Prawo i Sprawiedliwość, chcąc zachować władzę, przyjęło spec-ustawę obowiązującą tylko w 2019 r. Ustawa zamroziła ceny energii w roku wyborów. Potem mogły już one rosnąć bez ograniczeń.
W ostatnich latach znacząco wzrosły ceny prądu w Polsce, a główną odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi rząd Prawa i Sprawiedliwości. „Minister odpowiedzialny za sprawy energii nie zapobiegł skokowemu wzrostowi cen energii elektrycznej” – stwierdza Najwyższa Izba Kontroli w swoim najnowszym raporcie.
Nie zapobiegł – choć mógł i powinien. Skokowy wzrost cen nastąpił, mimo dokładnej wiedzy rządu PiS o polityce Unii Europejskiej, polegającej na ograniczaniu emisji dwutlenku węgla, oraz świadomości jej skutków dla polskiej energetyki.
Te skutki były zaś takie, że ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla wciąż rosły, a w konsekwencji musiały też rosnąć ceny energii wytwarzanej z tradycyjnych paliw kopalnych.
W drugiej dekadzie XXI w. Unia Europejska konsekwentnie dążyła do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. W 2015 r. Parlament Europejski przyjął dyrektywę ograniczającą podaż uprawnień do emisji CO2 (weszła w życie w 2018 r.), która spowodowała wzrost cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla, a to doprowadziło z kolei do wzrostu cen energii elektrycznej wytwarzanej z paliw kopalnych.
Minister Energii otrzymywał wiele sygnałów dotyczących wzrostu cen energii m.in. od Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE). Poinformował on też o skali żądań ze strony czterech przedsiębiorców pełniących funkcję tzw. sprzedawców z urzędu. Domagali się oni podniesienia cen energii od 30 do 35 proc.
W urzędach ministra właściwego do spraw energii nie było jednak informacji, świadczących o działaniach, których efektem byłoby gromadzenie wyników analiz, dotyczących zjawisk kształtujących cenę prądu w Polsce. NIK jako nierzetelne oceniła nieprowadzenie w latach 2016 – 2020 cyklicznych analiz rynku energii.
Była wprawdzie ustawa o cenach energii elektrycznej, mająca zapobiec wzrostowi cen prądu, ale działała tylko w 2019 r., miała charakter doraźny, a jej cel był głównie propagandowy i przedwyborczy – chodziło o pokazanie, jak bardzo rząd PiS troszczy się, żeby obywatele nie płacili zbyt dużo za prąd. W rzeczywistości, rząd PiS miał dobro obywateli w…
Wprowadzenie tej ustawy prominenci PiS zaczęli rozważać jesienią 2018 r. W listopadzie 2018 r. rząd zapowiedział, że ceny energii elektrycznej w 2019 r. nie wzrosną. Chodziło o to, by w ten sposób zwiększyć szanse Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych w 2019 r.
Ustawa, która niby to miała miała spełnić obietnice rządu o braku wzrostu cen energii została przygotowana w pośpiechu. W ocenie NIK jej przygotowanie było niezgodne z zasadami legislacji, bez konsultacji z podmiotami podlegającymi regulacji ustawy, z niekompletną oceną skutków ustawy. Nie uzyskano też wymaganych opinii zgodności z unijnymi prawem.
Projekt ustawy nie został upubliczniony w Wykazie Prac Legislacyjnych Rady Ministrów. Za zgodą premiera był procedowany w trybie odrębnym. Oznaczało to, że projekt nie został skierowany do uzgodnień resortowych, nie był też opiniowany przez Radę Legislacyjną przy prezesie Rady Ministrów, Stały Komitet Rady Ministrów, komisję prawniczą, prezesa URE czy jakikolwiek właściwy kompetencyjnie podmiot. Co ważniejsze, nie wskazano też źródeł, z których projektowane zmiany miałyby zostać sfinansowane. NIK zwraca uwagę, że żadna ze spółek obrotu energią nie uczestniczyła w jakiejkolwiek formie w pracach nad pierwotnym projektem ustawy.
28 grudnia 2018 r. Sejm uchwalił tę ustawę, zwaną potocznie ustawą prądową lub ustawą o cenach energii elektrycznej, która weszła w życie 1 stycznia 2019 r. Zmniejszyła ona podatek akcyzowy z 20 zł/MWh do 5 zł/MWh, obniżyła stawki tzw. opłaty przejściowej, wprowadziła mechanizm utrzymania cen energii elektrycznej z pierwszego półrocza 2018 r. do końca 2019 r., przy jednoczesnej wypłacie utraconych przychodów dla przedsiębiorstw obrotu. Wypłatą rekompensat i różnic cen zajmowała się państwowa spółka Zarządca Rozliczeń SA. Pieniądze pochodziły z specjalnego Funduszu Wypłaty Różnicy Ceny. Koszt tych rekompensat wyniósł około 4,5 mld zł.
