Centrysta Francois Bayrou ogłosił, że tym razem nie będzie ubiegać się o prezydenturę Francji, a poparcia udziela niezależnemu kandydatowi Emmanuelowi Macronowi. Bayrou, to wciąż jeszcze znany polityk francuski, który mógłby liczyć według sondaży na 5-6 proc. głosów w pierwszej turze 23 kwietnia.
Decyzja Bayrou wywołała niesłychanie głośny oddźwięk. Zewsząd spadła na niego krytyka, zwłaszcza ze strony kandydatów centroprawicy – Francois Fillona i socjalistów – Benoit Hamona. Może to raczej świadczyć, że Bayrou wzmocnił Macrona, któremu sondaże dają wysokie zwycięstwo nad kandydatką narodowców, Marine Le Pen, gdyby mieli spotkać się w drugiej turze.
Bayrou kandydował od roku 2002. W 2007 był w pierwszej turze trzeci za Nicolasem Sarkozym i Sygolene Royale. W 2012 – piąty. Jest burmistrzem miasta Pau i założycielem Ruchu Demokratycznego (MoDem). Macron, który przewodzi własnemu stronnictwu En Marche! („w ruchu”) może liczyć na ok. 20 proc. głosów i konkuruje głównie z Fillonem. Ostatnio jednak naraził się wielu Francuzom starszego pokolenia, kiedy powiedział, że Francja dopuściła się ludobójstwa podczas algierskiej wojny wyzwoleńczej na przełomie lat 50-tych i 60-tych. To prawda, ale po co narażać się bezinteresownie?
65-letni Bayrou, oferując sojusz 39-letniemu Macronowi, mówił, że czyni to w „kluczowej chwili historii”, kiedy istnieje zagrożenie „zwycięstwa skrajnej prawicy, które oznaczałoby fiasko Francji i rozdarcie Europy”. „To gest nadziei dla naszego kraju”, podkreślał.