Administracja skarbowa zapomniała, że czasami potrzebna jest także i marchewka. To warzywo na razie jest obecne tylko w oficjalnych deklaracjach rządu.
Rada Ministrów przyjęła projekt nowelizujący ustawę o Krajowej Administracji Skarbowej.
Służby fiskalne mają otrzymać większe uprawnienia, aby skuteczniej walczyć z przestępcami podatkowymi. Niepokojące jest to, że rząd od pewnego momentu otwarcie hołduje teorii, że aby zmusić do płacenia podatków, wystarczy kij. Bo kto by tam przedsiębiorcom rzucał marchewkę. Ostrożnie! Takie podejście bardzo szybko może przynieść odwrotne rezultaty.
Godzenie ognia z wodą
Z jednej strony mamy ze strony rządu deklaracje, że skarbówka będzie przyjazna przedsiębiorcom, mamy też rzecznika tychże przedsiębiorców w osobie posła Adama Abramowicza. Mamy zapowiedź tzw. matrycy VAT-owskiej, która uprości regulację tego podatku i sprawi, że właścicielom firm na twarzy na stałe zagości szeroki uśmiech.
Ale z drugiej strony mamy sukcesywnie wdrażane rozszerzenie uprawnień fiskusa – i kolejne rozwiązania, których celem jest uszczelnienie systemu podatkowego, ale które zwiększają koszty działalności firm.
Słowem, trwa usilna praca nad pogodzeniem ognia z wodą. Trochę wygląda to tak, jakby ogłaszać, że policja będzie bardziej przyjazna obywatelom, a jednocześnie ogromnie zwiększać uprawnienia funkcjonariuszy. Może w teorii da się to jakoś uzasadnić, ale w praktyce nigdy to nie wychodzi.
Odwołam się do prawa karnego. Są różne szkoły – jedni karniści uważają, że surowe wyroki nic nie dadzą, lepsza jest prewencja i dobra resocjalizacja, inni sądzą, że wysoka kara za poważne przestępstwa nie wyklucza innych działań.
Ale ze świecą szukać karnisty, który głosi, że jedynym panaceum na przestępczość są surowe wyroki i ogromne uprawnienia policji oraz prokuratury.
Albo, że podejrzanego, dajmy na to, o oszustwo policja powinna trzymać na dołku przez tydzień bez zgody sądu – a jak się już przyzna, to powędruje na 10 lat do ciężkiego więzienia. Takiego poglądu nikt poważny nie podziela.
Dlaczego wobec tego z całą powagą głosi się pogląd, że przestępczość podatkową zwalczy się dzięki większym prerogatywom fiskusa, surowym karom i pomysłom typu przejęcie firmy przez prokuraturę w zarządzanie?
To tak, jakby nie było żadnego związku między kształtem systemu podatkowego w danym kraju a ściągalnością podatków.
Metoda nieustającej kontroli
Nawet nie śmiem podejrzewać decydentów o to, że wychodzą z założenia, iż przedsiębiorcy mają we krwi kantowanie państwa, więc nie warto iść im na rękę. Podejrzewam natomiast co innego.
Otóż po tym, jak faktycznie udało się zmniejszyć lukę w VAT, nasi rządzący uwierzyli, że znaleźli wzór na kwadraturę koła, czyli uniwersalny sposób na zwiększenie przychodów z podatków. Metodą samej nieustającej kontroli. A ten, jak mawiał klasyk, zawrót głowy od sukcesu może Polskę sporo kosztować.
Wadą polskiego systemu podatkowego nie jest nadmierna wysokość danin. Przynajmniej na tle innych państw europejskich. Owszem, zawsze gdzieś można by było je obniżyć, ale nie przesadzajmy, nie jest tragicznie.
Podstawową wadą jest jego niespójność i nieprzejrzystość, a także brak odpowiednich zachęt do rozwijania biznesu.
Jakby się czas zatrzymał
Celem podatków jest nie tylko napełnienie państwowej kasy – tak było kilka wieków temu. Jednym z ważniejszych celów polityki podatkowej jest skuteczne zachęcenie do rozwoju. Z czysto pragmatycznego punktu widzenia: jeżeli dzisiaj cię nie złupię i umożliwię ci zwiększenie przychodów, to jutro sobie zrekompensuję to z nawiązką.
A u nas – czas jakby się zatrzymał. Jasne, są kolejne zapowiedzi, są małe ruchy, jak obniżony CIT dla najmniejszych firm. Najmniejsi przedsiębiorcy działają zwykle w formie działalności gospodarczej, a nie rejestrują spółek, ale to szczegół.
Co jednak z akcyzą, która zwiększana, wzmacnia szarą strefę? Co z faktycznymi udogodnieniami dla rozkręcających własny biznes?
Stawianie tylko na kontrolę doraźnie zwiększy ściągalność podatków – zapewne tak będzie. Jednak zahamuje rozwój przedsiębiorczości i w konsekwencji sprawi, że w długofalowej perspektywie do budżetu wpłynie mniej.
W przypadku prawa karno-skarbowego jest dokładnie tak, jak w przypadku prawa karnego: surowe regulacje mogą doraźnie zmniejszyć przestępczość, ale skłaniają do wypracowania skuteczniejszych mechanizmów uniknięcia konsekwencji. Na końcu przegrywa interes publiczny.