(191021) — SANTIAGO, Oct. 21, 2019 (Xinhua) — Soldiers stand guard on the street in Santiago, Chile, Oct. 19, 2019. Chile on Sunday extended a state of emergency to regions swept by violent protests, which caused at least three deaths and 716 arrests, authorities said. The protests, sparked by public transit fare hikes, began in the capital and spread to other regions across the country. The state of emergency is in effect in the capital and other regions of Coquimbo, Valparaiso and Metropolitana. (Xinhua/Jorge Villegas)
Tym razem do Chilijczyków i Chilijek walczących o bardziej sprawiedliwy system społeczny strzelała nie policja, a obywatel amerykański o skrajnie prawicowych poglądach.
Setki tysięcy osób ponownie wyszło na ulice Santiago de Chile a wieczorem i nocą tradycyjnie doszło do starć z policją. To odpowiedź na ogłoszenie przez prezydenta Sebastiana Piñerę dziesięciu specjalnych ustaw represyjnych.
Nowe prawa ułatwią ściganie i surowe karanie takich działań, jak zakrywanie twarzy podczas demonstracji czy budowanie barykad. Nie ma wątpliwości, że chodzi o kryminalizację protestów. Ponadto ogłoszone zostały plany wzmacniające i modernizujące cały państwowy aparat represji.
Jednocześnie w czwartek Piñera zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego z udziałem przedstawicieli kluczowych instytucji państwowych, w tym wojska. Rada to kolejny spadek z czasów dyktatury – pod rządami Augusto Pinocheta organ ten był zwoływany w sytuacjach zagrożenia “porządku publicznego”. Skojarzenie było oczywiste i wywołało lawinę krytyki w społeczeństwie i opozycji. Z wyrazami uznania dla prezydenta pośpieszyła natomiast, co również znamienne, skrajna prawica.
W obliczu powyższych działań rządu dążących do wzmocnienia państwa policyjnego, w stolicy kraju, w piątek wyszły setki tysięcy obywateli i obywatelek, dając do zrozumienia, że nie spoczną, póki prezydent nie ustąpi, a ich postulaty socjalne nie zaczną być realizowane.
Przedstawiciele ONZ wezwali chilijski rząd do zaprzestania stosowania gumowych kul i śrutu wobec manifestantów. Podkreślają, że ich stosowanie poważnie narusza prawa człowieka. Od momentu wybuchu protestów, od strzałów rannych zostało 1778 osób, zaś 170 straciło oko.
Rząd Sebastiana Piñery, który tak kurczowo trzyma się stołków, według niektórych sondaży cieszy się obecnie poparciem rzędu zaledwie 9 proc.
Około dwóch tysięcy osób zebrało się w niedzielę w małej miejscowości Reñaca, tuż przy znanym kurorcie Viña del Mar, w ramach trwających już ponad trzy tygodnie protestów przeciwko neoliberalizmowi i obecnemu rządowi Sebastiana Piñery. Korzystając ze słonecznej pogody manifestanci udali się na plażę, gdzie w rodzinnej atmosferze kontynuowali protest i wypoczywali. Sielankowy nastrój przerwały nagłe strzały. Tym razem strzelała jednak nie policja, co stanowi normę w ostatnich tygodniach, lecz cywil. Amerykanin John Cobin, mieszkający w Chile biały rasista otworzył ogień wprost do manifestantów. Ubrany był w żółtą kamizelkę, symbol antysystemowych protestów we Francji, który próbują sobie przywłaszczyć obecnie skrajni prawicowcy w Chile sprzeciwiający się ludowej rebelii. Kilka dni wcześniej mała grupka takich “żółtych kamizelek” zebrała się uzbrojona w tej miejscowości, by “pilnować porządku”. Wczorajsza manifestacja była także odpowiedzią na takie działania ultraprawicowców z klas wyższych.
Według pierwszych informacji rasista wysiadł z samochodu i wystrzelił co najmniej trzy razy po tym, gdy pokojowi i radośni manifestanci zajęli ulicę i zaprosili do tańców kierowców, którzy chętnie dołączali do zabawy. John Cobin, przed zamachem prawdopodobnie został rozpoznany, ponieważ miał na sobie żółtą kamizelkę, niektórzy manifestanci mieli więc zaatakować jego samochód. Wiadomo, że wskutek strzelaniny ranna została jedna osoba, którą odwieziono do szpitala. Na szczęście nie ma ofiar śmiertelnych.
Rozwścieczeni manifestacji zaczęli atakować kamieniami samochód, do którego z powrotem skrył się napastnik, zdołał on jednak odjechać z miejsca zdarzenia. Został jednak niemal natychmiast zidentyfikowany przez policję i aresztowany jeszcze tego samego dnia. Wcześniej zdołał dotrzeć do domu i wstawić na YouTube wideo, w którym wyjaśnia, że strzelał w obronie własnej i “nie popełnił niczego złego”. Jak się okazało John Cobin to Amerykanin, który wyprowadził się do Chile w 1996 roku, bo marzył o jako do “neoliberalnego raju”. Kilka lat temu udzielił wywiadu jednej z gazet, w której stwierdził, że jest największym neoliberałem w Chile. Ponadto jest wielkim fanem gen. Pinocheta oraz tzw. “Chicago Boys”, prowadzi prawicowy kanał na YouTube i jest dość rozpoznawalną postacią w swoim środowisku.
Po zdarzeniu oburzeni manifestanci zaczęli stawiać na ulicach miejscowości barykady i starli się z atakującymi służbami mundurowymi.