7 listopada 2024

loader

Wojna NATO i porozumienie mocarstw

Co poza niedalekim dymem unosi się nad zmęczonymi twarzami kurdyjskich uchodźców, uciekających przed tureckim najazdem na północną Syrię? Co sprawiło, że znaleźli się w tej sytuacji?

Nad ich głowami rozgrywa się gra polityczna na najwyższym światowym szczeblu, której stawką jest Turcja, a nie Rożawa i Kurdowie. Zdjęcia rosyjskich żołnierzy zajmujących po Amerykanach bazę w Syrii, mogą być ilustracją niebywałych zjawisk politycznych, które toczą się ponad zaciekłą bitwą na syryjsko-tureckiej granicy.
Europejskie oburzenie turecką akcją w zachodniej Europie, zawieszanie handlu bronią z Turcją i groźby sankcji, mają raczej symboliczne znaczenie, gdyż stanowisko Zachodu wobec Turcji wyraził szef NATO Jens Stoltenberg, kiedy pojechał odwiedzić prezydenta Recepa Erdogana w dwa dni po tureckiej napaści na kurdyjską Rożawę: „Turcja jest na pierwszej linii w tym niepewnym regionie, żaden inny Sojusznik nie przeżył tylu ataków terrorystycznych, żaden inny nie jest wystawiony na przemoc i wstrząsy Bliskiego Wschodu. Jej obawy są uprawnione. (…) Turcja to silny Sojusznik NATO, b. ważny dla naszego bezpieczeństwa”. Czyli róbcie, co chcecie.
Sojusz NATO zainwestował miliardy dolarów w tureckie bazy wojskowe, w Turcji zainstalował swe naczelne dowództwo wojsk lądowych (LandCom), a Amerykanie umieścili ok. 50 ładunków nuklearnych (w bazie Incirlik, 400 km od Syrii) przeznaczonych na Moskwę i okolice. Turcja to druga po amerykańskiej armia NATO. Jej brak sprawiłby, że sojusz ciągle mógłby napadać na słabe kraje, jak Jugosławia, Afganistan, czy Libia, lecz już nie wszędzie, a jego siła zastraszania Rosji znacznie by spadła. Łatwo zrozumieć, że wyciągnięcie Turcji z orbity NATO bardzo spodobałoby się Rosjanom, niczym rewanż za wejście Amerykanów na Ukrainę.
Polisa ubezpieczeniowa
Gdy z granicznego miasta Ras al-Ain (kurd. Sere Kanije) wyjeżdżali ostatni, wpatrzeni w niebo cywile, 300 metrów od pakującej się bazy amerykańskiej pod Ain al-Arab (Kobane) spadły tureckie pociski. Turcy tłumaczyli, że to pomyłka, ale – jak zauważyli niektórzy – pierwszy raz w historii armia NATO strzelała do Amerykanów, którzy sojuszem rządzą. W każdym razie przyspieszyło to wycofywanie się imperium amerykańskiego z Syrii – część wojska zostanie przerzucona do Iraku, część do Arabii Saudyjskiej, reszta do domu. Ale nikt nie lubi poganiania. Trump wysłał dziś do Erdogana dwóch Mike’ów: wiceprezydenta Pence’a i szefa dyplomacji Pompeo, złego i dobrego policjanta, choć bardziej po prośbie niż groźbie. Putin z kolei przyjmie Erdogana u siebie. Oba mocarstwa urządziły w sprawie Turcji przeciąganie liny, dlatego też może ona robić, co chce.
Ostatnim międzynarodowym papierem podpisanym przez Turcję przed najazdem na Syrię był zawarty 20 godzin wcześniej układ z Rosją w sprawie obsługi walutowej wzajemnego handlu: tylko rubel i turecka lira, koniec z dolarami. To oczywiście polisa na wypadek sankcji zachodnich. Rosja podzieli się z Turcją swym odpowiednikiem międzynarodowego (tj. amerykańskiego) systemu przekazów międzybankowych SWIFT, na wypadek, gdyby USA potraktowały Turcję jak „trędowaty” Iran i wykluczyły ją z tego systemu. Ostatnią międzynarodową rozmowę przed napadem na syryjską Rożawę Erdogan przeprowadził z prezydentem Rosji Putinem, nie zadzwonił do Stoltenberga.
