7 kwietnia 2017, z jawnym pogwałceniem prawa międzynarodowego, na rozkaz prezydenta Donalda Trumpa wojska USA dokonały zmasowanego bombardowania rakietowego Syrii.
Amerykanie wcielili się w rolę prokuratora, sędziego i egzekutora, jednostronnie dokonując aktu agresji militarnej, jako odwet za zastosowanie – według USA – przez wojska rządowe Syrii broni chemicznej w prowincji Ildib.
Zrobili to, nie czekając na decyzję ONZ, gdzie na forum Rady Bezpieczeństwa wypracowywano rezolucję umożliwiającą międzynarodowe śledztwo, które mogłoby obiektywnie ustalić co się wydarzyło w Khan Szeikhun i kto jest sprawcą tragedii ludności cywilnej związanej z zastosowaniem broni chemicznej. O tym dyskusyjnym i niejednoznacznym incydencie pisał szczegółowo „Dziennik Trybuna” w wydaniu weekendowym.
Czystym przypadkiem, o trwającym ataku na Syrię, Donald Trump poinformował podczas trwającego śniadania z prezydentem Chin Xi Jingpingiem. Chiny i Rosja blokowały właśnie w Radzie Bezpieczeństwa rezolucję, która bez przeprowadzenia śledztwa uznawała za winne użycia broni chemicznej przeciwko cywilom siły rządowe prezydenta Syrii Baszara al-Asada. Amerykański nalot spotkał się z potępieniem wielu krajów oraz był podstawą zwołania w piątek nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ. Ambasador Boliwii w sugestywnym wystąpieniu piętnującym amerykański arbitralny akt agresji pokazał zdjęcie Colina Powella, skretarza stanu USA za czasów prezydentury George’a W. Busha. Przypomniał, jak Powell na tym forum w lutym 2003 roku przekonywał o konieczności inwazji na Irak i obalenia reżimu Saddama Husseina. Colin Powell przedstawiał całą masę rzekomych dowodów na posiadanie, produkcję oraz zagrożenie użyciem broni masowego rażenia przez irackiego dyktatora. Jedynym właściwym posunięciem, zdaniem ówczesnego przedstawiciela Stanów Zjednoczonych, było obalenie Husseina i uratowanie w ten sposób pokoju na świecie.
Jak się później okazało, żadnej broni masowego rażenia w Iraku nie było, a Saddam Hussein nie wspierał Al-Kaidy. Wykorzystane przez Powella dowody okazały się zbiorem kłamstw i półprawd, po prostu jedną wielką manipulacją. Upadek Husseina i wojna domowa w Iraku, jaka tam rozgorzała, po zwycięstwie wojsk USA, były pożywką do powstania tzw. Państwa Islamskiego. Z wojującym sunnickim wahabizmem i eksportem terroryzmu nie może się świat uporać po dziś dzień, a wojna w Syrii jest jedną z konsekwencji ówczesnej polityki USA.
Pomne tamtych kłamstw administracji USA, państwa członkowskie ONZ chciały tym razem międzynarodowego śledztwa na okoliczność winy prezydenta Syrii i zastosowania przez jego armię broni chemicznej. Waszyngtonowi wystarczyły doniesienia sieci społecznościowych i filmiki propagandowe dyskusyjnej organizacji „Białe hełmy”. Na głębszą analizę polityczną nadejdzie jeszcze czas, poniżej prezentuję realny przebieg zmasowanego ataku rakietowego USA na bazę Asz-Szajarat i jej mierne w stosuku do użytych środków – wbrew informacjom prezentowanym przez mainstreamowe media – efekty militarne.
Narzędzie ataku
Do wykonania zadania polegającego na rakietowym uderzeniu na Syrię, wyznaczono okręty 6 Floty US Navy operującej na Morzu Śródziemnym. W szczególności atak przeprowadziły stale bazujące w hiszpańskim porcie Rota, dwa niszczyciele typu „Arleigh Burke”: USS „Porter” (DDG-78) dowodzony przez panią komandor Andrię Slough i USS „Ross” (DDG-71) dowodzony przez komandora Russella J.Caldwella.
Amerykańskie niszczyciele typu „Arleigh Burke” to jednostki liczne, jest ich przeszło 60 w linii i relatywnie duże bo o wyporności 9000 ton. Ich niekwestionowaną siłą na współczesnym polu boju jest nowoczesny zintegrowany system kierowania walką – Aegis Combat System. Okręt rozwija prędkość 31 węzłów i ma 300-osobową załogę. Niszczyciele opisywanego typu wyposażone są w działo 127 mm, dwa śmigłowce oraz silne uzbrojenie rakietowe. Okręt ma zainstalowane 96-komorową wyrzutnię Mk 41 VLS, a w niej w rakiety przeciwlotnicze „Standard”, pociski manewrujące BGM-109 „Tomahawk” oraz rakietotorpedy. Przyjmuje się, że niszczyciel standardowo ma 30 rakiet „Tomahawk”.
