1 grudnia 2024

loader

Rocznik 21

Na początku roku 2021 media zasygnalizowały przypadające na ten rok setne rocznice urodzin dwóch wybitnych polskich pisarzy: Stanisława Lema i Tadeusza Różewicza. Przewertowałem słowniki pisarzy, by przypomnieć sobie, jakie podobne jubileusze przypadną na ten rok. Na 2021 przypada też setna rocznica urodzin Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Romana Bratnego, Jerzego Stefana Stawińskiego,Witolda Zalewskiego, ale także reżysera Andrzeja Munka, a z twórców zagranicznych – Szwajcara Friedricha Dürrenmatta i Włocha z Sycylii, Leonarda Sciasci. Dwieście lat temu, w roku 21, ale 1821, urodzili się Fiodor Dostojewski i Cyprian Kamil Norwid. 100 lat temu zmarli dramaturdzy: Gabriela Zapolska i Tadeusz Rittner, przed laty często obecni na polskich scenach ze swoimi sztukami, dziś mocno zapomniani.

Sprawdziłem, czy równie bogaty w rocznice urodzin wybitnych pisarzy będzie rok 2022, ale okazało się, że nie. Tego rodzaju obfitość rocznikowa i waga nazwisk może zainspirować do refleksji nad znaczeniem obecności przedstawicieli rocznika tak bogatego w ważne nazwiska w literaturze polskiej i powszechnej, ale także do zastanowienia się nad podobieństwami czy powinowactwami (lub ich brakiem) idei artystycznych i przeczuć duchowych na przestrzeni dziesięcioleci. Doszukiwanie się takich powinowactw twórczych mówi czasem wiele o charakterze i trwałości panujących artystycznych nurtów, prądów, a czasem także o randze poszczególnych literatur. Gdy się zastanowić nad szóstką ważnych i wybitnych nazwisk polskich, jak Bratny, Zalewski, Munk, Baczyński, Lem i Różewicz, to nietrudno zauważyć, że pierwsza czwórka to literaccy „prowincjusze”, bynajmniej nie w pejoratywnym tego słowa znaczeniu, a Lem i Różewicz, to pisarze nie tylko wybitni, ale wychylający się ku sensom i znaczeniom uniwersalnym, wykraczający poza polskie konteksty.

„Prowincjusze”

Nadrealistyczne, przebogate do granic barokowości baśniowe fantasmagorie Baczyńskiego, jego kunsztowne metafory, jego poezja przeniknięta barwami, kształtami, przestrzenią, widziadłami, jego ekspresja heroizmu, patriotyzmu, tragizmu i śmierci skłoniły Jerzego Zagórskiego do nazwania jego powstańczej śmierci – „śmiercią Słowackiego”. Przenikliwy znawca poezji Baczyńskiego Kazimierz Wyka nie zaprzeczył tej wysokiej kwalifikacji, ale też jednoznacznie, entuzjastycznie jej nie zaaprobował. Jednak już Piotr Kuncewicz dużo niżej usytuował lot poetycki KKB, poddając w wątpliwość walory intelektualne jego poezji i dostrzegając w niej przede wszystkim ekspresję „ślepego”, niejako naturalnego geniuszu poetyzowania i dar śpiewności tak kapitalnie wykorzystany po latach przez Zygmunta Koniecznego i Ewę Demarczyk. Jednak uniwersalny tragizm poezji KKB, zwłaszcza jeśli przyjrzeć mu się dziś, jawi się jako pozorny. Trudno dopatrzeć się w poezji KKB przemyśleń i profecji wybitnych, trudno dopatrzeć się z nim filozofa. Ze swoim niewątpliwie fenomenalnym talentem poetyzowania pozostał poetą prowincjonalnym, nie wykraczającym poza warszawski kontekst okupacyjnej grozy, którą w swoich wierszach oddawał niezwykle sugestywnie.
Jerzy Stefan Stawiński, wyborny majster literacki, obdarzony zmysłem satyry i ironii, znakomity scenarzysta, m.in. „Kanału” Andrzeja Wajdy czy „Zezowatego szczęścia”, „Eroiki” i „Człowieka na torze” Andrzeja Munka (również prowincjonalnego mistrza „kompleksu polskiego”) nigdy nie wykroczył poza krąg wyznaczony przez rozrachunki z polskim „zezowatym losem”, wojennym ( „Młodego warszawiaka zapiski z urodzin”) i powojennym, nasyconym groteską małym realizmem („Pingwin”, „Rozwodów nie będzie”, „13 dni z życia emeryta”). Wyłącznie w kręgu spraw polskich, wojennych i powojennych (zarówno jednostkowych jak i zbiorowych) mieści się solidna i wysokiej literackiej próby, realistyczna proza Witolda Zalewskiego („Pruski mur”, „Splot słoneczny”, „Pożegnanie twierdzy”), podejmująca tematykę polskich losów, „splotów”, zawiłych, skomplikowanych przez dramatyczną przeszłość. Twórca „hitu” powieściowego końca lat pięćdziesiątych – „Kolumbowie, rocznik 20”, Roman Bratny pozostał literackim „prowincjuszem” w sposób najbardziej ostentacyjny. Jego proza, pozbawiona ambicji wysokoliterackich, o surowej, często niestarannej, chropowatej fakturze, serwowana przez niego w rytmie niemal „manufakturowym”, silnie nasycona aspektem publicystycznym (n.p. głośny „Rok w trumnie”) od początku do końca pozostała w kręgu spraw społeczno-polityczno-obyczajowych PRL, podawanych w poetyce małego realizmu z silną komponentą tonu szyderstwa, drwiny, a także skrajnego egzystencjalnego pesymizmu wyrażającego się w cynizmie i pogardzie dla życia.

