4 grudnia 2024

loader

Jestem zmęczony biznesem

Z Michałem Kicińskim, jednym z założycieli firmy CD Projekt i współtwórcą
sukcesu gier „Wiedźmin” rozmawia Kinga Tuńska

Odniosłeś ogromny sukces biznesowy. Co trzeba było poświęcić, aby zrealizować swoje marzenia?

Niestety poszedłem drogą jak z tego dowcipu, że „pół życia ciężko harujesz tracąc zdrowie i zarabiając pieniądze, a potem przez drugą połowę życia wydajesz pieniądze, by odzyskać zdrowie, które straciłeś przez tę pierwszą połowę życia”.

Zacytowałeś chyba Dalajlamę, to jego słowa.

To mądre słowa. Generalnie życie na takich wysokich obrotach nie służy zdrowiu, im się ten biznes robi większy, to napięcie wszelkiego rodzaju rośnie i stopniowo pojawiają się tego skutki. Moje problemy ze zdrowiem zaczęły się od chronicznych problemów z gardłem, z migdałkami, potem zacząłem czuć się osłabiony, zaczęły mi wypadać garściami włosy, nie byłem w stanie pracować ośmiu godzin dziennie, później już nawet pięć godzin pracy sprawiało mi trudność. Aż w końcu strzeliło mi więzadło w kolanie, w sytuacji, w której nie powinno się to wydarzyć. Do tego nałożył się kryzys w firmie i wtedy zacząłem cierpieć na bezsenność. Wszystko to spowodowało, że byłem naprawdę wyczerpany fizycznie i psychicznie. I ten stan mi się nie podobał. Nie chciałem doprowadzić do takiego momentu, w którym już naprawdę przegnę i zakończy to się jakąś ciężką chorobą, więc jak te symptomy się pojawiały, próbowałem coś z tym zrobić. Wiedziałem, że konieczna będzie zmiana stylu życia, że te dwie rzeczy są ze sobą immanentnie powiązane. Postanowiłem odejść z CD Projektu, było to dla mnie trudne, bo tę firmę tworzyłem od samego początku. Paradoksalnie kontuzja kolana mi w tym pomogła, bo po prostu fizycznie nie byłem w stanie chodzić do pracy. To pomogło mnie wyciągnąć z pracy w CD projekcie.

Przeciążenie Twojego organizmu było ogromne, bo oprócz szeregu dolegliwości, przestałeś nawet czuć smaki i zapachy. Jak ostrzega portal dozdrowia.com.pl, oznaczało to kompletny brak kontaktu ze sobą, ze swoim ciałem.

Wtedy zupełnie ignorowałem swoje ciało. Mam taką cechę i umiejętność, która jest zarówno wielkim darem jak i przekleństwem, że jak się na czymś koncentruję, to zapominam o ciele. Może już nawet zaczynać się rozpadać, a ja dalej będę robił swoje, dopóki nie doprowadzę rzeczy do końca. I to jest fajne, bo z jednej strony pozwala to odnieść sukces, a z drugiej strony ten sukces opłacony jest wysokim kosztem utraty własnego zdrowia fizycznego jak i psychicznego. Mam świadomość, że umiem się tak zatracić i teraz staram się tego nie nadużywać, bo zbyt wiele to kosztuje.

Czyli teraz pracujesz nad sobą? Jak zahamować, jak zwolnić tempo?

Teraz interesuje mnie życie w równowadze – i to się sprowadza do tego, że chciałbym bardzo mało pracować i w tym kierunku zmierzam. Cały czas staram się, by pracy było jak najmniej. Mam takie poczucie, że już się w życiu napracowałem, że już mi wystarczy. Jestem zmęczony biznesem. Czasem przyglądam się ludziom dookoła mnie, np. jak stoję w korku i nie widzę za bardzo szczęśliwych ludzi. Na ich twarzach widać, napięcie, stres, zmęczenie, rozedrganie, bardzo rzadko widzę kogoś kto ma na twarzy lekkość i zadowolenie. To jest choroba cywilizacyjna. Całe społeczeństwo jest strasznie zagonione, żyje w takim napięciu, pośpiechu, dążeniu do czegoś, do zarobienia na mieszkanie, kredyty etc… A gdzieś ta radość istnienia nam umyka.

Odcięliśmy się od natury. Mamy dostęp do wielu rzeczy, informacji, rozmaitych dóbr, mamy rozbudzone apetyty konsumpcyjne. Podświadomie jesteśmy programowani przez reklamy, filmy, magazyny. Media mówią nam jak powinno wyglądać nasze idealne życie, do czego powinniśmy dążyć, zachęcają nas, żebyśmy nie zwalniali tempa, dążyli do sukcesu, którego wyznacznikiem jest wysoki status materialny. Mało kto ma czas, zatrzymać się i pomyśleć o sobie, o tym czego naprawdę potrzebuje.