W ślad za przygotowaniem ustawy nie poszły prace nad rozporządzeniem w sprawie sposobu obliczenia różnicy ceny i rekompensaty finansowej. Zostało ono wydane ponad pół roku później. Prace nad rozporządzeniem rozpoczęły się dopiero po wejściu ustawy w życie a zgodnie z prawem powinno ono zacząć obowiązywać razem z ustawą, na podstawie której jest wydane.
Ustawa obowiązywała niedługo, bo tylko w 2019 r. Mimo to, w tym czasie była czterokrotnie nowelizowana, w tym dwukrotnie ze względu na naruszenie przepisów Unii Europejskiej. Pierwszy raz już po niespełna dwóch miesiącach. Ostatni – w lipcu 2019 r. czyli po pół roku jej obowiązywania. Pierwsze dwie i ostatnia nowelizacje procedowane były jako projekty poselskie. Oznaczało to, że nie przeprowadzono oceny skutków regulacji ani konsultacji z opinią publiczną i zainteresowanymi podmiotami. Trzecia procedowana była przez Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii. W ocenie NIK świadczy to nie tylko o nierzetelnym przygotowaniu projektu i kolejnych nowelizacji, ale również o braku przestrzegania zasady stabilności i pewności regulacji prawnych dla podmiotów objętych tymi regulacjami.
Co dała ustawa? W najpopularniejszej taryfie G stosowanej przez gospodarstwa domowe, oszczędności na cenach prądu wyniosły przeciętnie w skali 2019 roku od 109 zł do 305 zł na jedno gospodarstwo. Najwyższa zaoszczędzona kwota przez przedsiębiorcę stosującego tę taryfę wynosiła 127 tys. zł.
Po wygaśnięciu ustawy, czyli po 1 stycznia 2020 r. ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych wzrosły od razu o prawie 20 proc. – czym oczywiście w rządzie PiS nikt się nie przejmował, bo to było już po wyborach parlamentarnych z 2019 r.
Żeby zbadać praktyki podnoszenia cen prądu, NIK skontrolowała Ministerstwo Klimatu i Środowiska, Urząd Regulacji Energetyki, Zarządcę Rozliczeń SA. Kontrola objęła okres od 1 stycznia 2016 r. do 30 czerwca 2020 r.
Strategicznym dokumentem odnoszącym się do spraw energetyki jest u nas Polityka Energetyczna Polski. Po raz pierwszy została ona przyjęta w 2009 r., za rządów Platformy Obywatelskiej. Dziś w naszym kraju na cenę wytwarzania energii elektrycznej główny wpływ mają ceny węgla kamiennego i brunatnego oraz cena uprawnień do emisji CO2.
Uprawnienia do emisji CO2 muszą kupować podmioty, wykorzystujące instalacje emitujące dwutlenek węgla – a więc elektrownie i elektrociepłownie produkujące prąd z węgla i gazu. Do 2018 r. ceny uprawnień nie były zbyt wysokie ze względu na ich dużą podaż. Jednak w kwietniu 2018 r. weszła w życie dyrektywa Parlamentu Europejskiego, która zmieniła system handlu uprawnieniami. Doprowadziło to szybkiego wzrostu cen uprawnień, a w konsekwencji natychmiast zaczęły rosnąć ceny energii na rynku hurtowym.
W I kwartale 2017 r. jedna megawatogodzina kosztowała 160,6 zł, w I kwartale 2020 r. – już 250,9 zł. Za trendami na rynku hurtowym ochoczo podążyły firmy energetyczne, które przygotowały nowe cenniki z taryfami wyższymi nawet o połowę niż w 2018 r.
Warto tu zauważyć, że część tych podwyżek mogła być świadomym nadużyciem i wykorzystywaniem dominującej pozycji rynkowej. Wysokość cen energii na rynku hurtowym i detalicznym próbował monitorować szef Urzędu Regulacji Energetyki. Podejrzewając nielegalne praktyki, przeprowadził dwa postępowania wyjaśniające. W ich wyniku do prokuratury zostały złożone dwa zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa manipulacji na rynku, po których prokuratura wszczęła dochodzenie.
W sumie, w latach 2016 – 2020 do prezesa URE wpłynęło dziewięć zawiadomień o możliwych manipulacjach cenami. Skierowano trzy powiadomienia do prokuratury. Wpłynęło także 21 sygnałów od innych podmiotów. Część z nich też skończyła się powiadomieniami o podejrzeniu przestępstwa. Wszystkie te sprawy utkwiły jednak w martwym punkcie.