12.06.2013 Warszawa PREMIER IZRAELA BENJAMIN NATANYAHU .FOCUS 58
Nad obecnym premierem Izraela, Benjaminem Netanjahu gromadzą się wciąż ciemniejsze chmury. Prokurator generalny oficjalnie ogłosił, że chce postawić mu zarzuty.
Awichaj Mandelbit, prokurator generalny Izraela wyjaśnił, że zarzuty będą dotyczyły korupcji. Sprawa nie jest nowa. Od dawna media izraelskie bębnią od podejrzeniach wobec „Bibi” dotyczących nadzwyczajnej łaskawości firmy Bezeq Telecom w zamian za korzystne materiały o Netanjahu i jego żonie na należącym do firmy portalu, przyjmowania luksusowych prezentów od biznesmenów i nielegalne wsparcie jednego z mediów izraelskich w zamian za szkodzenie ich konkurencji. Policja izraelska już w 2018 zarekomendowała postawienie zarzutów korupcyjnych urzędującemu premierowi. Jednak skoro obecnie tak wysoki urzędnik jak prokurator generalny na nieco ponad miesiąc przed wyborami zdecydował się na oficjalne potwierdzenie o postawieniu zarzutów, to musi mieć silne karty.
Podstawowym pytaniem obecnie jest, czy przesłuchanie odbędzie się przed kwietniowymi wyborami czy po. Jeżeli przed, to poza tym, że prokuratura będzie z pewnością oskarżona o ingerencję w proces wyborczy. Jeżeli po, to samo przesłuchanie, jeżeli Netanjahu pozostanie premierem, może tracić na wiarygodności.
Fakt jest jednak faktem, że sama wypowiedź Mandelbita nie ułatwia premierowi kampanii wyborczej. Netanjahu broni się jak umie, twierdząc, że zarzuty są wyssane z palca, a on sam jest ofiarą „polowania na czarownice”. Jest przekonany, że zarzuty „rozpadną się jak domek z kart”.
Mimo zarzutów i gęstniejącej atmosfery partia premiera Netanjahu Likud prowadzi w sondażach przedwyborczych.
Komentarz: Przedwyborcze kłopoty
Na 40 dni przed wyborami do Knessetu (9 kwietnia) prokurator generalny Izraela Avichai Mandelblit, po dwóch latach śledztwa, zapowiedział postawienie premierowi Benjaminowi Netanyahu trzech poważnych zarzutów – ws. korupcji, oszustw finansowych oraz nadużycia zaufania. To komplikuje naturalnie kampanię jego nacjonalistyczno-prawicowej partii Likud („Zjednoczenie”) – tym bardziej,iż nowo powstała formacja konserwatywna „Biało-Niebiescy” (od kolorów flagi narodowej), na czele której stoją były szef sztabu armii Benny Gantz i były dziennikarz telewizyjny Yair Lapid, zajmuje pierwsze miejsce w niektórych sondażach.
Ale nic nie jest jeszcze przesądzone, a trwająca batalia o miejsca w 120-osobowym Knessecie (próg wyborczy 3,25 proc.) – niezwykle zacięta i wyrównana.”Bibi”, jedyny dotąd premier urodzony po proklamowaniu niepodległości Izraela w 1948 r., ubiega się już o piątą kadencję szefa rządu. To absolutny rekord,bo to nader doświadczony i sprytny polityk, który wychodził już z wielu opresji. Likud dysponuje sporymi możliwościami koalicyjnymi, m.in. z partiami religijnymi, a ze swoim hasłem „Wielkiego Izraela” (obejmującego strefę Gazy, Zachodni Brzeg Jordanu, Synaj, całą Jerozolimę) znajduje poparcie wielu Żydów z obszaru dawnego ZSRR. Sprzeciwia się przy tym powstaniu państwa Palestyńskiego bez czego nie będzie przecież pokoju na Bliskim Wschodzie.
Netanyahu konsekwentnie zaprzecza wszelkim zarzutom, odrzuca wnioski opozycji o dymisję, zaś sam o ataki na siebie oskarża lewicę i media. Ma duże poparcie Żydów amerykańskich (w USA spędził kilka lat,m.in. na studiach),a ponadto był ambasadorem w Waszyngtonie i przy ONZ), szczególnie Trumpa.
Nawet, gdy zarzuty zostaną postawione, a Likudowi udałoby się zbudować większościową koalicję, to Netanyahu może jeszcze trwać na czele rządu. Przykład byłego premiera Olmerta jest tu pouczający. Jeśli przegra, to raczej NIE będzie można użyć w tym przypadku pięknej maksymy Michela de Montaigne, iż: „Bywają porażki przynoszące więcej zaszczytu niż niejedno zwycięstwo”. A po ostatnich zawirowaniach w relacjach polsko-izraelskich chyba mało kto nad Wisłą roniłby łzy.
Tadeusz Iwiński