24.05.2017 , Warszawa , 42. posiedzenie Sejmu RP n/z fot.Witold Rozbicki
To była naprawdę sympatyczna chwila, kiedy ogłoszono, że Joe Biden został 46 prezydentem Stanów Zjednoczonych. Byłem w gronie obywateli Europy i Polski, którzy odetchnęli w tym momencie z ulgą. Zwyciężyła bowiem demokracja, prawda i rzetelność, przegrały krętactwa, fobie i miłość własna. Jako człowiek, Polak i europarlamentarzysta – członek Delegacji UE-USA Parlamentu Europejskiego wyrażam zadowolenie z wygranej Joe Bidena i z przegranej Donalda Trumpa. Jego prezydentura, to był zły czas dla Europy.
Jak natomiast na stosunki USA z Unią Europejską wpłynie wybór Joe Bidena? Oczekiwania są bardzo duże i przepełnione optymizmem. Podobnie, jak nadzieja na korektę wektorów w stosunkach polsko-amerykańskich. Mówiąc obrazowo – w nawiązaniu do słynnego zdjęcia z Gabinetu Owalnego, żeby na powrót były to stosunki partnerskie, a nie w pół przyklęku.
„Będę prezydentem, który nie chce dzielić, ale chce łączyć” – powiedział Joe Biden. W Brukseli panuje wiara, że teraz może być już tylko lepiej.
Paradoksalnie jednak ta dobra wiadomość dla europejskiej wspólnoty, może oznaczać kłopoty dla nas, gdyż jak wiadomo rząd PiS całą swoją politykę zagraniczną budował na bardzo ścisłym sojuszu z USA, dość gorliwie pomagając niechętnemu Unii Europejskiej Trumpowi w jej osłabianiu. Teraz, kiedy protektor schodzi ze sceny, rząd PiS zostaje sam wobec problemów, które stworzył i z marną opinią. Jest ich niemało, ale najważniejszym i najbardziej groźnym dla nas jest ciągnąca się wiele miesięcy kwestia praworządności. Tzw. reforma sądownictwa przeprowadzona brutalnie i bezkompromisowo przez Zbigniewa Ziobrę, sprawiła, że trójpodział władzy będący podstawą każdego demokratycznego państwa prawa w Polsce praktycznie nie istnieje. Tak na marginesie, zauważył to niedawno także Joe Biden zaliczając Polskę do reżimów totalitarnych. Miał chyba skalę porównawczą, gdy porównał to, co dzieje się obecnie z naszym systemem praworządności z tym, co widział na własne oczy będąc w Warszawie jako wiceprezydent USA podczas kadencji Baracka Obamy, gdy byliśmy pod każdym względem przodującym krajem UE.
Operacyjna metoda wprowadzania nowych praw polegała na tym, żeby nie mając większości uprawniającej do zmiany Konstytucji, zmienić ją przy pomocy zwykłych ustaw. PiS twierdzi więc, że działa legalnie, bo na podstawie ustaw, choć tak naprawdę zmienił nielegalnie Konstytucję i to w kierunku sprzecznym z zasadami, na których zbudowana jest Unia. Polsce dzielnie towarzyszą Węgry, gdzie też panuje zasada, iż dobre prawo to takie, które daje pełnię władzy partii rządzącej. Oba kraje, działając wspólnie i w porozumieniu, wykorzystując traktatową zasadę, iż najważniejsze decyzje wymagają jednomyślności, skutecznie szachowały całą wspólnotę, czerpiąc pełnymi garściami korzyści z niej płynące i jednocześnie postępując na co dzień wbrew jej zasadom.
Wspólnota, przede wszystkim pod wpływem własnych społeczeństw, musiała więc zareagować, tym bardziej, że przekonanie, iż wypłata funduszy unijnych powinna być powiązana z przestrzeganiem prawa w poszczególnych krajach, jest w Europie powszechne. 70 proc. Europejczyków chce żyć w coraz bardziej zintegrowanej Unii Europejskiej i równie zdecydowana większość uważa, że Unia nie jest po prostu bankomatem, że jest również wspólnotą wartości.
Po kilku latach dobiegają końca dyskusje nad tym, jak rozumieć praworządność, by była ona pojęciem wspólnym dla wszystkich, wedle jakich, jednakowych dla wszystkich kryteriów ją oceniać, w jaki sposób ją egzekwować? Równie istotnym problemem był proces podejmowania decyzji. Uznano, że dbałość o demokratyczny ustrój Unii, prawa człowieka i wszystkie inne zasady, na których zbudowane są państwa prawa, to nie jest zmiana traktatów unijnych, ani żadna inna zmiana fundamentalnych reguł, którymi kieruje się Unia, a ich obrona. Zatem nie wymaga jednomyślności, a decyzje mogą być podejmowane kwalifikowaną większością głosów na Radzie Unii Europejskiej. Jeśli więc np. premier Morawiecki obroni w tym gronie swoje racje i uzyska uznanie dla „nowatorskich” rozwiązań reformy sądownictwa, to żadne sankcje wobec Polski, jako kraju nieprzestrzegającego unijnych zasad praworządności, stosowane nie będą.