Atak Amerykanie wykonali najnowszymi wersjami tego pocisku manewrującego – RGM/UGM-109E Block IV „Tactical Tomahawk” (TacTom). Wartość pojedynczej rakiety tego typu to ok. 2 miliony dolarów. Rakiety „Tomahawk” służą do rażenia celów w głębi ugrupowania przeciwnika i mają zasięg do 2500 km (wersja wystrzelona na Syrię – 1600 km). Wykonują lot na niewielkiej wysokości, kierowane są za pomocą nawigacji satelitarnej GPS w połączeniu z układem TERCOM, pozwalającym na wykonywanie lotu według rzeźby terenu. Dzięki temu rakieta unika wykrycia przez naziemne stacje radiolokacyjne dalekiego zasięgu (z uwagi na horyzont radiolokacyjny). Rakiety „Tomahawk” przenoszą głowicę o wadze 460 kg lub głowicę jądrową i lecą z prędkością 880 km/h.
Cel
Około północy dowódcy okrętów poznali cel. Była to leżąca opodal miasta Hama duża baza lotnicza Asz-Szajarat. Dwa długie pasy startowe oraz przeszło dwadzieścia dwustanowiskowych schronohangarów czyni z niej jedno z głównych lotnisk syryjskich sił powietrznych. W bazie stacjonuje 675 eskadra myśliwska na samolotach MIG-23 MF i dwie eskadry (827 i 685) należące do 50 brygady lotnictwa szturmowego na znanych i eksploatowanych do dziś w Polsce SU-22M4. To właśnie operujące z Szajarat SU-22M4 są „końmi roboczymi” lotnictwa syryjskiego w toczącej się wojnie z islamskimi rebeliantami i tzw. Państwem Islamskim.
Wprawdzie „suszki” są wiekowe, bo powstały w latach 70 tych XX w, ale są niesamowicie wytrzymałe, proste i niezawodne. Silnik SU-22, już w Afganistanie okazał się odporny zarówno na pył zasysany z powietrzem, jak i na zanieczyszczone pyłem paliwo. W warunkach wojny asymetrycznej, brak radaru nie jest problemem. Samolot bowiem jest wyposażony w radiowy system dalekiej nawigacji RSDN-10, oraz system nawigacyjno-celowniczy PrNK-54 z komputerem „Orbita”-20-22. Umożliwia to automatyczne wyprowadzenie samolotu nad cel i zrzut bomb bez konieczności kontaktu wzrokowego pilota z celem. I to jest dziś w Syrii wystarczające. Zasięg maksymalny SU-22M4 to 2500 km, a maksymalny udźwig bomb – 4250 kg.
Rozmieszczone w Szajarat samoloty aktualnie udzielają wsparcia wojskom rządowym i rosyjskim walczącym z ISIS pod Palmirą oraz siłom odpierającym ofensywę rebeliantów z organizacji An-Nusra filii Al-Kaidy w Syrii na Hamę, . Według USA, samolot z bazy Szajarat dokonał bombardowania miejscowości Khan Sheikhun bombami z gazem bojowym sarin, czemu zaprzeczają Syryjczycy i Rosjanie.
Baza Szajarat jest też tzw. „aerodromem padskoka” , czyli niestałym punktem bazowania rosyjskich samolotów i śmigłowców wykonujących misje na tym obszarze. Rosjanie mieli tu grupę kilku śmigłowców. Na zdjęciach satelitarnych publikowanych jesienią 2016 roku widać tu było transportowe Mi-8 AMTSZ, oraz uderzeniowe MI-24P, Mi-35 i Mi-28N. W oficjalnych komunikatach Pentagonu, Amerykanie poinformowali, że dobierali cele aby ograniczyć do minimum prawdopodobieństwo trafienia w rosyjskich wojskowych.
Po odpaleniu
Niszczyciele US Navy zajęły pozycje opodal znanej wyspy greckiej Kreta i o 2.45 czasu polskiego każdy rozpoczął opalanie po 30 rakiet BGM-109 „Tomahawk”
Około 2 w nocy, Amerykanie poinformowali „gorącą linią” Rosjan o celu ataku. Rakiety były już w drodze. Do celu pozostało im dokładnie 58 minut. Błyskawicznie z rosyjskiego lotniska Chmejmim przekazano radiowo informację do Szajarat. Rosjanie rozpoczęli opuszczanie bazy, informując równocześnie Syryjczyków o nadchodzącym nalocie. Rozpoczął się start w trybie alarmowym wszystkich sprawnych samolotów i przebazowywanie ich na inne lotniska. Bazę Szajarat, przy wyjących syrenach alarmu przeciwlotniczego, zapełnili obudzeni w środku nocy żołnierze syryjscy i nieliczni Rosjanie. Część samolotów niezdatnych do lotu wyprowadzono z hangarów i ustawiono wprost w terenie, trafnie domniemając, że nadlatujące „Tomahawki” nacelowane są na schronohangary. Noc, światła reflektorów – można sobie tylko wyobrazić chaos jaki wybuchł w Szajarat.
