Nie mamy przecież opisywać wiernie tego, co jest w podręcznikach historii czy ówczesnej obyczajowości, ale grać to, co jest w egzemplarzu utworu – z Kazimierzem Kaczorem rozmawia Krzysztof Lubczyński.
Bogactwo Pana emploi aktorskiego jest bardzo rozległe. Nie zmieniając fizjonomii i nie uciekając nadmiernie w charakteryzację potrafi Pan być równie przekonywujący jako SS-mann Schielke z „Rozmów z katem”, jak – zaraz potem – jako pan Samuel Pickwick w inscenizacji teatralnej według powieści Karola Dickensa czy jako Jan Serce z popularnego seralu. Czy dyspozycje do takiej metamorfozy znajduje Pan w autentycznej psychice, czyli że ma Pan w sobie jednocześnie coś z Schielkego, coś z Jana Serce i coś z Pickwicka?
Chyba coś w tym jest, bo w nas, ludziach, jest mieszanina dobra i zła, jest diabelstwo i anielstwo jednocześnie. Ale myślę, że pogodnego dystansu do świata w typie pana Samuela Pickwicka jest we mnie sporo, na pewno więcej niż z SS-mana Schielkego.
Lubi Pan role postaci spod „ciemnej gwiazdy”? Takie jak komendant łagru w „Pannach i wdowach” czy Franke, pruski policjant-„polakożerca” w „Najdłuższej wojnie nowoczesnej Europy”.
Wolę określenie „szwarccharaktery”. A czy lubię? Bardzo, bo są to role na ogół ciekawsze od postaci pozytywnych.
Buduje Pan role w oparciu o intuicję czy zagląda Pan do biblioteki, żeby poczytać o roli lub epoce, której dotyczy film lub sztuka, w których Pan gra? Wojciech Pszoniak mówił kiedyś, że grając Robespierre,a w „Sprawie Dantona” Przybyszewskiej, w której Pan grał dantonistę Bourdona, nic nie wiedział o granej postaci.
Ale czegoś się przecież potem dowiedział podczas prób, nie ma dwóch zdań. Na pewno nie jestem tzw. „bibliotekarzem”, ale na ogół, nawet jeśli jest to rola historyczna, to posiadamy na jej temat jakieś wiadomości, choćby ze szkoły. Bardzo często natomiast bywało, że świetne role były budowane wyłącznie na intuicji i talencie aktorskim. Skoro pan nawiązał do postaci Robespierre’a w „Sprawie Dantona, to proszę wziąć pod uwagę, że autorka sztuki, Stanisława Przybyszewska zbudowała i tę postać i wszystkie inne głównie na konflikcie postaw, na emocjach. Zatem grając te rolę rzeczywiście można było oprzeć się wyłącznie na emocjach, na sporze racji, na emocjonalnych także odniesieniach między Robespierrem a Dantonem. Poza tym był to głos zarazem w ówczesnej, jak i dzisiejszej dyskusji na temat kwestii moralnych i politycznych. Nie mamy przecież opisywać wiernie tego, co jest w podręcznikach historii czy ówczesnej obyczajowości, ale grać to, co jest w egzemplarzu utworu.
Zagrał Pan szereg ról pierwszoplanowych, choćby Kurasia czy Jana Serce, ale wyobrażenie o Panu jako o aktorze budowały w ogromnym stopniu, może nawet bardziej, także role drugoplanowe, choćby malutka rólka w „Ziemi Obiecanej” Andrzeja Wajdy. Czasem wy aktorzy bywacie za te małe role bardziej kochani niż za te duże.
Nie wiem czy kochani, ale na pewno zauważeni. Sam tego doświadczyłem przy okazji udziału w „Człowieku z marmuru” Andrzeja Wajdy. Za rolę oficera UB dostałem wtedy o wiele więcej recenzji niż w całym wcześniejszym okresie mojej pracy filmowej. Wtedy zrozumiałem, że nie wolno lekceważyć żadnej, najmniejszej nawet rólki, najdrobniejszego epizodu. Choćby z tego tylko względu, że zaraz można dostać inną propozycję. Zostałem tak ukształtowany, wychowany, aby bardzo poważnie podchodzić do każdej roli, by szanując swoją pracę zasłużyć na to, aby i mnie szanowano.
