Rząd Theresy May zrezygnował z podwyżek ubezpieczeń dla samozatrudnionych. Miały one jakoby zapewnić stabilność budżetową w czasie Brexitu, jednak bunt w Partii Konserwatywnej zmusił rząd do zmiany zamiarów.
Pomysł brytyjskiego ministra finansów Philipa Hammonda skrytykowały zgodnie tak lewicowe, jak i prawicowe media. Chwalił go natomiast Instytut Studiów Fiskalnych, uważany na Wyspach za najważniejsze centrum analiz gospodarczych lansujący skrajnie neoliberalne rozwiązania. Tak daleko posunięte uderzenie w najsłabiej zarabiających – bo do tej kategorii należą samozatrudnieni – wywołał opór nie tylko ze strony Partii Pracy, ale także w szeregach torysów, obwaiających się, że podważy to ich poparcie.
Premier Theresa May zapowiedziała dalsze prace nad rozwiązaniami w tej kwestii, powiedziała jednak, że zmiany nie nastąpią w obecnej kadencji parlamentu, co oznacza, że tymczasem rząd będzie musiał szukać dodatkowych dochodów gdzie indziej. Trudno jednak oczekiwać, że konserwatyści zdecydują się na sięgnięcie do kieszeni najbogatszych Brytyjczyków, czego od lat domaga się Partia Pracy i jej lider Jeremy Corbyn wskazując, że rozłożenie ciężarów fiskalnych w Wielkiej Brytanii jest odwrotnie proporcjonalne do zamożności płatników – im większy majątek się posiada, tym łatwiej różnymi sposobami bronić się przez systemem podatkowym, podczas gdy przeciętni mieszkańcy Wysp muszą ponosić znacznie większe obciążenia proporcjonalnie do swoich dochodów, które realnie zmniejszają się z roku na rok.
Opozycja zwraca jednak uwagę, że nagła zmiana planowania budżetowego spowoduje, że w budżecie powstanie „czarna dziura”, której nic nie będzie w stanie zapełnić. Wobec rozpoczynającego się procesu wychodzenia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej może to mieć nieobliczalne konsekwencje.