WYWIAD. W Parlamencie Europejskim rozpoczęła się unijno-brytyjska rozprawa rozwodowa. Na pierwszy ogień poszedł projekt rezolucji w sprawie zamiaru rządu Wielkiej Brytanii dotyczącego wyjścia z Unii Europejskiej. Było emocjonalnie i gorąco? – pytamy prof. Bogusława Liberadzkiego, wiceprzewodniczącego PE, europosła z ramienia SLD.
Prof. Bogusław Liberadzki: Nie powiedziałbym, że gorąco. Było rzeczowo. Oczywiście emocje też były. Mam na myśli wystąpienia czołowego brytyjskiego orędownika Brexitu – Nigela Farage’a i europejskiej prawicy, którzy mówili, że to jest jedyna droga, że państwa mają być niepodległe itd. Podobne stanowisko prezentowało Prawo i Sprawiedliwość. Posłowie PiS podkreślali, że Unia Europejska musi opierać się na niepodległych państwach, a nie zacieśniać integrację, że instytucje europejskie powinny odgrywać mniejszą rolę.
Dla nas, dla socjaldemokratów, dla europejskiej lewicy, najważniejsze jest to, że negocjacje o warunkach wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej rozpoczynamy w pierwszym rzędzie od spraw obywateli Unii mieszkających na jej terenie. Jeżeli zapewnimy im prawa, które pozwolą im tam normalnie żyć, normalnie funkcjonować, to podobne będziemy odwzajemniać w stosunku do obywateli Wielkiej Brytanii mieszkających na terenie Unii. Od tego więc zaczynamy, czyli w gruncie rzeczy od obrony interesów Polaków. Koniecznie trzeba jednak dodać, że ich obrona, to nie jest sprawa relacji czy walki polskiego rządu z rządem brytyjskim. Zagwarantowanie praw Polaków będzie częścią pakietu wynegocjowanego przez 27 państw! W rezolucji podkreślono zresztą, że Unia ma negocjować jako całość, 27 państw, a nie poszczególne rządy.
Polska zaprezentowała już jednak indywidualistyczne podejście, podjęła próbę „separatystycznych” negocjacji z rządem w Londynie…
Formalnie rządu polskiego, władz państwowych, na Downing Street 10 nie było. Nie było tam premiera, prezydenta, ani choćby któregoś z marszałków parlamentarnych. Pojechał Jarosław Kaczyński, ale on przedstawicielem rządu nie jest. Niemniej powtarzam – w negocjacjach z Wielką Brytanią miejsca na jakieś indywidualne rozmowy, dwustronne, nie będzie. Unia będzie negocjować jako całość. Unia będzie pomniejszona, ale przez to wcale nie musi być osłabiona. Sytuację, która w wyniku Brexitu powstała, można wykorzystać do wzmocnienia struktur wewnątrz unijnych. Takie jest generalne przesłanie tej pierwszej dyskusji w Parlamencie Europejskim.
Z informacji prasowych wynika jednak, że sporo emocji wzbudzał sposób rozejścia się. Mówiono o twardym rozwodzie, o zdecydowanej postawie UE wobec Wlk. Brytanii. Iskrzyło zwłaszcza, gdy w rozmowie pojawiały się pieniądze. Nigel Farage miał wykrzykiwać: „Mamy wam zapłacić kontrybucję za swoją wolność?!”
Tak – mamy też rozrachunki. Oczywiście, że będzie więcej takich czy innych dramatów – musimy się rozliczyć, a jakże. Negocjacje zapowiadają się jako trudne. Na pewno są bezprecedensowe, czegoś takiego jeszcze nie było. Ale z Anglikami zawsze negocjacje były bardzo trudne. Kiedy byli w Unii też rozmowy z nimi były bardzo trudne. Jesteśmy stanowczy, to niewątpliwe.
Panie przewodniczący, dotarła do Polski jeszcze jedna wiadomość – mówi się o swoistym ultimatum, jakie Unia ma zamiar wystosować wobec Węgier i wobec nas w sprawie emigrantów. Pani premier uderzyła już nawet w dzwon na trwogę, mówiąc na konferencji prasowej, że Polska szantaży się nie boi. Jakby pan to ocenił?
To nie jest szantaż, to jest rzeczowa rozmowa o problemie, który mamy i który będzie narastał, bo czas przepływania przez Morze Śródziemne właśnie się zaczyna. Trzeba się z tym liczyć, że emigrantów będzie więcej. Idzie lato i pontony wypływają na morze. Ochrona granic zewnętrznych Unii została wzmocniona, ale na ile będzie skuteczna, to się okaże. Będą dość restrykcyjne kontrole paszportowe i celne.
Jakie w tej sytuacji są perspektywy przed polskim rządem? Pani premier zapewnia: „nie narazimy bezpieczeństwa Polaków”, będziemy pomagać, ale na miejscu. Powtórzyła więc znane stanowisko rządowe w tej sprawie.
To jest stanowczość na użytek wewnętrzny, natomiast jak się zachowa rząd w strukturach europejskich, to czas pokaże. Pomoc, którą zadeklarowano, to jest kilkadziesiąt milionów złotych, czyli praktycznie nic. Unia udziela pomocy na zewnątrz, ale musi również zajmować się tymi, którzy przypływają. Po prostu nie bardzo mamy swobodę wyboru – przypływają i to jest problem, z którym trzeba sobie jakoś radzić. Zobaczymy więc, jak będzie, bo rzeczywiście Komisja Europejska i Rada Europejska zaostrzą kurs. Dochodzimy bowiem do takiego momentu, kiedy trzeba będzie wzmocnić solidarność wewnętrzną. To oznacza, że w sprawie emigrantów trzeba będzie składać deklaracje i się z nich wywiązywać.
W tych, nieoficjalnych dotąd, doniesieniach prasowych jest więc coś na rzeczy?
Jest. Będzie wzmocnione oczekiwanie i większa determinacja Unii Europejskiej. To ma być wspólnota „EU-27”, a co za tym idzie bardziej zdecydowana postawa wobec tych, którzy chcą się wyłamywać spod wspólnej polityki europejskiej.
Dziękujemy za rozmowę