Na ile budowanie roli ma coś z autopsychodramy, z wydobywania z głębi własnej osobowości i charakteru takich rysów, które ma kreowana postać? Wiem, że budując tak krańcowo odmienne role jak postacie funkcjonariusza UB czy Jana Serce posługiwał się Pan warsztatem aktorskim, ale czy przy okazji nie szukał Pan w swojej psychice choćby jakichś drobnych okruchów, upodabniających pana do nich? Pytam po prostu o psychologiczną chemię czy alchemię aktorstwa.
Naturalnie że tak, bo pierwszym i najbardziej owocnym zagłębiem jest nasza psychika. Tam trzeba szukać korzeni granych postaci. Gdy gram człowieka złego czy mordercę, to muszę najpierw znaleźć go w sobie. W każdym z nas jest sporo z diabla i sporo z anioła. W sobie samym trzeba szukać tej pra-prawdy psychologicznej, prapoczątku roli.
Krytyk teatralny Piotr Gruszczyński, w głośnej swego czasu książce poświęconej „ojcobójcom”, jak nazwał nową generację reżyserów teatralnych, wieszczy koniec tradycyjnego teatru, który padnie pod ciosami nowego pokolenia i to niemal dosłownie.
Na szczęście także publiczność ma coś do powiedzenia, a ona opowiada się nogami. Zawsze było tak, że teatr bardzo tradycyjny, a nawet ten „skostniały” miał swoją widownię. Weźmy operę, która przetrwała w swojej formie XIX-wiecznej i która ma swoją do dziś wierną publiczność. A przecież ta opera rodzi w sobie też takie zjawiska jak Mariusz Treliński, bardzo nowoczesne w formie inscenizacyjnej spektakle, otwarcie i twórczo kontestujące tradycje dawnej opery. Można więc lubić Warlikowskiego czy Jarzynę, ale wcale nie potrzeba jednocześnie totalnie odrzucać tradycji Swinarskiego czy Dejmka. Niech tworzą i „nowocześni” i awangardyści, przy jednoczesnym istnieniu tzw. „tradycyjnego” teatru – który nie goni za przelotną modą lub trendem i daje tyle wzruszeń tej części publiczności, która nie ceni aż tak wysoko awangardy.
Jako aktor mało grał Pan romantycznym repertuarze. Reżyserzy nie widzieli Pana w rolach o takim profilu?
A „Fantazy”, „Irydion”, „Nieboska ”, „Dziady”, te w słynnej krakowskiej inscenizacji „Dziadów” Swinarskiego. A Słowacki, a Fredro? A Czepiec w „Weselu” w Teatrze Powszechnym? Nie, repertuar romantyczny nie jest mi obcy, choć wyznam, że raczej jestem zwolennikiem „szkiełka i oka”, racjonalistą, który rozum stara się przedkładać nad odruchy serca. Romantycznym racjonalistą.
Trochę tak jak pan Pickwick?
Może.
Dziękuję za rozmowę.
Kazimierz Kaczor – ur. 9 lutego 1941 r. w Krakowie. Doszedł do aktorstwa poprzez krótki pobyt w Wyższej Szkole Rolniczej, przez pracę magazyniera i dyspozytora oraz przez pracę w krakowskim Teatrze Groteska. Po krakowskich studiach aktorskich był w zespole Teatru Starego w Krakowie, a od lat związany z warszawskim Teatrem Powszechnym. W latach 1996-2002 był prezesem Związku Artystów Scen Polskich. Niektóre z jego najbardziej znanych ról filmowych: Kuraś – serial telewizyjny „Polskie drogi” (1976), Jan Serce – tytułowa rola w serialu telewizyjnym (1978), Franke, pruski policjant – serial telewizyjny „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” (1981), Komendant łagru – serial telewizyjny „Panny i wdowy” (1991), Oficer UB – „Człowiek z marmuru” (1977), Redaktor – „Bez znieczulenia” (1978), Pasionka – „Obywatel Piszczyk” (1988), Józef Romanek – „Planeta Krawiec” (1983), Bukała – „O rany nic się nie stało” (1987), niektóre role teatralne: Smugoń – „Uciekła mi przepióreczka”, Browarnik – „Audiencja”, Albin „Śluby panieńskie”, Pan Pickwick, Lebiadkin – „Biesy”, Schielke „Rozmowy z katem”.