

Donald Trump ogłosił 2 kwietnia „Dzień Wyzwolenia” – od zdrowego rozsądku. Podpisał rozporządzenie o tzw. wzajemnych taryfach, nakładając cła niemal na cały świat: od UE, przez Wietnam, Indie, Chiny, aż po… Wyspy Heard i McDonalda, gdzie jedynymi rezydentami są pingwiny i foki. Niewykluczone, że nie kochały Ameryki wystarczająco mocno. No to mają.
Rosja? Niet. Oszczędzona. Trump tłumaczy, że „i tak już ma sankcje”, więc nie ma potrzeby nakładać na nią dodatkowych ceł. W praktyce oznacza to, że gospodarka Putina została wyjęta spod nowej ofensywy handlowej, podczas gdy sojusznicy USA – Unia Europejska, Ukraina, Australia czy Japonia – dostają celną pałką po plecach. A rykoszetem oberwie także amerykańska klasa pracująca, która zapłaci za ten „Dzień Wyzwolenia” inflacją i spadkiem realnych dochodów.
Bo o ile pingwiny nie piszą na Twitterze o inflacji, to już amerykanie jak najbardziej. Wyliczenia badaczy z Yale są jednoznaczne: w pesymistycznym scenariuszu nowa fala ceł może zredukować wzrost gospodarczy o połowę, a koszty dla przeciętnego gospodarstwa domowego w USA przekroczyć 4 tysiące dolarów rocznie. „Dzień Wyzwolenia” może Amerykanów sporo kosztować.
Warto też wspomnieć o tym co odwalił kandydat PiS Karol Nawrocki. Zamiast bronić interesów Polski i Unii Europejskiej, wystąpił w Amerykańskiej Izbie Handlowej i tłumaczył Trumpa: „Musimy sobie uświadomić, że prezydent Donald Trump, podejmując swoje decyzje, reaguje na pewien geopolityczny kryzys, ale także kryzys Unii Europejskiej.”
Ogłosił również gotowość do prowadzenia rozmów z USA „sam na sam”, poza strukturami unijnymi – tak mocno wpasował się w przekaz Białego Domu, że musiał sam przyznać: „Nie jestem rzecznikiem prezydenta Trumpa, choć zdaję sobie sprawę, że mogę dziś brzmieć jak jeden z nich.”
Oj nie brzmiał, panie Nawrocki. Pan po prostu mówił jego głosem.
Nowa doktryna handlowa USA? Bij sojuszników, omijaj Rosję i nie oszczędzaj nawet bezbronnych pingwinów.