Prezesa NBP nie obchodzi stabilność złotego ani trwałość oszczędności obywateli. Jego wypowiedzi o inflacjach, wzrostach PKB, projekcjach, strategiach, ożywieniu, to słownictwo„ polskiego ładu” czyli ściema mająca ukryć prawdziwe cele i problemy polityki pieniężnej.
Mamy nieprzebrane ilości pieniędzy! – ogłosił ponad rok temu prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. I wszystko wskazuje, że nie żartował, i że coraz bardziej ma rację, co stanowczo kilka dni temu potwierdził: jako najprężniej rozwijająca się gospodarka, mamy pieniędzy jeszcze więcej, więc możemy je pożyczać całemu światu! I poradzimy sobie nawet bez judaszowych euro! To dobra wiadomość dla wszystkich „dobrą zmianę” miłujących, szczególnie, że w najnowszej historii mamy w „tem temacie” godne naśladowania wzorce.
Niejaki Rober Mugabe, przy wsparciu amerykańskiego dolara, przejął władzę w Zimbabwe (byłej Rodezji – najbogatszym naonczas kraju Afryki) i przekonał się, że o bogactwie decyduje liczba dolarów. Po kilku latach śmiałych i postępowych reform, Amerykanie przykręcili kurek, więc przy braku amerykańskich, ów przywódca ustanowił własnego dolara, którego mógł produkować „nieprzebrane ilości”. Po znacjonalizowaniu majątków rolnych i fabryk, była to jedyna wydajna produkcja w kraju, co potwierdzają dane: w 2006 r. jeden jankeski dolar wart był już 250 mln , wkrótce 40 mld, pod koniec 2008 roku 510 mld, a w 2009 r. ponad miliard miliardów (1 i 18 zer) mugabeańskich baksów, po czym wycofano je z obiegu i na kilka lat wprowadzono apiać dolara USA. Ponieważ obcej waluty było znowu mało a kraj zbiedniał, powrócono do własnej, której można mieć dużo.
„Nie ma to jak własna waluta, dzięki której rozwijamy się niezwykle szybko”, rzekł był prezes NBP, bo oprócz możliwości, które twórczo zaimplementował ów afrykański myśliciel, ukazuje nam problem, jaki napotkamy, jeśli wprowadzimy euro. Wówczas przestalibyśmy się rozwijać, bo prezes NBP wie, że z podażą „ojro” byłyby niełatwo. A ze złotówkami problemu nie ma, więc dzięki tej, coraz bardziej gumowej jednostce miary, w ostatnich 6 latach staliśmy się bogatsi o 60 proc., bo o tyle wzrosła podaż (czytaj produkcja), pieniądza. Choć do osiągnięć sławetnego Mugabe jeszcze daleko, to prezes NBP i jego mocodawcy nie powiedzieli przecież ostatniego słowa.
Wydawało się, że więcej niedorzeczności nie da się już sformułować, a jednak! Przytoczmy też odkrywcze tezy niektórych naukowców, także rektorów szkół ekonomicznych, a ostatnio dr. Krzysztofa Kalickiego, typu: „lobby frankowe insynuuje bankom, że na rynku tworzyły iluzje”, że „banki nie czerpały korzyści finansowych ze zmiany kursu walutowego” oraz, że „wzrost obciążeń klientów nie miał istotnego wpływu na dochody banków, gdyż (…) miały one domknięte pozycje walutowe”. Ów autor przytacza też stanowisko Komisji Nadzoru Finansowego oraz NBP przedłożone Sądowi Najwyższemu, które ma potwierdzać jego tezę o domykaniu pozycji walutowych. Ale nie wspomina skąd w polskich bankach owe pozycje walutowe się wzięły, czyim kosztem zostały utworzone a teraz domykane! Więc niezależnie od tego co stanowi prawo – co bank naliczył, to mu się należy!
Mamy potwierdzenie, że interes władzy i instytucji jej towarzyszących jest ważniejszy niż prawo jednostki! Bo przecież władze robią wszystko dla dobra kraju i ludu pracującego, dbają o kondycję systemu bankowego, budżetu, nowego polskiego ładu, przyrostu produktu krajowego brutto, a nawet jakiegoś poszanowania zasad gospodarki rynkowej. Inni zaś, czyli owe jednostki, wykazują brak szacunku dla porządku ekonomicznego i społecznego. Tak m.in. mówił prezes NBP o problemach banków związanych z koniecznością korekty zysków frankowych tych banków, już zrealizowanych i przyszłych. A jest o co walczyć, bo korekta owych zysków oznacza, że banki utraciłyby kilkaset miliardów złotych potencjału kredytowego!
