecz z Polską

Do barażowego meczu z Rosją o awans do mundialu w Katarze zostało już tylko 99 dni. Biało-czerwoni zagrają ze „Sborną” 24 marca przyszłego roku Stadionie Łużniki w Moskwie. I żeby awansować do finału baraży i zagrać ze zwycięzcą spotkania Szwecja – Czechy, muszą zwyciężyć, a z Rosjanami jeszcze nigdy na ich terenie nie wygrali.

Na niewiele ponad trzy miesiące przed potyczką na Łużnikach mecz większe emocje budzi w Rosji. Tamtejsze media przyjęły wynik losowania par barażowych bez entuzjazmu, ale też bez większych obaw. Dziennik „Sport Express” w swojej analizie tak ocenił potencjał rywali „Sbornej” na barażowej ścieżce: „Zdecydowana większość piłkarzy polskiej reprezentacji występuje na co dzień w silnych europejskich ligach. Ostatnio trener Paulo Sousa nie powołał do kadry ani jednego gracza z przeciętnej polskiej ekstraklasy. Polska drużyna to jednak bardziej zbiór indywidualności niż silny zespół, jaki by mogła z nich utworzyć. Fakt, że gramy mecz u siebie może być w starciu z Polakami decydujący. Dlatego nasza drużyna ma 60 procent szans na zwycięstwo. Natomiast w ewentualnej konfrontacji ze Szwecją lub Czechami będzie na odwrót – dla nas 40 procent, dla rywali 60. Szwecja i Czechy mają dzisiaj mocniejsze zespoły niż Polacy”.
Czy jest to trafna ocena, przekonamy się 24 marca, ale faktem jest, że z Rosjanami na ich terenie nasza piłkarska reprezentacja 0:2 w meczu o punkty nigdy nie wygrała. Co prawda te potyczki miały miejsce bardzo dawno temu, jeszcze w czasach ZSRR: w 1957 roku w Moskwie 0:3 w eliminacjach do MŚ 1958, w 1967 w Moskwie 1:2 w eliminacjach do turnieju olimpijskiego igrzysk 1968 roku, a w 1983 roku także w Moskwie 0:2 w eliminacjach Euro 1984. W meczach towarzyskich też szło naszym kiepsko – w 1960 roku biało-czerwoni przegrali tam aż 1:7, a w 1977 roku 1:4, ale w czasach bardziej współczesnych też nie wiodło im się na rosyjskiej ziemi, chociaż po 1990 roku grali tam już tylko spotkania towarzyskie – w 1988 roku przegrali 1:2, w 1996 roku już w meczu z reprezentacją Rosji 0:2, a w 2007 roku zremisowali 2:2. Tak przy okazji, to trzy ostatnie potyczki biało-czerwonych z ekipą „Sbornej zakończyły się remisowo. Serię zaczęła wspomniana potyczka w 2007 roku, a potem nasza drużyna zremisowała z Rosjanami 1:1 w fazie grupowej turnieju Euro 2012, a w tym roku, także 1:1, w czerwcowym spotkaniu towarzyskim przed Euro 2020/21. Te statystyki pokazują, że zadowolenie z faktu, iż w losowaniu par barażowych drużyna Paulo Sousy trafiła na Rosjan, a nie na Włochów czy Portugalczyków, jest nieuzasadnione. Portugalski selekcjoner biało-czerwonych nawarzył nam piwa lekceważąc ostatnie grupowe spotkanie z Węgrami, przez co je przegraliśmy tracąc prawo do rozstawienia w pierwszych potyczkach barażowych. A u siebie reprezentacja Polski ma z Rosjanami dużo korzystniejszy bilans potyczek, także zwycięstwa, ja te legendarne w 1957 roku w Chorzowie czy wygrana 1:0 w Warszawie w 1961 roku i 3:1 w 1998 roku.
Gdyby oceniać szanse zespołów w „polskiej” ścieżce barażowej na podstawie aktualnego rankingu FIFA, to najwyżej z kwartetu drużyn sklasyfikowana jest w nim Szwecja, która zajmuje 25. lokatę. Polska w tym zestawieniu jest na 27. pozycji, Czechy na 31., a Rosja na 34. Teoretycznie zatem faworytem w marcowej potyczce na Łużnikach powinni być Polacy. Głównie dlatego, że mają w swoim składzie Roberta Lewandowskiego. Ekipa „Sbornej” nie ma gracza podobnej klasy, chociaż w Rosji fakt ten wielu tamtejszych futbolowych ekspertów bagatelizuje. „Lewandowski to nie Messi, ani nie Cristiano