Żołnierze ze składu 136 brygady obrony powietrznej zajęli stanowiska w strzegących lotnisko systemach przeciwlotniczych 2K12 „Kub”, próbując odeprzeć agresora. Daremnie. Lecące nisko nad ziemią amerykańskie „Tomahawki” nie dały szans przeciwlotniczemu uzbrojeniu produkcji ZSRR z lat 60-tych XX w. Pierwsze rakiety zniszczyły jedną z trzech wyrzutni i kierujący baterią radar, poległ porucznik Firas Chammud i kilku jego podwładnych. Mimo, że gros samolotów wystartowało, na ratujących sprzęt żołnierzy i pilotów zaczęły spadać amerykańskie rakiety. Wybuchł szereg pożarów. Płonęły składy amunicji, samoloty i pojazdy. Jeden z „Tomahawków” zniszczył lotniskową stołówkę. Ogółem na obszarze bazy stwierdzono 23 trafienia. „Tomahawki” zniszczyły 9 schronohangarów w których spłonęło 6 remontowanych MIG-23MF oraz 3 SU-22. Na pozostałym terenie bazy zniszczeniu uległ samolot transportowy AN-26 i kilka awionetek. Amerykanie zbombardowali składy amunicji, bomb, obiekty remontowe oraz bazę paliw. Poległo 9 żołnierzy syryjskich a kilkunastu zostało rannych.
Zaginione rakiety
Na udostępnionych przez Rosjan i Syryjczyków zdjęciach bazy, w tym z śmigłowca i samolotu bezpilotowego oraz reportażu grupy „Anna News” i rosyjskiego korespondenta wojennego Jewgienija Paddubnego wynika, że zniszczenia są relatywnie niewielkie. Kluczowe jest to, że oba pasy startowe są zdatne do wykorzystania i tylko lekko uszkodzone. Zniszczeniu uległo też kilkanaście pojazdów obsługi lotniska, specjalistycznych cystern i agregatów oraz radary Relatywnie, na zmasowany nalot 59 rakiet manewrujących, straty Syryjczyków wydają się nikłe. Wszak nalot kosztował Amerykańskiego podatnika bezpowrotną utratę ok. 100 milionów dolarów (koszt 60 rakiet BGM-109).
Zagadką pozostaje fakt, co się stało z pozostałymi 36 rakietami. Jedna nie wystartowała, wystrzelono 59, w Szajarat trafiło 23. Jedna spadła na wioskę leżącą opodal powodując śmierć kilkorga cywilów, w tym dwojga dzieci. 3-4 trafiły w miejsca stacjonowania libańskich bojowników „Hezbollahu”, walczących ramię w ramię z armią syryjską przeciwko terrorystom z ISIS, a będących śmiertelnym wrogiem Izraela. Pozostaje nam około 30. Opcje są dwie. Jedna, to awarie – wystrzelone rakiety po prostu nie doleciały do celu. Druga – zostały zestrzelone. A jeśli zestrzelone to przez kogo? Rosjanie mają w bazie morskiej Tartus dywizjon S-300 B4, a na lotnisku Chmejmim – S-400 „Triumf”. W różnych miejscach w Syrii jest jeszcze kilkanaście rosyjskich systemów krótkiego zasięgu „Pancyr-S”. Kilkanaście takich pojazdów ma też armia syryjska. Póki co, nikt się do zestrzelenia „Tomahawków” nie przyznał i wydaje się to mało prawdopodobne.
Otrąbiony sukces
Generalnie, informacje amerykańskich mediów i sprzyjającego im aparatu propagandy twierdzących, że porażeniu, zniszczeniu bądź uszkodzeniu uległy ok. 44 obiekty w tym: 15 schronohangarów, 7 punktów remontowych i warsztatowych, 10 magazynów z amunicją, 7 składów paliwa, 5 stanowisk obrony przeciwlotniczej i 20 samolotów, można włożyć między bajki. Rodzimi, bezkrytyczni propagandziści, również obwieścili wielki sukces „wuja Sama”, głosząc o „totalnym zniszczeniu” syryjskiej bazy lotniczej, w tym pasów startowych i wszystkich samolotów, jakich mogło tam być około 40.
Tymczasem już po południu ostentacyjnie na lotnisko Szajarat wrócili Rosjanie, lądował tam śmigłowiec Mi-8AMTSZ w asyście szturmowych MI-28N. A potem powróciły syryjskie SU-22M4. Jeden z pierwszych lotów na bombardowanie pozycji rebeliantów wykonał generał, będący dowódcą bazy.
Lotnisko i operujące z niego samoloty nadal pełnią ważną rolę w walce z Państwem Islamskim i dżihadystycznymi rebeliantami na terenie Syrii, którzy wykorzystując amerykański nalot, na wielu odcinkach frontu przeszli do ataku na wojska rządowe. Zapewne, czystym przypadkiem.