Sprawa tych pseudowalutowych kredytów wydaje się nie mieć związku z obecną polityką finansową, ale czyż nie jest pouczającym przykład, że w okresie boomu kredytowego bankom udało się za pomocą instrumentów pochodnych, czyli z niczego, wykreować ponad 100 miliardów szwajcarskiej waluty, na co ani nadzór, ani jakiekolwiek służby kontrolne/rewizyjne nie zwróciły uwagi. Dla porównania – w tym samym czasie Szwajcarzy (lata 2005 – 2008) zwiększyli podaż swojej waluty o ok. 60 mld. No więc skoro można było wytworzyć 100 mld CHF, to czemuż nie więcej?
Tyle, że z walutą obcą sprawa się rypła, bo doniesiono do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a ten przypomniał, że banki nie mogą bezkarnie doić swoich klientów, oraz że ustanowionych praw należałby przestrzegać. Ale przecież podobny, nawet mniej skomplikowany mechanizm, można skonstruować z udziałem waluty rodzimej. Ważne przy tym by ustalić, kto za to zapłaci. W przypadku franków szwajcarskich, płacili kredytobiorcy, ale przy produkcji złotówek, sprawa jest bardziej sprawiedliwa, bo zapłacą wszyscy, co nie powinno wzbudzać w narodzie kolejnych antagonizmów. „Przecież inflacja to same korzyści” – stwierdził niedawno prezes Glapiński w imieniu rządzących. I ma rację – dla rządzących same korzyści, natomiast wszyscy inni stracą, ale to prezesa NBP niezbyt obchodzi. Społeczeństwu zaś, czytaj: ciemnemu ludowi, na wszelki wypadek ogłosił: ”projekcja wskazuje, że inflacja się obniży, do czego się przyczyni wygaśnięcie lub osłabienie wielu czynników podażowych i regulacyjnych”. Tak powiedział w lipcu bieżącego roku., a prowadzący wywiad nie ośmielił się już dopytać: cóż to za czynniki podażowe/kosztowe miałyby osłabić inflację w dającej się przewidzieć przyszłości?
Odpowiedzi mógłby udzielić przeciętnie zdolny licealista, przedsiębiorca, a nawet handlarka pietruszką, dopytując: jakież to koszty wytworzenia wkrótce się obniżą? Albo, jakiż to czynnik regulacyjny miałby ułatwić działalność przedsiębiorcom? Może prezesowi chodzi o przywrócenie urzędowego ustalania cen albo marż? Wspomniał też o ciekawej inicjatywie prezydenta Dudy, która zmierzała do wprowadzenia obowiązku płatności gotówkowych (w domyśle zlotowych). Jeśli z inicjatywy Dudy, to chyba dlatego, że pod takim legislacyjnym potworkiem nikt inny nie chciał się podpisać! Przypomnijmy – Konstytucja stanowi, że walutą jest PLN, natomiast prawo cywilne dopuszcza regulowanie zobowiązań także w innych walutach. To skłania do podejrzeń, że sam prezes nie bardzo ufa złotemu, i stąd przymus obrotu złotymi, by zapobiec ucieczce w waluty obce (?). A poza tym – należy zawczasu przedsiębrać kroki w celu wykluczenia przejawów oswajania, a nawet panoszenia się w Polsce euro jako waluty politycznie niepoprawnej. Każdy student ekonomii odpowie bez namysłu, że na wygaśnięcie lub osłabienie czynników podażowych oraz regulacyjnych inflacji można liczyć wtedy, gdy gospodarką zarządzać będą fachowcy.
Cały wywiad i liczne wypowiedzi prezesa Glapińskiego o inflacjach, wzrostach PKB, projekcjach, strategiach, ożywieniu, to słownictwo„ polskiego ładu”, czyli ściema mająca przykryć prawdziwe cele i problemy polityki pieniężnej. A należałoby dopytać: co szef NBP zamierza zrobić z ponad 30 proc. nawisem inflacyjnym narosłym w latach 2016 – 2020, albo rosnącym długiem publicznym? Jak zamierza chronić oszczędności Polaków? Czy ludzie stali się bogatsi aż o 60 proc., bo tyle w owych latach przybyło pieniędzy? Można zgodzić się z prezesem, że: „decyzjami dotyczącymi polityki pieniężnej nie obniżymy tegorocznej inflacji”. A to dlatego, że nie chcemy, bo jak twierdzi dalej: „My podejmujemy decyzje dotyczące polityki pieniężnej, mając na uwadze tylko i wyłącznie dobro naszej polskiej gospodarki. Po to mamy własną walutę, aby móc prowadzić autonomiczną politykę pieniężną tak, aby jak najlepiej służyła ona Polakom”. I tak właśnie działamy”.