Wielką, powiedziałbym wręcz decydującą rolę w tych rozmowach odegrał Parlament Europejski. Zdecydowana, podkreślam zdecydowana większość europarlamentarzystów domagała się, żeby zasada „pieniądze za praworządność” stała się rzeczywistym, stałym, skutecznym i jednakowo obowiązującym wszystkich elementem prawa europejskiego. Jest to już w zasadzie przesądzone. W negocjacjach między PE i niemiecką prezydencją – bo na nią przypadło finalizowanie tych rozmów – osiągnięto porozumienie. Muszą je jeszcze zatwierdzić Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej, ale już wiadomo, że Polska nie będzie w stanie sama zablokować tych zmian. Nawet do spółki z Węgrami. Zasada jednomyślności, o której jeszcze w lecie z taką pewnością siebie zapewniał szef Rady Ministrów, nie będzie obowiązywała. Postaraliśmy się jednak, żeby przy okazji działała jeszcze jedna zasada: za to, że rząd danego państwa nie chce przestrzegać ogólnounijnych praw nie mogą ponosić konsekwencji obywatele tych państw. Dlatego, jeśli wobec kogoś wypłaty unijne zostaną zawieszone, to i tak dane państwo będzie zobowiązane pokryć zaplanowane wydatki z własnych budżetów. Ponadto Unia nie będzie wstrzymywała pieniędzy przeznaczonych na działalność samorządów czy organizacji pozarządowych.
Oczywiście to rozstrzygnięcie bardzo nie podoba się władzom PiS: „Nie damy się terroryzować pieniędzmi, będzie weto” powiedział szef tej partii w wywiadzie prasowym. (13.X.20). Wobec tak jednoznacznej deklaracji politycznej premier nie może powiedzieć nic innego: – Na pewno skorzystamy z prawa do sprzeciwu, jeśli nie dojdziemy do porozumienia ws. „tzw. praworządności”; nie ma możliwości, aby „tylnymi drzwiami”, przez mechanizm warunkowości, KE, czy inne instytucje Unii, mogły dokonywać samodzielnej oceny (…) i na podstawie niejasnych kryteriów dokonywać np. wstrzymywania płatności z funduszy…
Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem można dyskutować, żeby nie powiedzieć ostrzej. „Tzw. praworządność”, „wprowadzanie tylnymi drzwiami”, „samodzielne oceny na podstawie niejasnych kryteriów”… Przypominam, że „reformę” wymiaru sprawiedliwości dokonaną przez PiS oceniali najwybitniejsi prawnicy (Komisja Wenecka), swą opinię wydały liczne uniwersytety, łącznie z wydziałami prawa najbardziej renomowanych uczelni polskich i zagranicznych, najwyżsi rangą urzędnicy unijnych instytucji, wielokrotnie analizował ją i oceniał PE… Wszyscy się mylą?! Nikt nie ma racji, tylko pan premier z panem wicepremierem?
Co jeszcze mogą zrobić? Rzeczywiście mogą oprotestować projekt unijnego budżetu, który w tych tygodniach będzie zatwierdzany. Przypomnę, że jest to 1 bilion 800 miliardów euro. W tym 750 miliardów tzw. Funduszu Odbudowy przeznaczonego na likwidację skutków pandemii COVID-19. Wszystkie zapowiedzi rządowe o planach radzenia sobie z kryzysem, planach odbudowy, ratowania poszczególnych branż, o nowych inwestycjach, zmianach w energetyce, wszelkich dopłatach, dosłownie wszystko jest związane z tymi pieniędzmi. Jeśli PiS z nich zrezygnuje tylko dlatego, żeby ich nielegalna Izba Dyscyplinarna SN mogła karać „nieprawomyślnych sędziów”, to tych pieniędzy Polska nie dostanie.
Co będzie, gdy Polacy dowiedzą się, jakiej ofiary na rzecz swoich fantasmagorii wymaga od nich Prawo i Sprawiedliwość? A przecież sama Unia też nie jest bezbronna wobec takiej groźby. Można przecież stworzyć fundusz odbudowy bez Polski czy Węgier, na podstawie zwykłej umowy międzyrządowej. Wtedy pozostali będą korzystać, tylko Polska i Węgry nie. Co więcej – można stworzyć nową Unię, z pominięciem Polski i Węgier, Unię w pełni zintegrowaną. Ten pomysł już się zresztą pojawił w europejskich dyskusjach. Mało tego – taki plan zaprezentowano już w marcu 2017 roku, a znaleźć go można w tzw. Deklaracji Rzymskiej przyjętej z okazji 60-lecia powstania UE. Czytamy tam m.in:
„Uczynimy Unię Europejską silniejszą i odporniejszą dzięki jeszcze większej jedności i solidarności między nami oraz poszanowaniu wspólnych zasad. Jedność jest zarówno koniecznością, jaki naszym wolnym wyborem…
Pod słowami o „jeszcze większej jedności”, „solidarności”, poszanowaniu wspólnych zasad” i o tym, że „jedność jest zarówno koniecznością jak również naszym wolnym wyborem” znajduje się podpis pani premier polskiego rządu Beaty Szydło… Czyżby był już nieważny?
Rząd PiS ma więc nad czym myśleć. Tym bardziej, że od kilku dni nie może przecież liczyć na wsparcie zdeklarowanego przeciwnika Unii, Donalda Trumpa. W wyniku usilnych pięcioletnich starań został sam z Victorem Orbanem. Dlatego, mimo buńczucznych pohukiwań nie sądzę, żeby PiS zdecydował się na podważenie budżetu UE na lata 2021-2027, łącznie z wielosetmiliardowym Funduszem Odbudowy. Pozbawiony wsparcia zza oceanu ma tylko jeden problem – jak swoją klęskę, którą widać już na horyzoncie, przełknąć i to jeszcze z uśmiechem na ustach.