„Uniwersaliści”

Rewolucjonista poezji i „wzorodawca” polskiej poezji powojennej, ostateczny pogromca poetyckiej „norymberszczyzny”, geniusz poetyckiego minimalizmu stylistycznego, portrecista „naszej małej stabilizacji”, wielki Tadeusz Różewicz, mimo formalnego nowatorstwa, długo pozostawał w kręgu polskich rozrachunków z katastrofą wojny i zagłady (m.in. „Ocalony”). Szybko jednak na tej polskiej glebie poezji Różewicza zakiełkował uniwersalizm. Dokonało się to głównie w przestrzeni twórczości dramaturgicznej Różewicza. Bo chociaż jego kanoniczna „Kartoteka”, a także „Nasza mała stabilizacja” czy „Do piachu” jeszcze pozostawały w tematycznym kręgu „kompleksu polskiego”, to już „Śmieszny staruszek”, „Na czworakach”, „Stara kobieta wysiaduje”, „Akt przerywany” czy „Białe małżeństwo” przekraczały „polskie opłotki” i wprowadzały dramaturgię Różewicza w krąg kompleksów, także, ale już europejskich, cywilizacyjnych i egzystencjalnych, co wyraziło się osiągnięciem przez artystę rangi międzynarodowej i usytuowanie go w kręgu potencjalnych kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla.
Stanisław Lem z samej definicji, w punkcie wyjścia, jako twórca prozy fantastyczno-naukowej, jako „sięgający do gwiazd”, a po latach jako wybitny myśliciel, mędrzec i przenikliwy komentator cywilizacji ludzkiej, wolny był od polskich, prowincjonalnych powinności. Nawet jego jedyna realistyczna powieść polska, „Szpital przemienienia”, której akcja rozgrywała się w prowincjonalnym szpitalu psychiatrycznym w pierwszych dniach hitlerowskiej okupacji, właściwie pozbawiona jest miejscowych realiów i przypomina raczej rozpisany na fabułę traktat filozoficzny, w którym odzywają się echa wielkiej problematyki egzystencjalnej lat przedwojennych, mannowskiego „Doktora Faustusa” czy „Czarodziejskiej góry”, Witkacego, nietzscheanizmu itd.

Prorok Dürrenmatt

W tym samym mniej więcej czasie, gdy tworzyli wspomniani wyżej pisarze, w zachodniej Europie, a dokładnie w jej najbogatszym zaciszu – w Szwajcarii, tworzył Friedrich Dürrenmatt. Z wygodnej pozycji własnej twórca ten potrafił przenikliwie przeczuć i opisać schorzenia, kalectwa, procesy gnilne, które coraz brutalniej dawały się we znaki powojennej cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Ten cykl dramaturgicznych przeczuć rozpoczął w 1960 roku „Ślepiec”, w którym wojna trzydziestoletnia była wyraźną paralelą do zjawisk współczesnych. W szkicu „Problemy teatru” Dürrenmatt sformułował teorię, według której w zbiurokratyzowanym, zmechanizowanym, anonimowym świecie współczesnym „tragedia jest już niemożliwa” i dlatego problemy współczesności można wyrażać tylko w formie komedii. Poza tym uważał, że „tyrani naszej planety nie wzruszają dzieła pisarzy, a ziewają słuchając lamentów, obawiają się tylko jednego – szyderstwa”. Jego „Romulus Wieki” jest wielką pochwałą banalności ludzkiego życia przeciwstawionego wielkim” racjom stanu” i innym wielkim kwantyfikatorom, takim jak patriotyzm. „Fizycy”, to ostrzeżenie przed zagrożeniami płynącymi z postępu technologicznego. „Wizyta starszej pani” to rzecz o korupcji jakiej podlega wola i moralność ludzka, a opowiadanie „Kraksa” dotyka naszej odpowiedzialności za zbrodnie, które popełniamy jako tryby w bezdusznej machinie, wcale o tym nie wiedząc.

Prorok Dostojewski

Czy we wcześniejszej o sto lat twórczości Fiodora Dostojewskiego (rocznik 1821) można znaleźć jakieś prefiguracje niepokojów czasu Lema, Różewicza czy Dürrenmatta? Gdy się wnikliwie wczytać w prozę Dostojewskiego, którego w pierwszym zdaniu swojego eseju „Dostojewski” Stanisław Cat Mackiewicz nazywa „pisarzem wielkim, klasy Cervantesa, Szekspira, Woltera”, to można wyczytać w niej niektóre z niepokojów, które trawiły pisarzy o wiek późniejszych: degradację jednostki, korupcję duchową i moralną, sakralizację przemocy, wyjałowienie duchowe człowieka („Zbrodnia i kara”, „Biesy”, „Bracia Karamazow”). Nienawidził Zachodu, ale Zachód uwielbił jego. Na swój sposób podobne przeczucia targały także rówieśnikiem Dostojewskiego, polskim Norwidem. Krytykowany za „lechityzm”, dewocję i klerykalizm oraz za „ciemny styl”, potrafił wylatywać ponad polskie, partykularne „poziomy”, przepowiadał schorzenia kapitalizmu, reifikację i komercjalizację życia, choć daleko mu do turbomocy Dostojewskiego.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Każdy miał swój PRL

Następny

Walka o praworządność to dopiero początek