Tak właśnie jest, jak się w ten sposób długo nawykowo funkcjonuje, nic dziwnego, że nasz organizm upomni się o siebie i zaczynamy chorować. Powstaje też taki rodzaj choroby, bycia nieszczęśliwym – bo niby do czegoś dążymy, osiągamy to, mamy chwilę wytchnienia, że udało się to zrobić, ale jest to chwilowa przyjemność, bo potem mamy kolejny cel i proces się powtarza. Bycie szczęśliwym to bardzo długa droga i niezależna od naszych osiąganych celów.

Idealnym tego przykładem jest Twoja reakcja na zdjęcie, na którym odbierałeś nagrodę „Przedsiębiorcy Roku”: zobaczyłeś niby uśmiechniętego człowieka sukcesu, a w środku byłeś nieszczęśliwy – choć przez te wszystkie lata dążyłeś właśnie do tego sukcesu.

Z jednej strony jak odbierałem tę nagrodę, to rzeczywiście byłem wtedy nieszczęśliwy, ale to był szczególny moment w moim życiu, bo właśnie odchodziłem z mojej firmy. Z drugiej strony cieszyło mnie, że dostaliśmy tę prestiżową nagrodę, że ogarnęliśmy się też finansowo, bo wcześniej mieliśmy duże kłopoty. I przy odbiorze nagrody pomyślałem, że osiągnąłem to co chciałem osiągnąć, że gdzieś doszliśmy z firmą, że zostało to zauważone i docenione i to jest ten moment, w którym mogę zacząć wycofywać się z firmy. Droga do tej nagrody była naprawdę ciężkim, krwawiącym, okupionym nadludzkim, niszczącym człowieka, wysiłkiem. Tamten Michał był szalenie przeciążoną jednostką, która nie potrafiła cieszyć się chwilą i życiem.

Co zrobiłeś, by odzyskać równowagę i powrócić do zdrowia?

Prawda jest taka, że moje zdrowie wcale nie jest jeszcze w idealnym stanie, jakbym sobie tego życzył. Żeby odzyskać równowagę przede wszystkim starałem się żyć w mniejszym obciążeniu, to było dla mnie absolutnie kluczowe. Stres odbija się na całym organizmie, powstaje obciążenie systemu. Do dziś wiele moich problemów zdrowotnych ma związek z jelitami i to jest choroba psychosomatyczna o podłożu stresogennym, żeby zredukować to napięcie praktykuję medytację Vipassane.

Na czym ona polega i dlaczego wybrałeś tę technikę medytacji?

Ja jestem dość pragmatyczną osobą, wcześniej próbowałem ćwiczeń oddechowych, one trochę pomogły, ale jednak nie sięgnęły głębi problemu. To był właściwie przypadek, podłączyłem się do kolegi, który jechał do Indii. Pamiętam, że był to grudzień, cierpiałem wtedy na chroniczną bezsenność, nie spałem prawie od dwóch tygodni. Pojechałem w bardzo złej kondycji na 10 – dniowy kurs medytacji. To było coś, co odmieniło moje życie. To staro buddyjska, wymagająca praktyka, która ma za zadanie przez te 10 dni wprowadzić cię jak najgłębiej w samego siebie i oczyścić z podświadomych programów, które wszyscy nosimy. W wyniku tej pracy nad sobą, zachodzą bardzo głębokie zmiany na lepsze. Po takim doświadczeniu czułem się bardzo mocno odmieniony, jakby ktoś zdjął mi z pleców worek pełen kamieni. Ta praktyka pomogła mi zrozumieć siebie, swoje mechanizmy, dotrzeć do tego co się we mnie dzieje. Kiedyś nie miałem kontaktu ze swoimi uczuciami, odciąłem się od siebie. Stosujemy wiele mechanizmów obronnych i bardzo lubimy być przywiązani do swojego wizerunku. Każdy choć raz powinien spróbować tej praktyki, to szalenie poszerza horyzonty, choć z pewnością jest to bardzo wymagająca ścieżka duchowa.

Jak się ją praktykuje?

Chodzi o to, żeby stworzyć wewnątrz siebie przestrzeń, żeby była możliwość pojawienia się odczuć. Medytacja pozwala na złapaniu pewnego dystansu
zarówno do tych negatywnych jak i pozytywnych uczuć. Istotne jest także rozpoznanie miejsca z którego to się ogląda, miejsce twojej prawdziwej jaźni, rdzenia świadomości, który jest czystą obecnością – i w tej przestrzeni obecności pojawiają się myśli, emocje, odczucia, nic z nimi nie robisz, starasz się być tylko wyłącznie ich świadomy. Jesteśmy tak skonstruowani, że utożsamiamy się z naszymi stanami emocjonalnymi, gdy odczuwamy złość, niepokój, to mówimy: JA się złoszczę, JA się niepokoję, JA, JA i JA. Gdy masz już trochę wprawy w medytacji, wiesz, że to nie jest tak, że to ty się złościsz, tylko ty jesteś w pozycji czujnego obserwatora, a emocja pojawi się i możesz teraz zdecydować, czy w nią wskoczysz i pojedziesz na niej, czy być jej świadomym, ale zachowywać się niezależnie od niej. Daje ci to wewnętrzną wolę, nie poruszasz się już automatycznie.

