7 listopada 2024

loader

Życie z drogim prądem

Za energię Polacy płacą coraz więcej, więc zrozumiałe, że są niezadowoleni. Rząd PiS, postępując tak, jak robiła władza „za komuny” zaczął więc obiecywać rekompensaty (oczywiście nie wszystkim).

W bieżącym roku płacimy drożej za prąd. Jaka jest rzeczywista skala podwyżek cen dla obywateli, tego dokładnie nie wiadomo.
Informują o tym same firmy energetyczne i naturalnie starają się podawać jak najmniejsze wysokości nowych stawek. O ile już zdrożał prąd naprawdę? Trudno powiedzieć.
Samodzielnie też nie da się obliczyć, jaka powinna być wysokość naszego rachunku. Firmy energetyczne rozmyślnie bowiem prezentują tak zawiłe wzory obliczania należności za prąd, aby nikt nie był w stanie ich zrozumieć.
Również i Urząd Regulacji Energetyki chyba dokładnie nie wie jakie są tegoroczne podwyżki, bo nie podaje ich średniej skali procentowej.
12 procent czy więcej?
W każdym razie, w obiegu publicznym funkcjonuje informacja, że prąd dla osób fizycznych zdrożał w tym roku średnio o ok. 12 proc. Firmy energetyczne podają więc liczby zbliżone do dwunastki.
Podobnie czyni i niemiecka firma Innogy, która również mówiła o 12-procentowej podwyżce cen energii. W jej przypadku Urząd Regulacji Energetyki nawet nie bardzo ma szanse, by przymierzyć się do zbadania wysokości podwyżek wprowadzanych przez tę firmę.
Niemiecka prywatna Innogy jest traktowana przez polskie władze w uprzywilejowany sposób. Nie musi przedstawiać swoich cenników do zatwierdzenia Urzędowi Regulacji Energetyki, w odróżnieniu od czterech państwowych firm energetycznych (Enei, Energi, Polskiej Grupy Energetycznej i Taurona). I oczywiście Innogy korzysta ze swej uprzywilejowanej pozycji.
Tak więc, wspomniane cztery polskie firmy państwowe muszą uzyskać zgodę URE na wprowadzenie nowych, wyższych stawek, do czego są zobowiązane przepisami prawa energetycznego. Niemiecka prywatna Innogy jest zaś zwolniona z obowiązku uzyskiwania zgody URE.
Innymi słowy, Innogy, w przeciwieństwie do naszych firm państwowych może wprowadzać u nas takie podwyżki cen energii, jakie sobie życzy – a polskiemu urzędowi nic do tego.
Grosze i miliony
Swoboda w ustalaniu cenników ma oczywiście konkretny wymiar finansowy. Ceny prądu dostarczanego przez różnych dostawców trudno porównywać.
Każda firma energetyczna stosuje wiele odmiennych stawek, w zależności od tego, do jakiego rejonu dostarcza prąd, na jakich zasadach go kupuje, ile nabywa energii odnawialnej, jakie ma składniki zmienne opłaty dystrybucyjnej, jak oblicza sobie koszty obsługi klienta itp.
Już w 2012 r. Urząd Regulacji Energetyki obliczył, że cena kilowatogodziny energii wynosiła (bez rozmaitych opłat dodatkowych) w Polskiej Grupie Energetycznej 0,2838 zł, w Enei 0,2845, w Tauronie 0,2758, a w RWE Polska (tak wtedy nazywała się dzisiejsza Innogy) 0,2878 zł – czyli najdrożej. Opłacało się więc samodzielne ustalanie cenników.
Różnica na kilowatogodzinie wynosząca drobną część grosza, przekłada się na miliony złotych dodatkowego czystego zysku rocznie. Oznacza to, że warto stosować własne ceny, do których URE nie ma prawa się wtrącać.
Gospodarstwa domowe są dziś jedyną grupą odbiorców w Polsce kupującą energię elektryczną po cenach teoretycznie regulowanych.
Ceny prądu dla przedsiębiorstw uwolniono, wychodząc z słusznego założenia, że producenci czegokolwiek mogą przerzucać koszty energii na klientów.
Gospodarstwa domowe już nie mają na kogo przerzucać, powinny więc być chronione przed dużymi podwyżkami cen prądu. Jak widać, pod rządami Prawa i Sprawiedliwości są chronione w coraz mniejszym stopniu.
Trzeba wierzyć
Przedstawiciele Innogy, jak wspomniano, oświadczyli, że ich podwyżka cen energii wynosi 12 proc. od początku lutego 2020 r.
Nie da się zweryfikować prawdziwości tej informacji o wysokości podwyżki. Wątpliwości co do jej rzetelności może natomiast budzić to, iż w Innogy skala podwyżek dla osób korzystających z taryfy tzw. nocnej (tańszy prąd od 13 do 15 oraz od 22 do 6) i dziennej (droższy prąd w pozostałych godzinach), jest wyższa niż wspomniane 12 proc.
Innogy w komunikacie o podwyżkach nie używa oczywiście słowa „podwyżka”. Firma informuje jedynie o „zmianach” w taryfie i podaje tylko nowe stawki. O tym, jakie były stare, nie mówi się, aby klient nie mógł dokonać porównań.
