
Przedterminowe wybory parlamentarne w Holandii przyniosły nieoczekiwany zwrot. Socjalliberałowie z D66, prowadzeni przez 38-letniego Roba Jettena, minimalnie wyprzedzili skrajną prawicę Geerta Wildersa. Wynik, który jeszcze niedawno wydawał się nie do pomyślenia, ale sam w sobie nie gwarantuje stabilnych rządów.
Holendrzy mawiają, że wybory to dopiero początek drogi i trudno o kraj, w którym to stwierdzenie sprawdza się lepiej. W państwie, gdzie formowanie rządu trwa czasem dłużej niż kampania wyborcza, cierpliwość to cnota narodowa. Tym razem potrzeba jej jeszcze więcej.
Holenderska scena polityczna jest bowiem niezwykle rozdrobniona – do parlamentu wchodzi zwykle ponad dziesięć ugrupowań, a żadne z nich nie zbliża się nawet do samodzielnej większości. Każdy rząd to złożona układanka z kilku partii, często o odmiennych priorytetach i silnych osobowościach liderów.
W piątek po południu agencja ANP potwierdziła, że D66 zdobyło 16,9 proc. głosów i 27 mandatów, a Partia na rzecz Wolności (PVV) – 16,7 proc. i 26 mandatów. Różnica to zaledwie 15 tysięcy głosów, ale wystarczyła, by liberałowie mogli ogłosić zwycięstwo.
D66 wygrało w większości dużych miast – w tym w Rotterdamie, Hadze i Utrechcie – podczas gdy PVV utrzymała przewagę głównie w regionach wiejskich i we wschodniej części kraju. Żaden holenderski wyścig wyborczy nie był tak wyrównany, a nigdy wcześniej największa partia nie uzyskała mniej niż 30 miejsc w 150-osobowej Izbie Reprezentantów. Tak słaby wynik lidera wyścigu to nowy rekord fragmentaryzacji sceny politycznej – a przed krajem miesiące trudnych rozmów koalicyjnych.
Rob Jetten zapowiedział, że „chce przywrócić przyzwoitość i stabilność w polityce”, ale doskonale wie, że nie zbuduje większości bez trzech lub czterech partnerów. Wszystkie główne ugrupowania odrzuciły możliwość współpracy z Wildersowską PVV, więc w praktyce nowy rząd będzie musiał powstać po stronie centrum.
Nowa twarz centrum
Na dwa dni przed głosowaniem PVV prowadziła w sondażach, a D66 zajmowało dopiero trzecie miejsce – za Zielonymi i Partią Pracy (GL–PvdA). „Pokazaliśmy Holandii, ale też światu, że można pokonać populistów i skrajną prawicę. Miliony Holendrów powiedziały ‘do widzenia’ polityce nienawiści” – mówił Jetten w wieczór wyborczy.
Jeśli uda mu się stworzyć rząd, zostanie najmłodszym premierem w historii kraju. Jego wizerunek i poglądy są odwrotnością tego, co od lat reprezentuje Geert Wilders. Jetten jest homoseksualistą i żyje w związku z argentyńskim hokeistą na trawie – reprezentantem kadry narodowej. Ten fakt sam w sobie stanowi wymowny kontrast wobec konserwatywnego, islamofobicznego przekazu jego rywala. Lider D66 należy do najbardziej proeuropejskich polityków w kraju i otwarcie mówi o potrzebie silniejszej współpracy w ramach UE. „Musimy przestać z zasady mówić ‘nie’ Unii Europejskiej i zacząć mówić ‘tak’ wspólnym projektom. Chcę, by Holandia odzyskała swoją rolę ‘rozgrywającego króla’ w Europie” – tłumaczył w rozmowie z Politico.
Wynik D66 ma też wymiar europejski. W czasie, gdy skrajna prawica zdobywa wpływy w Niemczech, Francji i Włoszech, zwycięstwo liberałów w Holandii daje sygnał, że centrum wciąż może wygrywać – jeśli potrafi łączyć pragmatyzm z nadzieją. Jak ujął to portal Euractiv, „jeszcze nie czas ogłaszać końca populizmu w Europie, ale Holandia przypomniała, że umiarkowanie wciąż ma głos”.
