8 grudnia 2024

loader

Pięć lat Wielkiej Migracji

Tak naprawdę ta migracja z Południa do Europy zaczęła się wcześniej, ale przyjmuje się na ogół, że masowy napływ uchodźców wojennych i imigrantów zaczął się w r. 2015, gdy naszym kontynentem wstrząsnęły wielkie wydarzenia polityczne i medialne: topienie się przeładowanych łodzi w Morzu Śródziemnym, decyzja Niemiec otwarcia granic, czy pamiętna fotografia ciała małego Aylana na tureckiej plaży. Jesteśmy dziś bardzo daleko od ówczesnego witania migrantów z otwartymi ramionami, a tamte wspomnienia skrywają obecną sytuację migracyjną.
Oto pięć przykładów miejsc, gdzie wszystko się zmieniło, by wszystko zostało, jak przedtem.

Przypomnijmy najpierw krótko tamte wydarzenia. Po rozbiciu przez NATO Libii i pogrążeniu jej w chaosie władzy ugrupowań dżihadu, do ucieczki rzucili się przez morze Libijczycy i Afrykanie, którzy tam wcześniej pracowali. Morska droga na włoskie wyspy Lampedusę i Sycylię zaczęła wypełniać się starymi kutrami i pontonami wypakowanymi ludźmi do ostatniego miejsca. Na początku ten ruch był lekceważony, aż informacje o tonięciu uchodźców zaczęły przebijać się do mediów. W kwietniu 2015 r. Unia Europejska postanowiła wzmocnić patrole ratunkowe u libijskich wybrzeży, gdy pod Lampedusą utonęło ponad 800 osób stłoczonych na rozlatującej się barce. Ta droga migracyjna pozostaje aktywna do dzisiaj, jak wszystkie inne.
Media komunikując pokrzepiający, pozytywny bilans przyjęcia wtedy przez Niemcy wielkiej fali migrantów idących drogą bałkańską, zapominają, że dziś Niemcy i inne kraje w Europie na ogół bronią się rękami i nogami przed dalszą imigracją. Nie chodzi o konsekwencje ekonomiczne, tylko polityczne: prawie wszędzie odnotowano wzrost popularności nieprzychylnej imigracji skrajnej prawicy i zwykłego rasizmu. Niemcy już po dwóch tygodniach przywrócili kontrole graniczne, Austria, Słowacja, Czechy szybko poszły tym śladem, by rozpocząć proces „wielkiego zamknięcia”. Kilka miesięcy później zamknęły się granice drogi bałkańskiej, a Angela Merkel podpisała w imieniu Unii układ z Turcją, która w zamian za miliardy euro miała zatrzymać ludzi zdążających do Grecji i dalej.

