7 listopada 2024

loader

Porobiło się na granicy Rosji z Ukrainą

Politycy oraz media straszą zapowiedziami rychłej inwazji militarnej Rosji na Ukrainę. Hiobowe wieści płyną zwłaszcza zza oceanu: administracja amerykańska oraz kierownictwo NATO wyrażają, co rusz, zaniepokojenie ruchami wojsk Rosji przy granicy z Ukrainą. Ślą pod adresem Kremla ostrzeżenia i groźby. Alarmują, że Rosja planuje zająć dwie trzecie terytorium Ukrainy. To, co w związku z wydarzeniami na Ukrainie dzieje się w Polsce, ociera się, moim zdaniem, o histerię; podgrzewa już i tak zapiekłe fobie antyrosyjskie.

Polacy – jak wskazują sondaże – deklarują gotowość do poparcia zbrojnego zaangażowanie naszego kraju w ewentualną wojnę o Ukrainę (sic!). Stan polskich umysłów w odniesieniu do Rosji zastygł w betonie czarno-białych schematów życzeń i wyobrażeń.
Zero zrozumienia, z tradycyjnym lekceważeniem geopolityki, w myśl zasady, że Rosji nie sposób rozumieć, Rosji należy się bać. Władza kremlowska uchodzi w naszym kraju za modelowe wcielenie i wzorzec zła, zarówno w ujęciu historycznym jak i w świetle tego, co aktualnie dzieje się za naszą wschodnią granicą. Po zagarnięciu Krymu przez Rosję Ameryka przystąpiła do punktowania Kremla poprzez mnożenie i utwardzanie sankcji ekonomicznych.
Dodatkowo, w im większą spiralę kłopotów popada Białoruś Łukaszenki – sankcje zachodnie – tym większy ból głowy dla ekipy rządzącej w Moskwie. Europę, w odróżnieniu od Stanów Zjednoczonych, łączą z Rosją krzepkie więzi gospodarcze i biznesowe. I są one, zwłaszcza jeśli chodzi o surowce energetyczne oraz inne, nie do zastąpienia bez narażenie na szwank kontynentalnej gospodarki. Słowem,
Europa, w odróżnieniu od USA, nie ma interesu, aby pójść wobec Rosji na tzw. całość, cokolwiek to znaczy. Oczywiście nie cała Europa, bez Polski, gdyż ta Rosji się nie lęka. Nawożone ofertą uroków demokracji amerykańskie myślenie imperialne zwarło się w klinczu z historycznie zdefiniowaną, imperialną od zawsze Rosją, która nie zamierza odciąć się od ukształtowanych przez wieki wpływów w rusińskiej części Europy – na Ukrainie i Białorusi. Pewnie sobie wyobraża, że gdyby przystała na zerwanie z polityczną kuratelą nad Ukrainą straciłaby duszę.
Na to, co dzieje się tuż pod naszym geograficznym nosem – za wschodnią granicą – mamy wpływ zerowy, czyli żaden. Zapiekła rusofobia wyklucza nas z grona mediatorów z Moskwą. Nawet tych drugorzędnych. Możemy co najwyżej spekulować politycznie i medialnie, pieklić się, co widzimy i słyszymy na co dzień. Zachód próbuje dogadywać się z Putinem i Łukaszenką bez konsultowania się z władzami w Polsce, co wygląda groteskowo, gdyż chodzi o naszych najbliższych sąsiadów na Wschodzie.
Pozostało miotanie oskarżeniami, które nikogo na tam nie obchodzą i nie interesują. Te służą u nas wyłącznie na wewnętrzny pożytek polityki i mediów. Stało się: mamy do czynienia z sytuacją naprawdę poważną i groźną, zalecam jednak nie łudzić się, iżby w przypadku inwazji Rosji na Ukrainę – co byłoby wielowymiarowym nieszczęściem – Zachód byłby gotowy odpowiedzieć zbrojnie.
Ukraina, nawet dozbrojona i wojskowo doszkolona przez Zachód, nie ma szans w militarnych zapasach z Rosją. Musi się znaleźć rozwiązanie polityczne. Wystarczy się zastanowić, co zyska na inwazji Rosja ? Oczywiście, odbije „odwiecznie” rusińskie terytorium na obszarze Europy. Krym już wzięła.
Uwikła się jednak w ryzykownie gospodarczo, kosztowną, długotrwałą grę z Zachodem w nowej odsłonie zimnej wojny. Kto wie, pewnie winna również liczyć się z ukraińską guerillą na „odzyskanym” terytorium. Ukraina również straci, i to boleśnie, gdyż w obliczu faktów dokonanych pożegna się, nie wiadomo na jak długo, ze swoją państwową odrębnością w dotychczasowym kształcie; jako państwo kadłubowe i terytorialnie okrojone oddali, czy wręcz pogrzebie cywilizacyjne szanse płynące z integrowania z Zachodem. I kto tu będzie wygrany?
Może Stany Zjednoczone, gdyż będą przymuszone do zwiększenia obecności wojskowej na wschodnich rubieżach Unii Europejskiej i NATO, czym dadzą Rosji asumpt do poczynienia tzw. symetrycznej odpowiedzi. Uruchomi się efekt domina z perspektywą jeszcze gorszego nieszczęścia nie tylko dla Rosji i Ukrainy. Czy Polska stanie się wtedy bezpieczniejsza ?! Wyścig zbrojeń, już i tak potężny, dostanie kolejnego kopa w górę, pasąc koncerny fabrykujące coraz to zmyślniejsze środki do wzajemnego zabijania.
Głównie made in USA. Gderająca na ukraińskie aspiracje Putina rosyjska opozycja zostanie twardo wzięta za twarz. W stanie postępującej izolacji od Zachodu Władimir Putin zapewni sobie prezydenturę na kolejne dwie kadencje, a może na dłużej. Po inwazji – jeśli ta się dokona – stanie się kompletnie nieprzemakalny na deszcz przygan i restrykcji świata zachodniego, z którym, póki co, liczy się cokolwiek. To wszystko, to oczywiście tylko hipotezy.
Przyzwyczajone do kreślenia tzw. czerwonych linii w światowej polityce Stany Zjednoczone, stanęły w obliczu czerwonej linii wyznaczonej tym razem przez Kreml, który oczekuje jednoznacznej deklaracji Zachodu o zaniechaniu dozbrajania Ukrainy i rezygnacji z włączenia tego kraju do NATO. Jakkolwiek rosyjskie wymagania kłócą się z zasadami samostanowienia niepodległych państw – Zachód, jak twierdzi, ich nie zaakceptuje – te mają kluczowe znaczenie dla polityki i poczucia bezpieczeństwa Rosji oraz Rosjan.
Konia z rzędem temu, kto przekona Kreml, jak i samych Rosjan, że przynależna do zachodniego paktu zbrojnego Ukraina nie będzie stanowić zagrożenia dla rosyjskiego hegemona.
Wszak ciągle będzie chodziło o to samo, czyli o Krym, … od którego Rosja odepchnąć się nie da!

Andrzej Wierzbicki

Poprzedni

Sadurski na dzień dobry

Następny

Do hymnu – powstań!