Polskie władze powinny dokonać świadomego wyboru: czy chcą zapożyczać kraj na wystawną konsumpcję i balansować na granicy bezpieczeństwa w okresach dekoniunktury, czy też roztropnie zarządzać posiadanymi środkami.
Kiedy w marcu 2020 r. Europa stanęła przed widmem kolejnej recesji, zarówno państwa członkowskie, jak i instytucje Unii Europejskiej przystąpiły do działania. Pierwsze krajowe programy pomocowe pojawiły się w ciągu kilkunastu dni i koncentrowały się na utrzymaniu płynności firm oraz zatrudnienia. Były to programy w miarę hojne pod względem wydatków i równocześnie minimalizujące obciążenia administracyjne. Środki krajowe są tu uzupełniane przez strumienie europejskie: przede wszystkim Next Generation EU, ale także fundusze strukturalne z kończącej się i nadchodzącej perspektywy finansowej Unii Europejskiej.
Ta hojność jest na kredyt. Kraje Europy i Unia Europejska zadłużają się w imię szybszego wyjścia z recesji. O ile jeszcze rok temu panował konsensus co do konieczności systematycznej redukcji zadłużenia, dzisiaj rosnący dług przestał być tematem tabu. Zadłużamy się zbyt łatwo, więc proces ten wymaga szczególnej uwagi i transparentności – wskazuje Konfederacja Lewiatan w swym raporcie „Impuls dla Polski”. I zauważa, że w związku z szybko przyrastającym długiem nasz kraj nie może sobie pozwolić na utratę wiarygodności finansowej. Ale z drugiej strony, należy uznać, że dla średniej gospodarki otwartej, takiej jak Polska, nie było możliwości przyjęcia innej strategii niż podążanie za ogólnym trendem.
Tak więc, Europa się zadłuża, a my wraz z nią. Dzięki temu nie tylko ratujemy się przed recesją, ale też niwelujemy potencjalne zagrożenia: kolejnej fali emigracji zarobkowej do krajów radzących sobie lepiej oraz przejęć osłabionych firm przez lepiej wsparte firmy z zagranicy – wskazuje Lewiatan.
W nawiązaniu do tej opinii trzeba jednak dodać, że recesję i tak przecież już mamy, więc nie zapobiegły jej żadne polskie działania pomocowe. Kolejna fala emigracji zarobkowej nam nie grozi, bo atrakcyjne dla Polaków granice są zamknięte, a w krajach zachodnich rośnie bezrobocie i o pracę coraz trudniej. Wreszcie, przejęcie osłabionych polskich firm przez lepiej wsparte firmy z zachodu jest mało prawdopodobne, bo czas ogólnoeuropejskiego kryzysu nie jest dobrą porą na takie działania, a poza tym firmy z zachodu dotychczas już przejęły większość polskich firm, którymi były zainteresowane.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że Polska powinna pilnować tego, żeby Europa nam jeszcze dalej nie uciekła, a zwłaszcza żeby nie uciekła nam strefa euro. Zasilanie fiskalne polskiej gospodarki osiągnęło poziom ok. 9,5 proc. naszego produktu krajowego brutto – nieco niższy od Niemiec ale relatywnie wysoki na tle pozostałych krajów UE, co jest uzupełnione także przez gwarancje Narodowego Banku Polskiego – ocenia Lewiatan.
Teoretycznie, jeśli traktować wiążąco wszystkie deklaracje PIS-owskiej ekipy, to wartość koronawirusowego wsparcia przekroczy 200 mld zł. Obejmuje one m.in.: tarczę finansową (100 mld zł), tarcze antykryzysowe (ok. 75 mld zł), bon turystyczny (4 mld zł), zasiłek solidarnościowy (2,5 mld zł) oraz Fundusz Inwestycji Samorządowych (6 mld zł). W przyszłym roku do pakietu dołączy jeszcze tzw. estoński CIT (5 mld zł).
Wiadomo oczywiście, że w rzeczywistości tych pieniędzy będzie znacznie mniej, ale i tak w 2020 r. polska gospodarka może się spodziewać względnie dużego zastrzyku środków. Nie da się wykluczyć, że te 9,5 proc. PKB to dopiero pierwszy etap stymulacji.
Jeśli sytuacja epidemiczna nie ulegnie znaczącej poprawie lub nastroje konsumentów się pogorszą, to nie pozostawiamy sobie dużej przestrzeni do dalszych „impulsów” finansowych. A w skrajnym przypadku może się okazać, że 2021 r. skończymy z dużym długiem, niepełną zdolnością do generowania dochodów i niedostateczną stymulacją fiskalną. W tym wariancie wyjście z recesji będzie jeszcze trudniejsze i bardziej bolesne dla społeczeństwa – uważa Lewiatan.
W swym raporcie zwraca też uwagę, że w Polsce dość powszechna stała się praktyka przenoszenia wydatków do funduszy celowych, których ujemne salda nie powiększają deficytu i długu. Zdaniem Lewiatana, nie oznacza to, że nasze zobowiązania stają się mniejsze, a jedynie, że ich nie widać. Oczywiście można argumentować, że w wielu europejskich krajach takie ograniczenia zobowiązań właściwie nie występują, bo limity zadłużania są opisane inaczej – nie jako poziom długu względem PKB. Nie zmienia to jednak faktu, że zobowiązaliśmy się traktować progi ostrożnościowe 55 proc. i 60 proc. PKB jako bezpieczniki. Swobodne traktowanie metod pomiaru deficytu i długu to nic innego jak wyjmowanie tych bezpieczników, a władza, która to robi, podważa do siebie zaufanie.
Kreatywność w księgowaniu wydatków publicznych nie przechodzi niezauważona także przez pożyczkodawców zagranicznych. Rosnąca dysproporcja między krajową i europejską metodologią szacowania deficytu będzie sygnalizować zagranicznym wierzycielom, że polskie obligacje czy bony skarbowe są jeszcze bardziej ryzykowne, niż wynikałoby to z oficjalnych deklaracji. W tym kontekście, jak dodaje Lewiatan, nie bez znaczenia pozostaje systematycznie niższa wiarygodność Polski jako kredytobiorcy w porównaniu do krajów strefy euro. Zaburzenie zaufania inwestorów zagranicznych przez niejasne operacje finansów publicznych doprowadzą do wzrostu kosztów obsługi długu lub ograniczą naszą zdolność do zadłużania.
Działania na rzecz zwiększenia transparentności sektora finansów publicznych (w szczególności uszczelniania stabilizującej reguły wydatkowej) są zatem niezbędnym krokiem w stronę przywrócenia porządku w obliczaniu dochodów i wydatków państwa. Umożliwi to dokonywanie świadomych wyborów: czy chcemy się zapożyczać na wystawną konsumpcję i balansować na granicy bezpieczeństwa w okresach dekoniunktury, czy też roztropnie zarządzać posiadanymi środkami i przez to być postrzeganymi jako dobrze rokujący, solidni pożyczkobiorcy.