Teraz to nie Amerykanie, lecz Rosjanie i Syryjczycy będą ratować Kurdów, wcześniejszych sojuszników Ameryki. Władze kurdyjskiej Rożawy błyskawicznie zmieniając sojusznika podpisały „porozumienie z Humajmim” (bazy rosyjskiej na zachodzie Syrii), w którym zgadzają się wcielić swe oddziały (FDS/YPG) do armii syryjskiej, by wspólnie bronić Syrii przed Turkami. Kto by pomyślał?
„Tam nie ma pieniędzy”
Syryjski prezydent Baszar al-Asad tak zwracał się do Kurdów w lutym tego roku: „Tym grupom, które liczą na Amerykanów, mówimy, że oni was nie ochronią, nie zatrzymają was przy sobie, ani w swoim sercu. Będą was trzymać w kieszeni, jak walutę wymienną w dolarach. Jeśli nie przygotujecie się do oporu i obrony waszego kraju, zostaniecie niewolnikami Osmana [Turcji]. Tylko wasz kraj może was ochronić, kiedy dołączycie do wojska i będziecie walczyć pod wspólnym sztandarem. (…) Dziś musicie zdecydować, jak bezlitosna Historia was zapamięta w porównaniu do syryjskich braci, którzy od pierwszych dni wojny wybrali swój kraj, by bronić go za cenę olbrzymich poświęceń. Dziś do was należy decyzja, czy będziecie panami swej ziemi, czy niewolnikami okupanta”.
Powrót Kurdów na ojczyzny łono spowodowało wycofanie się Amerykanów, którym pomagali okupować część Syrii po wschodniej stronie Eufratu. Teraz uważają USA za „zdrajców”, czyli tak, jak o Kurdach myśleli Syryjczycy. Ale, jak pisał na Twitterze Donald Trump, „tam nie ma pieniędzy” – syryjskie obszary roponośne są słabe, a konflikt „odwieczny”: już za rok wybory, a obiecywał, że się z Syrii wycofa. Kurdowie przedstawiają porozumienie z Humajmim jako układ „czysto wojskowy”, lecz przewiduje on oddanie wschodnich źródeł ropy państwu syryjskiemu, które bardzo tego potrzebuje. Zachód nałożył wszak kiedyś sankcje na Syrię, by wspomóc dżihadystów, którzy mieli tam zmienić rząd na bardziej posłuszny. Kraje NATO i Izrael, podobnie jak proamerykańskie dyktatury z Półwyspu Arabskiego, wyposażyły dziesiątki tysięcy ludzi z syryjskiej Al-Kaidy i Państwa Islamskiego (PI), którzy dziś walczą po stronie Turcji, jako „Narodowa Armia Syryjska” (NSA).
Co z Rożawą?
Erdogan potrzebował tej wojny tym bardziej, że jego popularność w Turcji spada. Jego partia przegrała niedawno wybory lokalne w wielu miastach, a sytuacja gospodarcza nie błyszczy, nie mówiąc o politycznych czystkach w aparacie państwowym. Turecka policja zamknęła już prawie 200 osób za publiczną krytykę operacji „Fontanna pokoju” w Rożawie (jako „propagandę terrorystyczną”), ale na ogół Turcy dali się Erdoganowi przekonać. Erdogan wykorzystuje pompowane medialnie nastroje patriotyczno-nacjonalistyczne, być wzmocnić swą władzę. Chce być symbolem niezależności i wielkości kraju, „zjednoczyć naród” wokół swej osoby. Granie na nosie Ameryce wielu Turkom podnosi ego, ale inni, jak tureccy komuniści, giną właśnie w obronie Rożawy.