Jak teraz dbasz o zdrowie?

Muszę Cię rozczarować – nie dbam, jak w tym powiedzeniu „szewc bez butów chodzi”. Byłem ostatnio w Azji i uświadomiłem sobie, że życie w mieście mi nie służy. Życie w Warszawie jest czymś czego naprawdę nie chcę. Całe moje ja się przeciwko temu buntuje, więc porządkuję sprawy i planuję wyprowadzić się na wieś. Dotarło do mnie jeszcze, że doraźne leczenie nie jest idealną drogą do zdrowia, więc wycofuję się z tych projektów, które już wziąłem na siebie. Chodzę regularnie na basen, saunę. Staram się wysypiać, co mi różnie wychodzi. Staram się nie jeść słodyczy, wiem też, że gluten mi nie służy, dlatego ograniczam jego spożycie – ale jestem teraz w takim momencie życia, który nie sprzyja dbaniu o zdrowie. Buduję swój dom nad Bugiem, zamykam pełno różnych spraw i do takiej dbałości, do której chcę dążyć, potrzebne jest mi szersze spojrzenie. Muszę ułożyć odpowiednio swoje życie, wtedy zadbam o odpowiednie odżywianie i o zdrowie.

Jednak patrząc na Twoje obecne dokonania i plany, to tak sobie myślę, że Michał znowu bierze sobie za dużo na głowę. Założyłeś jeden ośrodek medytacji w Peru, współfinansujesz drugi niedaleko Łodzi, wykupiłeś fort w Warszawie do stworzenia centrum rozwoju osobistego, pracujesz nad produkcją telefonu z niską radiacją, jesteś właścicielem wegańskiej restauracji – i to jeszcze nie koniec biznesów.

Okazuje się, że pędzący pociąg potrzebuje trochę czasu na zatrzymanie się. Rzeczywiście te rzeczy, które wymyśliłem sobie po odejściu z CD Projektu, znowu są obciążające, ale z dużą determinacją zmniejszam moje zaangażowanie w tych wszystkich projektach. Mam od tego cudownych ludzi, choć przyznam Ci się, że nie tak łatwo jest zatrzymać tą jadącą lokomotywę. Kiedy odchodziłem z CD Projektu, miałem wizje, że będę tylko leżał na plaży i oglądał palmy itd. Niestety tak się nie da.

Co Twoim zdaniem jest najważniejsze, żeby utrzymać zdrowie?

Ważne, aby nie być ignorantem na poziomie fizycznym, żeby nie pochłaniać rzeczy słabej jakości, niezależnie czy chodzi o jedzenie, picie, czy powietrze. Stajesz się tym co jesz, wiec trzeba starać się przywiązywać wagę do tego co jemy i czym oddychamy. Kolejnym krokiem, jest aktywność fizyczna. Nasze ciała lubią ruch, więc w zdrowym ciele zdrowy duch. To bardzo ważny aspekt zdrowia, ale przede wszystkim uważam, że najważniejsze jest właściwe nastawienie do życia czyli pogodzone, pozytywne, akceptujące. Nie należy tworzyć w sobie wewnętrznych napięć lecz umieć się pogodzić z wydarzeniami trudnymi i nieprzyjemnymi – i wierzyć, że jeżeli nam się przydarzają, to jest w tym jakiś większy sens, mimo, że tego nie rozumiemy. Sam wielokrotnie przechodziłem przez trudne momenty w życiu i po czasie rozumiałem, że to co się wydarzało było mi potrzebne, bo finalnie coś mi dawało. Trzeba też stworzyć sobie taką przestrzeń, żeby to dobre nastawienie do życia i fizyczne dbanie o zdrowie mogło w niej rozkwitać. Ważne jest, żeby robić tego co się kocha, najlepiej, żeby praca była naszym hobby.

Ty możesz sobie na to pozwolić, masz już ten komfort. Wielu ludzi jednak tak nie żyje, praca to dla nich konieczny obowiązek, a robienie tylko tego co się kocha jest z tym trudne do pogodzenia.

Może jest trudne do pogodzenia, ale wierzę, że jeżeli ma się jakiś cel i chce się go osiągnąć, to można to zrobić. Doszedłem w wiele miejsc, które sobie wcześniej wyznaczyłem. Pochodzę z mało zamożnej rodziny nauczycielskiej i jestem w miejscu, w którym pieniędzy mi nie brakuje. Miałem za dużo pracy i doszedłem do miejsca w którym tej pracy miałem już mało. Teraz znowu mam jej więcej ale już dochodzę do miejsca w którym będę miał jej mniej. Jasne, że to nie są rzeczy na pstrykniecie palców, ale jeżeli ktoś świadomie sobie obierze cel i zaczyna do niego zmierzać, jest w stanie go osiągnąć.

Dziękuję za rozmowę.

Andrzej Dryszel

Poprzedni

Polskość jako nienormalność

Następny

Logika konfrontacji

Zostaw komentarz