W czasie gdy walka z epidemią toczy się na kilku frontach, ustrój jaki znamy stara się stawić czoła populistom, którzy próbują zrealizować swoje marzenia o demokracjach nieliberalnych. I niestety idzie im to całkiem sprawnie, a najgorsze dopiero przed nami.
Zawieszone funkcjonowanie parlamentu, zakaz przeprowadzania wyborów, stan wyjątkowy bez ograniczenia czasowego i rządzenie za pomocą dekretów – to nie bananowa republika na Karaibach ani poradziecka dyktatura w środkowej Azji. To Węgry Anno Domini 2020. Zgodnie z przegłosowanym pod koniec marca prawem Viktor Orban zyskał władzę autokraty. Już w 2018 r. podczas swojego wykładu na Uniwersytecie Letnim w Tusnádfürdo dość przewrotnie argumentował, że demokracja chrześcijańska nie ma nic wspólnego z liberalizmem. Jednak znaczący krok w tym kierunku wykonał dopiero 30 marca. Brak zdecydowanej reakcji jego politycznej rodziny z Europejskiej Partii Ludowej (Tusk, Merkel czy Kurz) daje mu zielone światło do dalszych działań w budowaniu demokracji nieliberalnej, demokracji odbiegającej od fundamentalnych wartości UE. Ale czy to nadal jest „demokracja”?
To co mamy (nie)przyjemność obserwować dzisiaj, czyli rządzących tu i ówdzie populistów, może być jedynie zalążkiem do hydry, która wykluje się na jesieni. Galopujące bezrobocie, poczucie słabości państwa i braku perspektyw w wielu krajach Unii Europejskiej wyhoduje zapotrzebowanie na populizm. Już nie ten antyuchodźczy czy eurosceptyczny, a oparty o fundamenty tak dobrze znanej „walki z systemem”. A właśnie obecny system dla wielu staje się niewydolny ze swoją kulejącą służbą zdrowia i niemożnością utrzymania miejsc pracy. Chociaż dzisiaj ten scenariusz brzmi jak political fiction, a na horyzoncie brak jakichkolwiek nowych ruchów politycznych to załamanie zaufania do demokracji pojawi się w najbliższych tygodniach (punditerka? Może trochę). Błędne przekonanie, że władza skupiona w jednej ręce lepiej radzi sobie z sytuacjami kryzysowymi popycha ludzi do przekazania rządów politykom nieliberalnym, zaprzeczającym dotychczasowym wartościom obalając jednocześnie mit racjonalnego wyborcy, który głosuje zgodnie z poglądami, a nie przeciwko komuś.
Od kilku tygodni sondażownie pokazują skoki poparcia dla ugrupowań rządzących, co jest naturalną reakcją na zagrożenie jakim jest epidemia. Dla tych, którzy z koronawirusem radzą sobie stosunkowo dobrze (na tle innych państw są to zdecydowanie Niemcy) obecna sytuacja może stać się nowym początkiem i trampoliną do przedłużenia swojego mandatu, jednak rządy, które nie staną na wysokości zadania, pomimo tymczasowych wzrostów popularności, stracą najwięcej. Wówczas do walki o władzę przystąpią ci, którzy w erozji dotychczasowego systemu ujrzą szansę na rewolucję. Nie warto poświęcać czasu na dywagację co do umiejscowienia owych ruchów na politycznym kompasie.
Populizm w każdym wydaniu prowadzi do szkód. Pokuszę się jednak o tezę, że wspólnym mianownikiem całego wirusowego populizmu będzie podważenie demokracji liberalnej opartej o parlamentaryzm i poszanowanie wartości europejskich, stawiając w kontrze do niej autorytarne rządy silnej ręki jako znacznie bardziej skuteczne.
Gdzie w tym wszystkim Polska? Obawiam się, że na przedzie braku zaufania wobec demokracji. Dopiero po 2015 r. zaczęliśmy odrabiać lekcje z postaw obywatelskich, a aktywność społeczno-polityczna wzrosła co widać zarówno podczas elekcji gdzie rosła frekwencja jak i podczas ulicznych, rekordowych protestów. Szkoda, że było to wywołane przez skrajną polaryzację zamiast edukację obywatelską. Do dzisiaj „partia” kojarzy się z minionym ustrojem, a wiec dla znacznej części społeczeństwa są to konotacje negatywne (dla porównania: w wyborach na szefa brytyjskiej Partii Pracy zagłosowało 490 tys. członków i członkiń ugrupowania.
W Polsce wszystkie partie łącznie nie mają tylu działaczy). A to przecież partie są fundamentem demokracji parlamentarnej, to partie walczą i zdobywają władzę, w końcu to partie kształtują rzeczywistość. Niestety często zastępowane są przez trzeci sektor, któremu bliższe są kwestie wykluczenia komunikacyjnego, rozwoju terenów zielonych, budowy ścieżek rowerowych czy obrony lokalnych szkół przed zamknięciem, a to klasyfikuje partie jako niezorientowane w miejscowych problemach. Stąd też niebezpieczna chęć ucieczki od słowa – w domyśle negatywnego – partia. Zrobił to Palikot budując Ruch Palikota, tak samo działał Biedroń powołując Wiosnę, o której wielokrotnie mówił jako „nowym ruchu społeczno-polityczny”, „projekcie polityczny” – unikając jak ognia słowa na p… Nie sposób oczywiście pominąć Kukiza, który „demokrację” często i gęsto utożsamiał z „partiokracją”. Brak zaufania do systemu demokratycznego jest oczywisty kiedy politycy, często wbrew samym sobie, mówią, że ich partia to nie partia po czym rejestrują ugrupowanie (Kukiz) lub starają się uciec od politycznego kompasu pojęciowego, a na końcu odmieniają „lewicę” przez wszystkie przypadki (Biedroń, Palikot).
Epidemia koronawirusa, która jest potężnym szokiem społecznym przyspieszy erozję systemów demokratycznych i chociaż sił liberalnych, otwartych, wolnościowych i obywatelskich jest więcej to są one, najzwyczajniej w świecie, gorzej zorganizowane oddając pole populistom, którzy zbierają owoce wieloletnich zaniedbań dotychczasowych polityczek i polityków. Tych, którzy uciekali od podstawowych pojęć, tak ważnych dla kształtowania społecznej świadomości, ale i tych, którzy nie stawili czoła minionym kryzysom, w końcu tych, którym władza dla władzy zaślepiła pole widzenia. A przecież w polityce „chodzi o to by zmieniać świat”.