No i służy Polakom, bo rządzący to przecież Polacy, a im trudno byłoby rządzić przy braku pieniędzy. I cóż z tego, że art. 3. 1. ustawy o NBP stanowi, że podstawowym celem działalności NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen, a wspieranie polityki gospodarczej rządu: wtedy, gdy nie ogranicza to podstawowego celu NBP. Albo że Konstytucja w art. 227 stanowi, iż NBP odpowiada za wartość polskiego pieniądza, co obejmuje też ochronę oszczędności obywateli. Nie wymienia natomiast wspierania gospodarki, jako zadania NBP, bo to należy do kompetencji rządu. Wygląda na to, że każda instytucja, niezależnie od przypisanych jej prawem zadań, prerogatyw i rozdziału kompetencji, ma na celu wyłącznie wspieranie aktualnie rządzących, a NBP – zapewnienie władzy nieograniczonego dostępu do pieniędzy!
Zasadne będzie przypomnieć, że stabilność cen jest jednym z fundamentów długofalowego rozwoju gospodarki, natomiast inflacja szkodzi wszystkim, z wyjątkiem rządzących, bo zapewnia im większy udział przy „dzieleniu tortu”. Niska inflacja i stabilna wartość pieniądza są dobrem społecznym, więc najlepszym wkładem, jaki polityka Glapińskiego mogłaby wnieść w rozwój gospodarczy byłoby utrzymanie stabilności cen. Nie da się budować gospodarki na słabnącym gumowym pieniądzu, a z mnogości banknotów nie rodzi się dobrobyt, o czym przykład na wstępie, i co przerabialiśmy sami w niedawnej przeszłości. Warto wspomnieć też, że zarówno Konstytucja, jak i ustawa o NBP, zapewniają bankowi centralnemu niezależność, by oprzeć się naciskom politycznym i zwiększaniu popytu kosztem stabilności finansowej. Nie wydaje się, aby prezes NBP z owej niezależności korzystał. Niestety, realizując politykę pieniężną w interesie społeczeństwa, należałoby rządzącym od czasu do czasu się sprzeciwić, postawić przewidziane prawem granice, bowiem interesy rządzących i rządzonych nie zawsze są zbieżne.
Swoją wypowiedzią, iż „w żaden sposób decyzjami dotyczącymi polityki pieniężnej nie obniżymy inflacji, która ma w większości zewnętrzne przyczyny, a jej zacieśnieniem moglibyśmy osłabić dopiero co rozpoczęte ożywienie” – prezes Glapiński potwierdza, że z inflacją walczyć nie zamierza! Inflacja nie spędza mu snu z powiek, bo jeszcze w lipcu orzekł, że w najbliższych dwóch latach ma pozostać na poziomie 2,5 proc. Problem raz ogłoszony na konferencji prasowej uważa się za rozwiązany; z tego wzorca działań rządu prezes NBP ochoczo korzysta. A ponieważ rzeczywistość wygląda inaczej, wytłumaczeniem wysokiej inflacji są oczywiście czynniki zewnętrzne, Unia Europejska, opozycja a nawet pandemia!. A my cóż – już dziś widać, że inflacja przekracza 6 proc., a luka inflacyjna, czyli nadwyżka wytworzonych pieniędzy ponad wzrost PKB zastraszająco rośnie, czego prezes NBP nie raczy dostrzegać. Nie obchodzi go stabilność pieniądza, ani trwałość oszczędności obywateli. Ważniejszy jest cel doraźny polityków, który ma realizować jako priorytet, nawet jeśli ani ustawa ani Konstytucja, pośród głównych obszarów działania NBP celu takiego nie wymieniają. Rządzącym pieniędzy ma starczyć na wszystko!
Przedwojenny poeta, któremu przyszło zmagać się rozterkami i prozą ówczesnego życia, napisał był:
Już mnie nic nie podnieca, Rubens ani Tycjan,
Tylko ciągle mam żal do prawiecznych Fenicjan,
Którym się kiedyś pieniądze wynaleźć udało!
Wynaleźli – to dobrze! Ale czemu tak mało?
Poeta ów, mimo swojej elokwencji, nie przewidział, że ten trwający trzy millenia chroniczny niedobór, zostanie łatwo rozwiązany dzięki współczesnym myślicielom jak Robert Mugabe, czy prezes Glapiński! Niestety, nie dożył świetlanej przyszłości opisanej w programie „Nowy Ład”, bo ten stary ład, wymyślony jeszcze przez Fenicjan, z ciągłym deficytem pieniądza, nikomu nie służył.