  1. Kanał La Manche
    Nie, już dawno nie ma słynnej „dżungli” pod francuskim Calais, skąd migranci próbowali dostać się do Wielkiej Brytanii wskakując do ciężarówek, które zdążały na promy lub do tunelu pod Kanałem. Ale ciągle są małe „dżungle” wzdłuż wybrzeża, schowane w krzakach: tu skupiają się ludzie, którzy przeszli najdłuższą drogę – Afgańczycy, iraccy i syryjscy Kurdowie, Pakistańczycy, Nigeryjczycy. Ciężarówki dostały ochronę kosztem setek milionów. Wysokie mury, siatki, stała obecność policji, uniemożliwiły w końcu ten sposób przeprawy. Teraz, jak w Turcji, na plażach północnej Francji znajduje się zwłoki tych, którzy próbowali przeprawić się pontonami, bo to jest dziś jedyna droga. Zwłok dzieci nikt już nie fotografuje. W zależności od miejsca, trzeba pokonać od 30 do 60 km (i więcej) morskiej autostrady, nocą.
    La Manche jest „autostradą”, bo każdego dnia płynie nim ok. 600 tankowców, statków towarowych i innych, nie licząc stałego ruchu promowego, który się z nimi krzyżuje. W północnofrancuskich Decathlonach i innych sklepach tego typu nie uświadczysz kamizelek ratunkowych. Wszystko jest wykupowane na pniu przez handlarzy, którzy sprzedają je w „dżunglach” i oficjalnych obozach. W tym roku zanotowano do tej pory blisko 400 nielegalnych przepraw w łodziach i pontonach. Są oczywiście też takie, których nie zanotowano. Ta liczba sukcesywnie rośnie, bo ok. 60 proc. (policzonych) wypłynięć kończy się sukcesem. Reszta, jeśli nie została schwytana przez straż przybrzeżną, tonie lub z powodu fal i silnych tu prądów nie może nawet dobrze odbić od brzegu. Ci, którzy przeżyli, próbują kolejny raz. Za dużo przeszli, żeby się zatrzymać.
  2. Lampedusa
    Lampedusa, przyjmowanie migrantów w porcie. lastampa
    Chwilę temu Lampedusa, włoska wyspa na Morzu Śródziemnym najbliższa Afryki, ogłosiła strajk generalny. W miniony weekend burmistrz Toto Martello ogłosił strajk, bo mała wyspa przyjęła blisko 400 migrantów, którym pozwolono przybić, bo płynęli nabierającym wody statkiem rybackim. Kiedy uratowani wychodzili na ląd, witała ich wroga manifestacja miejscowego oddziału Ligi Matteo Salviniego. Burmistrz jest zły, bo „jeśli statek tego rozmiaru mógł tu dotrzeć niezauważony, to znaczy, że morze nie jest kontrolowane. Co robi rząd, co Unia Europejska, dłużej tego nie wytrzymamy!”
    Ośrodek przyjmujący migrantów na wyspie mieści już ponad 10 razy więcej ludzi, niż wynosi jego założona zdolność, a państwo opóźnia się z ich transportem na kontynent, co powoduje według Martello „bezprecedensowy kryzys humanitarny i sanitarny”. „Osoby w niebezpieczeństwie trzeba ratować, ale bez pomocy Lampedusa jest sparaliżowana, nie mamy już jak zajmować się kolejnymi kobietami i dziećmi, nie mówiąc o reszcie. Obojętność Brukseli i cisza Rzymu nas wykończy”. Do tego włoska straż przybrzeżna przywiozła na wyspę 49 kobiet i dzieci uratowanych przez statek Banksy’ego „Louise Michel”. Katolicka parafia opatruje ich rany, ale pozostaje już jedyną na wyspie, która zgadza się przyjmować migrantów, poza nieludzko przepełnionym ośrodkiem.
    Tydzień temu władze Sycylii przyjęły dekret o zamknięciu wszystkich ośrodków dla migrantów z powodu „warunków higieny, których nie można zaakceptować i epidemii covid-19”. Dekret został zaraz obalony przez sąd administracyjny, lecz wyspa, rządzona dziś przez skrajną prawicę nie zamierza składać broni, wygraża wręcz rządowi.
  3. Bośnia
    Rodzina uchodźców syryjskich w Bośni, 2020. migrantsinfo
    Bośnia i Hercegowina, kraj „drogi bałkańskiej” ostatni przed drugą, teoretycznie ostatnią granicą Unii Europejskiej po turecko-greckiej. Tak, granice są zamknięte, ale 19 sierpnia tamtejszy rząd zakazał migrantom poruszania się w ogóle – pieszo, autobusem, czy taksówką – wszystko jedno. Podany powód: epidemia covid-19, której migranci mieliby być szczególnymi nosicielami. Wszyscy, którzy przeszli już z Grecji drogę nad chorwacką granicę w Bośni (na północy kraju) zostali w ten sposób poddani wybiórczej, bezterminowej kwarantannie. Nie mogą opuszczać swych skłotów, czy namiotów, pod groźbą aresztowania lub dotkliwego pobicia przez policję i różne milicje „obywatelskie”, które potworzyły się, by na nich polować. Muszą się ukrywać.
    Owszem, Amnesty International i inne organizacje pozarządowe nazywają rozporządzenie bośniackiego rządu „dyskryminacyjnym” i „niebezpiecznym”, ale to nie robi w Unii żadnego wrażenia. Część migrantów (głównie to Syryjczycy, ale są oczywiście inne narodowości) próbuje wychodzić z kryjówek, by mimo wszystko dostać się do Chorwacji. Państwo to od 2016 r. prowadzi politykę „push-back”, chwaloną przez Komisję Europejską, ostatnio w zeszłym roku. „Push-back” to gwałtowne odpychanie z granicy osób, które chcą zwrócić się o azyl. Są jeszcze uchodźcy i migranci, którzy zwracają się o azyl na oficjalnym przejściu granicznym, ale inni wolą nielegalnie dostać się do Chorwacji, by ją przejść i poprosić o to gdzie indziej, bo nie chcą być pobici lub aresztowani.