Turcja nie przesadza, gdy twierdzi, że kurdyjska autonomia w północnej Syrii to odnoga tureckiej PKK, którą państwa NATO zakwalifikowały jako „terrorystyczną”, by zrobić przyjemność sojusznikowi. Portrety „wujka” („Apo”) Abdullaha Öcalana, historycznego przywódcy PKK, towarzyszą oddziałom kurdyjskim w Rożawie, a jej eksperyment ustrojowy z anarchizmem, ekosocjalizmem i feminizmem w rolach głównych, wywodzi się z ideologii radykalnych tureckich Kurdów. Problem w tym, że jeśli syryjscy Kurdowie popełnili grzechy, to jednak nie są terrorystami. Nie atakowali Turcji do czasu najazdu Erdogana, najwyżej przemycali tureckim pobratymcom trochę amerykańskiej broni. Trudno sobie wyobrazić, by syryjscy Kurdowie zachowali w ramach Syrii taką samą autonomię, jak dotychczas. Syria jest wielowyznaniowym i wielonarodowym krajem, który trzyma się kupy dzięki równym prawom różnych społeczności. Uprzywilejowanie Kurdów raczej nie przejdzie, choć być może będą mogli zachować część swych rozwiązań ustrojowych.
Nadzieja w Rosji
Przedstawiciele dyplomatyczni Rożawy na Zachodzie zapewniają, że nie mieli wyboru jeśli chodzi o nowych sojuszników, ale podkreślają, że nigdy nie podważali swej przynależności do Syrii – „Stanowimy integralną część państwa” – mówił Chaled Issa, reprezentant syryjskich Kurdów w Paryżu. A czy jest pewien, że Syryjczycy pozwolą zachować im jakąś autonomię? „Liczymy na Rosjan, że poprą nasze postulaty, bo jednak udało nam się ustabilizować północną część kraju” – odpowiadał Issa, trochę zaambarasowany. To niewykluczone, bo jeśli Amerykanie byli z nich zadowoleni, Rosjanie też nie powinni narzekać. W końcu cały ten turecki napad wygląda jak ciche porozumienie syryjsko-rosyjsko-tureckie, by pomóc Trumpowi wycofać wojska z Syrii, przebywające tam równie nielegalnie jak Turcy, czy Izraelczycy. Kurdowie muszą się z tym pogodzić.
Umęczona ośmioma latami wojny przeciw natowskiej interwencji za pośrednictwem dżihadystów, Syria chce odzyskać panowanie nad swym terytorium. Turecki najazd nie jest żadnym blitzkriegiem, Kurdom udaje się utrzymać przygraniczne Ras al-Ain, a teraz wzmocniło ich syryjskie wojsko. Nawet jeśli Turcji uda się zdobyć fragment Rożawy, by osiedlić tam syryjskich uchodźców, Rosjanie mają zadbać, by nie została tam za długo. Pence z Pompeo spróbują dziś uzyskać w Ankarze zawieszenie broni, lecz Erdogan się upiera, że „skończy robotę”. To by wróżyło renesans PI. W tych targach Unia Europejska niemal nic nie znaczy, przestraszona groźbami Erdogana wysłania syryjskich uchodźców do Europy. Turcja ma broń – amerykańskie i swoje samoloty, czołgi niemieckie leopardy i amerykańskie pattony podrasowane w Izraelu, a teraz sprowadza rosyjskie systemy antyrakietowe S-400, doprowadzając Amerykanów do ciężkiej irytacji. Embarga militarnego jednak się nie boi, bo skoro NATO chce ją zatrzymać w swoim gronie, będzie i tak musiało ją dostarczać.
Kurdyjski dowódca naczelny sił FDS/YPG Mazlum Abdi rozmawiał wczoraj z Trumpem przez telefon i twierdzi, że amerykański prezydent nie ma nic przeciw ich wojskowemu sojuszowi z syryjskim wojskiem i nawet współpracy politycznej z Rosją. Kurdyjski priorytet to obrona przed turecką okupacją, mówił Abdi. A póki co, setki tysięcy cywilów uciekają na południe Syrii i do irackiego Kurdystanu, gdzie jest na razie spokój. „Ludzie uciekali, małe dzieci głuchły od wybuchów, kobiety spały przy drogach, na własne oczy widzieliśmy krew płynącą po ziemi” – opowiadają wstrząśnięci kurdyjscy uchodźcy. Ich targi polityczne nie obchodzą, chcą żyć.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Niedzielny kronikarz

Następny

Następna decyzja komisji Jakiego wyrzucona do kosza

Zostaw komentarz