2 grudnia 2024

loader

Samolot z Chin w Warszawie

Polska znowu triumfuje! Ten przylot to olbrzymi sukces prezydenta RP, premiera i rządu, okupiony godzinami twardych negocjacji na najwyższym szczeblu. W zwycięstwie pomogło to, że PiS-owscy dygnitarze skutecznie uprawiali papuaski kult Cargo.

Wtorkowe lądowanie na Okęciu wielkiego samolotu transportowego An-225, który przywiózł towary zakupione w Chinach, pokazało, że oprócz (a może już zamiast) katolicyzmu, premier i jego dygnitarze zaczęli wyznawać (oraz praktykować) religię Cargo.
Samolot dostarczył 80 ton maseczek, kombinezonów, przyłbic itp. – czyli tego wszystkiego co w Polsce już dawno powinno być w związku z epidemią koronawirusa, a o co nie zadbał rząd Prawa i Sprawiedliwości.
Masa przywiezionego sprzętu tajemniczo malała wraz z upływem czasu. Początkowo rząd – a konkretnie wicepremier Jacek Sasin wraz z Ministerstwem Aktywów Państwowych – informowali, że do Polski przyleci 400 ton środków do walki z koronawirusem. Potem mowa była o około 100 tonach, a ostatecznie, wedle oficjalnych informacji rządu, samolot przetransportował 80 ton. Nie wiadomo, co się stało z resztą ładunku – ale mając zaufanie do rządu trzeba oczywiście wykluczyć, iżby kilkadziesiąt ton sprzętu zostało pokątnie upłynnione jakimś odbiorcom zagranicznym.
Z tego zmniejszania się masy ładunku wynika, że ogromny Antonow 225 przywiózł w dużej mierze powietrze, ale to nie ma większego znaczenia, bo też i nie chodzi o sam sprzęt, ale przede wszystkim o efekt magiczny spowodowany wylądowaniem tak dużego samolotu. Dla premiera i jego dygnitarzy musiało to być zjawisko nadprzyrodzone, dokładnie tak jak w kulcie Cargo.
Właśnie dlatego samolot – mimo, że produkcji radzieckiej, a więc z kierunku który nie cieszy się sympatią obecnej ekipy – został z wielką pompą powitany przez Mateusza Morawieckiego i innych przedstawicieli polskiego rządu.
Może w innych krajach przylot pojedynczego samolotu transportowego nie jest wydarzeniem aż takiej rangi, by uświetniało je wystąpienie prezesa Rady Ministrów w otoczeniu innych dygnitarzy. Należy jednak zrozumieć, że dziś, gdy premier i jego rząd jakoś nie bardzo mają się czym chwalić (a przecież bardzo chcą i potrzebują), nawet pomyślne lądowanie samolotu uznali za swój wielki sukces.
Dlatego więc, według słów premiera, przylot samolotu An 225 z Chińskiej Republiki Ludowej do Warszawy stanowił bezprecedensowe osiągnięcie najwyższej wagi, które było możliwe wyłącznie dzięki ogromnemu zaangażowaniu i determinacji całej rządzącej dziś w Polsce klasy politycznej, z prezydentem na czele.
Jak mówił Mateusz Morawiecki, do tego, by w Warszawie mógł wylądować jeden samolot z chińskimi towarami, potrzebne były „długie godziny negocjacji, a wcześniej długie godziny rozmów”. Oczywiście rozmów na najwyższym szczeblu, prowadzonych z sukcesem bezpośrednio przez prezydenta RP Andrzeja Dudę (no i jak możnaby go ponownie nie wybrać ?!!). Prezydenta wspierał rząd oraz grono fachowców najwyższej klasy, a także cała oddana im do dyspozycji potęga największych polskich firm państwowych wraz z ich prezesami.