Ronaldo. Na dodatek gramy u siebie, a to zawsze daje przewagę” – przekonuje rodaków świetny przed laty napastnik Aleksander Mostowoj, 50-krotny reprezentant kraju. Gdy zgoła odmienny pogląd na temat potencjału sportowego obu reprezentacji wygłosił w polskich mediach Maciej Rybus, na co dzień występujący w zespole Lokomotiwu Moskwa, został bezlitośnie publicznie zrugany przez deputowanego do Dumy Narodowej Witalija Miłonowa, który wręcz zaapelował do działaczy moskiewskiego klubu, żeby natychmiast pozbyli się polskiego piłkarza. Na razie bezskutecznie.
Trener „Sbornej” Walerij Karpin ma w swoim kraju nie lepszą prasę niż Paulo Sousa w Polsce. Selekcjoner rosyjskiej reprezentacji jest mocno krytykowany za porażkę w meczu z Chorwacją (0:1), przez którą Rosja straciła pierwszą lokatę w grupie i pewny awans do mundialu w Katarze. Podpadł potem wygłaszając nieopatrznie wątpliwość, czy zdoła przygotować mentalnie zespół do barażów, a także eskalując konflikt z Artiomem Dziubą, najskuteczniejszym od lat napastnikiem rosyjskiej reprezentacji, który we wrześniu tego roku zrezygnował z występów w narodowych barwach w odpowiedzi na zarzuty, że nie jest w najwyższej formie. Od tego czasu w rosyjskiej ekstraklasie strzelił 10 goli, więc kibice chcą jego powrotu do kadry.
Paulo Sousa takich problemów póki co nie ma, bo żaden z kluczowych graczy naszej reprezentacji nie zapowiada rezygnacji z występów. Niektórych wykluczają jednak kontuzje, a innych katastrofalny spadek formy i utrata miejsca w klubowych zespołach, chociaż dla Paulo Sousy nie zawsze jest to akurat powód do pominięcia takiego nieszczęśnika w powołaniach. Do marca przyszłego roku sytuacja poszczególnych kadrowiczów może rzecz jasna ulec zmianie, ale błędem jest ocenianie potencjału naszej reprezentacji jedynie przez pryzmat strzeleckich popisów Roberta Lewandowskiego w Bayernie Monachium, świetnych występów Piotra Zielińskiego w SSC Napoli czy Przemysława Frankowskiego w RC Lens. Dzisiaj największy niepokój budzi rozsypka linii defensywnej biało-czerwonych. Za kadencji Paulo Sousy defensorzy i tak nie imponowali, bo reprezentacja Polski traciła gole niemal we wszystkich spotkaniach, nawet straciła bramkę w meczu z San Marino, lecz w marcu może być z nią jeszcze gorze. Paweł Dawidowicz zerwał więzadło krzyżowe przednie w kolanie i w marcu na pewno grać nie będzie mógł. Jana Bednarka też coraz częściej traci miejsce w podstawowym składzie Southamptonu, ale szokiem jest kryzys formy Kamila Glika. Po przymusowej pauzie za czerwoną kartkę wrócił do kadry Benevento, lecz trener Fabio Caserty nie korzysta z jego usług, bo pod nieobecność Glika zespół w Serie B wygrał cztery kolejne mecze. Włoskie media e Polak nie jest już wart 3,5 mln euro rocznej pensji. Ponadto w fatalnej sytuacji w swoich klubach znajduj się obecnie Kamil Jóźwiak, Tymoteusz Puchacz, w tarapatach są też Mateusz Klich, Karol Linetty, Krzysztof Piątek, Arkadiusz Milik i Karol Świderski. Po kontuzjach do gry wrócili co prawda Jacek Góralski, Kamil Piątkowski i Arkadiusz Reca, ale ich forma na razie jest daleka od wymaganej w reprezentacji. Może do marca sytuacja się zmieni i Paulo Sousa będzie mógł wystawić w meczu z Rosją drużynę złożoną z rzeczywiście najlepszych w tym momencie polskich piłkarzy, którzy na dodatek będą znajdowali się z optymalnej formie. Tylko spełnienie tego warunku daje biało-czerwonym szansę na wygraną na Łużnikach.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Podwójne losowanie par 1/8 finału Ligi Mistrzów UEFA

Następny

Pierwszy laur Verstappena