Wiele osób przechowuje jednak ubiegłoroczne rachunki za prąd od Innogy – i może dość łatwo obliczyć różnicę.
We wspomnianej taryfie nocno-dziennej, cena tzw. energii czynnej netto w ubiegłym roku wynosiła w Innogy 0,2592 zł za kilowatogodzinę. Od 1 lutego 2020 r cena wynosi 0,2998 zł/ kwh, co oznacza wzrost o około 13,5 proc. Dotyczy to godzin 13 – 15 i 22 – 6.
Natomiast w pozostałych godzinach, cena energii czynnej wzrosła z 0,2928 zł/kWh do 0,3387 zł/kwh – czyli także o ok. 13,5 proc.
Jeśli zaś chodzi o tzw. opłatę handlową (rozliczaną raz na pół roku), to dla tej taryfy nocno-dziennej cena zwiększyła się z 4,84 zł do 6,80 zł miesięcznie – czyli aż o prawie 29 proc.
Jak widać, te nowe stawki zwiększyły się bardziej niż o 12 procent, zapowiedziane przez Innogy.
W przypadku taryfy obejmującej jednakową cenę energii przez cała dobę, także mamy do czynienia ze wzrostem o ok. 13,5 proc.
Przy okazji trzeba zauważyć, że w taryfie obejmującej jednakową cenę przez całą dobę opłata handlowa jest znacznie mniejsza niż w taryfie nocno-dziennej. Nie 6,80 zł miesięcznie lecz 6,25 zł miesięcznie.
To zasadzka na łatwowiernych klientów, którzy decydują się na wybór taryfy nocno-dziennej i mają nadzieję, że jak w tańszych godzinach skomasują korzystanie z urządzeń elektrycznych, to zapłacą mniej za prąd. Owszem, za sam prąd zapłacą mniej – ale oddadzą to w postaci wyższej opłaty handlowej.
Firma Innogy zapowiadała tylko 12 proc. wzrost cen energii, ale jednocześnie, ustami swej rzeczniczki Aleksandry Smyczyńskiej oznajmiła: „Oczywiście, zawsze to jaka jest konkretna podwyżka, konkretna kwota, zależy od stopnia zużycia”.
Warto wyjaśnić, że ów „stopień zużycia” nie ma tu nic do rzeczy. Procentowo skala podwyżek jest taka sama, zarówno dla osoby zużywającej dużo prądu, jak i mało. No chyba, żeby ktoś, przerażony wysokością podwyżek w Innogy w ogóle przestał korzystać z prądu.
Wtedy podwyżka (a i cała kwota płacona za energię) będzie dlań równa zeru, zarówno w złotówkach jak i procentach.
Rząd PiS: winni są inni
Prąd jest coraz droższy, natomiast rząd, z typowym dla Prawa i Sprawiedliwości zrzucaniem odpowiedzialności na innych, oświadczył, że wzrost cen energii jest wzrostem obiektywnym, nie wynikającym oczywiście z działań rządu. Jakby to nie kosztowne inwestycje rządowe w rozwój energetyki węglowej zwiększały ceny prądu.
Ponieważ jednak wkurzenie społeczeństwa na podwyżki cen prądu jest zauważalne, rząd zaczął mówić o rekompensatach za droższe rachunki.
Jest to więc ewidentny powrót do polityki prowadzonej „za komuny”, kiedy to także, gdy zwiększano ceny, zaczynano opowiadać bajki o rekompensatach.
Wedle dość enigmatycznych zapowiedzi rządu, o rekompensaty będą się mogły ubiegać wyłącznie osoby, których dochód roczny w tym roku nie przekroczy pierwszego progu podatkowego (czyli ok. 85 tys zł brutto, co daje ok. 7 tys. brutto miesięcznie. Dla całego gospodarstwa domowego będzie brany pod uwagę dochód osoby, której podpis widnieje na umowie z firmą energetyczną.
W celu otrzymania rekompensaty, trzeba będzie do końca tego roku złożyć pisemny wniosek do firmy, która dostarcza prąd.
Rekompensaty mają się wahać od około 30 do ok. 300 złotych rocznie, w zależności od wielkości zużycia prądu w gospodarstwie.
Najważniejsze zaś, że to na pewno nie będzie rekompensata wypłacana w żywym pieniądzu – lecz w postaci pomniejszonych rachunków za prąd w przyszłości. W jak dalekiej przyszłości? Otóż, to pomniejszanie zacznie się najwcześniej w drugiej połowie przyszłego roku.
Na razie wciąż mowa jest jedynie o projekcie ustawy. Nie wiadomo, czy ustawa o rekompensatach w ogóle trafi do parlamentu, ale należy jednak oczekiwać, że tak.
Prominenci PiS mają bowiem cichą nadzieję, że Senat, zauważywszy jakieś nielogiczności w tej ustawie, zawetuje ją. Dzięki temu rządowe media „publiczne” będą mogły godzinami ujadać na opozycję oraz oskarżać ją o działalność na szkodę ogółu Polaków.
I biorąc pod uwagę raczej mały rozumek opozycji, taki scenariusz wcale nie jest wykluczony.

Andrzej Dryszel

Poprzedni

Gospodarka 48 godzin

Następny

W epicentrum walki z wirusem

Zostaw komentarz