    Dla olbrzymiej większości z nich Bośnia stała się jednak pułapką. Teraz, gdy nie mogą pokazać się na ulicy (oprócz zakazu, na murach wiszą nierzadko rasistowskie plakaty antymigracyjne namawiające do denuncjacji), marsz w kierunku zamurowanej granicy stał się równie niebezpieczny jak powrót do Serbii, która i tak przepuszcza migrantów tylko w jedną stronę. Jedna z lokalnych organizacji pozarządowych buduje szopy, by rodziny miały jakiś dach nad głową, ale i to trzeba teraz ukrywać, bo za „pomoc w nielegalnej imigracji” grozi więzienie.
  4. Morze Egejskie
    Lesbos, grecka wyspa u tureckich wybrzeży, pięć lat temu odznaczała się wielkim humanitaryzmem. Miejscowi rybacy wyławiali uchodźców i migrantów z wody, babcie, nominowane nawet później do pokojowego Nobla, karmiły niemowlęta przybyłe na chińskich pontonach, papież cieszył się, widząc tyle braterstwa. Lecz dziś Lesbos nie chce być „wyspą uchodźców” przypływających z Turcji. Kiedyś migrantów transportowano na kontynent, ale granice są zamknięte, a europejskie finansowanie jakby ginęło gdzieś po drodze. „Ludzie płakali ze wzruszenia ratując innych ludzi, a dziś jesteśmy zrujnowani i musimy zaciskać pasa” – żali się dziennikarzom Ioanna Sava, mieszkanka wyspy.
    Nad gigantycznym obozem Moria, dawnym sadem oliwnym, często widać łunę od ognia, bo obóz płonie od ognisk, na których robi się jedzenie lub jest podpalany przez nieznanych sprawców, którzy podpalają też domy tych, którzy chcą pomóc migrantom. Morię przewidziano na niecałe 3 tys. osób, dziś mieszka tam ok. 15 tys. ludzi. Według wielu organizacji pozarządowych, obóz jest „wstydem całej Europy”. Brak tu podstawowej infrastruktury, organizacji, minimalnego porządku. Prostytucja, agresje seksualne, zaginięcia dzieci, przemyt narkotyków i mordercze bójki stały się codziennością faktycznych więźniów. Po układzie UE-Turcja, niektórzy są tu już od lat, bez wystarczającego dostępu do wody, sanitariatów, edukacji i ochrony zdrowia. Dla rodzin z dziećmi to tragedia.
    W marcu tego roku Astrid Castelein, reprezentantka Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców ONZ próbowała osobiście interweniować, kiedy tłum mieszkańców Lesbos chciał przeszkodzić pontonowi wypełnionym ludźmi dobić do brzegu w porcie Thermis. Została dosłownie zaatakowana. „Od kilku miesięcy tolerancja mieszkańców bardzo osłabła, bo czują się opuszczeni przez rząd i Unię.” – mówiła potem. Faktycznie, Unia jakby zapomniała, co dzieje się na greckich wyspach.
  5. Jezioro Wan
    „Otworzyliśmy tu dwa nowe cmentarze. Kopiemy doły na zaś, by być przygotowanym” – tłumaczył w sierpniu pracownik magistratu miasteczka Wan, nad jeziorem Wan. Na płytach nad wypełnionymi dołami widać tylko numery. Tureckie jezioro Wan, ok. 33 razy większe od największego polskiego jeziora Śniardwy, może być znane polskim czytelnikom z odkryć na jego dnie, ale nie chodzi o odkrywanie ciał migrantów, lecz dawne budynki lub ciekawostki przyrodnicze. Zazwyczaj ciała wyławia się na brzegach lub w rejonie katastrofy, jak w czerwcu, gdy utonęło jednocześnie ponad 60 osób. Dla migrantów z Afganistanu, Iraku, Syrii, czy Pakistanu, Turcja to pierwsze prawie „zachodnie” państwo: należy do NATO i ma układy z Unią. Układ Turcji z Unią z 2016 r. jest dla nich przekleństwem.
    Drogi we wschodniej Turcji są obstawione anty-imigracyjnymi punktami kontrolnymi, więc ci, którym udało się pokonać góry od strony granicy irańskiej lub irackiej, chcą je ominąć płynąc przez jezioro. Woda często pochłania ich marzenia, bo choć w pogodne dni jezioro wygląda niemal bajkowo, jest bardzo kapryśne. Burza może tu trafić się nagle, bez wyraźnej zapowiedzi na niebie. Każdej wiosny, gdy mróz puszcza, mieszkańcy górskich wiosek znajdują zamarznięte zwłoki całych rodzin. To też poniekąd ofiary Jeziora. Nikt tu nie oferuje kamizelek ratunkowych.
    Jeśli nie przez Wan, ludzie idą pieszo, nie drogami, lecz przecinając pola, czujnie obserwując, czy jakaś policja nie zjawi się na horyzoncie. Jeszcze dwa lata temu było w Wan przedstawicielstwo Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców ONZ, ale zwinęło żagle. Można tu było złożyć wniosek o azyl, który był rozpatrywany w przewidywalnym terminie, teraz papiery idą do Ankary, gdzie rozpływają się w powietrzu. Dlatego ludzie idą dalej, myśląc, że kiedy dotrą do obozu Moria w Grecji, wszystko pójdzie już łatwiej.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

W obronie młodych mam

Następny

Wielki Humanista zagrał

Zostaw komentarz