Jetten prowadził kampanię pełną energii i optymizmu. Skupiał się na problemach codziennych – mieszkalnictwie, edukacji, zdrowiu. W obliczu deficytu 400 tysięcy mieszkań i nieustannie rosnących czynszów, obiecał rozpoczęcie programu budowy dziesięciu nowych miast – nie w sensie dosłownego „stawiania od zera”, lecz tworzenia planowanych od podstaw satelitarnych ośrodków miejskich z pełną infrastrukturą, transportem publicznym i zieloną energią. To część szerszego planu D66, łączącego rozwój gospodarczy z walką z kryzysem mieszkaniowym i klimatycznym.
Hasłem kampanii było „To możliwe”. Po katastrofalnym wyniku z 2023 roku, gdy partia zdobyła tylko 6 procent głosów, D66 zmieniło ton – z moralizatorskiego na pragmatyczny. Zachowując priorytet klimatyczny, partia zaostrzyła retorykę w sprawie migracji, proponując, by wnioski o azyl rozpatrywać poza granicami UE. „Nie zmienili całkowicie stanowiska, ale ich język stał się bardziej krytyczny, by pokazać wyborcom centrum, że traktują temat poważnie” – komentuje Tom Louwerse z Uniwersytetu w Lejdzie.
W wieczór wyborczy Jetten mówił o „patriotyzmie postępowym” – i właśnie tak starał się połączyć liberalne wartości z dumą narodową. „Partie postępowe też mogą być dumne ze swojego kraju” – podkreślał, przemawiając przed morzem holenderskich flag.
Układanka po wyborach
Z kolei Geert Wilders, dotąd uważany za faworyta, reaguje coraz bardziej nerwowo. Po ogłoszeniu wyników oskarżył media o fałszerstwa, nazywając krajową agencję prasową „ANP66”. Lokalne władze w Zaanstad określiły jego zarzuty jako „sfabrykowane”. Jeszcze niedawno Wilders zapowiadał wyjście Holandii z Unii Europejskiej i deportację ukraińskich uchodźców. Teraz będzie musiał zadowolić się rolą lidera opozycji – w roli, w której czuje się najlepiej.
Warto jednak zauważyć, że choć PVV straciła 11 miejsc, blok skrajnej prawicy pozostał stabilny. Partia JA21 zdobyła dziewięć mandatów (z jednego), a Forum na rzecz Demokracji – siedem, mimo otwarcie prorosyjskiej retoryki. Blok skrajnej prawicy pozostaje wciąż silny.
Zieloni i Partia Pracy Fransa Timmermansa uzyskali 20 miejsc – znacznie poniżej oczekiwań. Sam Timmermans ogłosił rezygnację, przyznając, że „proeuropejskie przesłanie nie trafiło do wyborców skupionych na codziennych problemach”. Chadecy z CDA, pod wodzą Henriego Bontebala, poprawili wynik czterokrotnie i zapowiadają gotowość wejścia w „odpowiedzialną koalicję centrum”.
Taka koalicja – z udziałem D66, VVD, CDA i ewentualnie GL–PvdA – byłaby dziś najbardziej logiczna, choć trudna do zbudowania. Liderka VVD Dilan Yeşilgöz już zapowiedziała, że nie wejdzie do rządu z lewicą, co zmusza Jettena do szukania innych konfiguracji. Alternatywa z JA21 dałaby 75 miejsc – o jeden mniej niż potrzeba.
Król Willem-Alexander ma we wtorek wyznaczyć tzw. zwiadowcę, który rozpocznie sondowanie możliwych układów. Sam Jetten zapowiada, że jego celem jest „rząd, który przywróci spokój i zaufanie”. Ale nawet on przyznaje, że zanim Holandia odzyska ten spokój, czekają ją długie tygodnie rozmów i prób – bo jak żartują sami Holendrzy, rząd w ich kraju powstaje w kawiarniach, nigdy w noc wyborczą.