Losy lotu An 225 ważyły się długo. Polska negocjowała ostro, tak jak przyzwyczaili nas do tego polityczni fighterzy z PiS-u, zaprawieni w bojach o uzyskanie reparacji od Niemiec czy zmniejszenie importu rosyjskiego węgla. Ktoś małoduszny mógłby tu wytknąć, że w tych sprawach i w setkach innych, PiS-owska ekipa wykazała całkowitą nieskuteczność. Malkonentom trzeba odpowiedzieć: No i co z tego!. Przecież wiadomo, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni sukces. A przylot samolotu z Chin do Warszawy był przecież sukcesem – i to naprawdę olbrzymim, bo jakby nie patrzeć, jedynym.
Doceńmy należycie miarę tego wielkiego osiągnięcia! Zauważmy więc, że w każdym innym kraju, zorganizowanie lotniczej dostawy importowanego towaru jest wydarzeniem banalnym: podpisuje się umowę, ładuje towar, samolot przylatuje i tyle. Ale w Polsce rządzonej przez PiS jest zupełnie inaczej!.
Jak wynika bowiem z wystąpienia premiera Morawieckiego, do tego, żeby PiS-owska administracja mogła kupić 80 ton sprzętu i przetransportować go samolotem do Polski konieczny był bezprecedensowy wysiłek rządu i prezydenta oraz zaangażowanie wszelkich możliwości państwa polskiego.
Była to – nie bójmy się tego powiedzieć – niesłychanie trudna i skomplikowana operacja, niemal jak lądowanie w Normandii. Czy więc można opisać ją inaczej niż prostymi słowami: olbrzymi triumf Polski pod światłymi rządami PiS!
Fachowość, ogromne zaangażowanie, nieograniczone poświęcenie, bezgraniczna pracowitość, oddanie sprawie – wiadomo, że te wszystkie zalety, tak oczywiste u dygnitarzy z Prawa i Sprawiedliwości, doprowadziły do tego olbrzymiego sukcesu, jakim był przylot samolotu z Chin do Warszawy. Ale przecież to nie wszystko. Niezmiernie potrzebna była też wiara. I tu stronie polskiej z pomocą przyszła religia Cargo.
Jak powszechnie wiadomo, religia, czy kult Cargo, rozwinęła się w latach 40. dwudziestego wieku wśród Papuasów i Melanezyjczyków, na Nowej Gwinei i innych wyspach Oceanu Spokojnego. Tubylcy obserwowali bowiem – zwłaszcza w czasie wojny światowej – lądowania samolotów amerykańskich, które przynosiły w swym wnętrzu ludzi oraz wiele cennych dóbr z żywnością na czele. Wedle tubylców te olbrzymie srebrne ptaki przylatywały z nieba za sprawą bogów, a piloci byli ich wysłannikami. To zrozumiałe, wiemy przecież czym dla Azteków był widok Hiszpanów na koniach
I właśnie z tego powodu, aby zyskać przychylność bogów i skłonić ich do przysyłania z nieba kolejnych stalowych ptaków pełnych skarbów, Papuasi i Melanezyjczycy latami budowali z drewna oraz gałęzi wielkie figury samolotów, ustawiając je na wykarczowanych przez siebie pasach startowych. Były to świątynie religii Cargo, przy których tubylcy modlili się o dostawę z nieba następnej porcji cudownych dóbr.
Również i dla premiera oraz rządu PiS przylot samolotu z Chin był zjawiskiem wymodlonym i wybłaganym w trakcie wielogodzinnych negocjacji prowadzonych jakoby na wysokich szczeblach. Zrozumiałe, iż Mateusz Morawiecki musiał być przejęty i zafascynowany tak niesamowitym wydarzeniem, jak spłynięcie z nieba wielkiego metalowego ptaka, który jak gdyby nigdy nic siada na ziemi, a z jego wnętrza wychodzą ludzie i wyładowywane są rozliczne dobra. Przecież to takie niezwykłe!
I naturalnie tylko niezwykli ludzie mogli osiągnąć ten niezwykły sukces. Jeszcze raz się więc okazało, że mamy słuszność, uważając, iż premier Morawiecki i prezydent Duda są przeznaczeni do rzeczy wielkich.

Andrzej Dryszel

Poprzedni

Tarcza wciąż za mała

Następny

Zawirusowania unijne

Zostaw komentarz