6 listopada 2024

loader

Epidemie w lustrze sztuki

Nie sądzę, by mogło być jakieś pocieszenie z sięgnięcia w czas epidemii po utwory artystyczne, których treść była osnuta wokół tematu epidemii, zarazy, „morowego powietrza”, różnie to nazywano, ale na pewno nie zaszkodzi jako ćwiczenie umysłowe w czas izolacji.

Być może pierwszy rozbudowany opis epidemii można znaleźć w „Wojnie peloponeskiej” greckiego dziejopisa z V w. p.n.e. Tukidydesa.
W 1722 ukazał się „A Journal of the Plague Year („Dziennik roku zarazy”) Daniela Defoe, autora jednej z najsławniejszych powieści w dziejach literatury powszechnej, „Przypadków Robinsona Crusoe”, znany też jako „Dziennik roku dżumy”. Jest to opowieść o wielkiej zarazie dżumy jaka nawiedziła Londyn w 1665 roku.
Rzeczowa, sucha, beznamiętna, kronikarska narracja skontrastowana jest tu z bezmiarem apokalipsy, która dotknęła miasto na oczach pisarza. Ta beznamiętność zapisu nie przeszkodziła jednak Defoe pokazać straszną rzeczywistość. „Maska Czerwonego Moru”, znana też w innym przekładzie jako „Maska Śmierci Szkarłatnej” Edgara Allana Poe, to krótka nowela napisana w konwencji posępnej baśni, dziejącej się jakby „dawno, dawno, za górami, za lasami”, w krainie rządzonej przez księcia Prospero, który w czas dżumy schronił się, z gronem przyjaciół (jak na arce Noego) przed „czerwonym morem” za murami klasztoru, gdzie oddali się hedonistycznym uciechom, w tym balom i maskaradom.
Do czasu. Zaraza znalazła szczelinę i wkradła się w postaci tajemniczej figury. „I Śmierć Szkarłatna rozpostarła wszędy swą władzę nieograniczoną”.
„Pieśń Alpuhary” z „Konrada Wallenroda” Adama Mickiewicza rozpoczyna się słowami: „Już w gruzach leżą Maurów posady, naród ich dźwiga żelaza, bronią się jeszcze twierdze Grenady, ale w Grenadzie zaraza”, a w finale arabski wódz Almanzor „pocałowaniem wszczepia w duszę” wodza Hiszpanów „jad” czyli podstępnie zaraża wrogów. Juliusz Słowacki napisał poemat „Ojciec zadżumionych”, a Mickiewicz i największy romantyk angielski George Byron zmarli na cholerę.
W paryskim Luwrze można oglądać obraz Antoine-Jean Grosa „Zadżumieni w Jaffie” (1804), znany też pod nazwą „Napoleon odwiedza zadżumionych w Jaffie”. Wielkie dzieło egzystencjalizmu, „Dżuma” Alberta Camus (1947) tylko w znikomym stopniu odwołuje się do realnej epidemii tytułowej dżumy. Brak w niej realistycznych, technicznych opisów walki z epidemią, jest moralitet, są nieco metaforyczne uogólnienia, sygnały o działającym złu, nie ma dokumentalnego zapisu walki toczonej ze śmiercią przez doktora Bernarda Rieux i jego współpracowników.
Stąd odczytano „Dżumę” nie jako realistyczną powieść o epidemii, lecz moralitet odnoszący się do uogólnionego Zła (po II wojnie światowej mógł być nim faszyzm).
Jest za to galeria postaw ludzkich wobec epidemii, od egoizmu, zagubienia i strachu (Cottard), doszukiwania się „kary bożej” (ojciec Paneloux) poprzez obojętność, w tym także obojętność przełamaną (dziennikarz Rambert) przez impuls ludzkiej solidarności, aż po stoicką, heroiczną ofiarność (Rieux, Tarrrou). A to wszystko wbudowane w filozofię egzystencjalizmu, której fundamentalna zasada („Egzystencja poprzedza esencję”) wyrażała się w traktowaniu życia jako absurdu danego człowiekowi przez Ślepy Los, który tylko on sam może wypełnić treścią i sensem, n.p. przynależnością do ludzkiej wspólnoty.
„Msza za miasto Arras” Andrzeja Szczypiorskiego może być poczytane za rodzaj „bluźnierstwa”, stwierdzenie bezpośrednio po passusie o „Dżumie” Camus, że inną wielką powieścią osnutą wokół tematu zarazy, epidemii, jest „Msza za miasto Arras” Andrzeja Szczypiorskiego (1971). A jednak, ta najwybitniejsza powieść tego pisarza (1924-1992) jest jednocześnie jedną z najwybitniejszych powieści w polskiej literaturze nie tylko XX wieku.
Stylizowana językowo, przy użyciu archaicznych hieratyzmów, na literaturę z epoki, mocno nasycona rozważaniami teologicznymi i filozoficznymi, na poziomie stricte gatunkowym miała być powieścią historyczną, osnuta wokół autentycznych wydarzeń, które rozegrały się w XIV-wiecznej (1458-1461) Brabancji (czyli dzisiejszej Belgii), epidemii zarazy oraz następujących po nich tzw. „vauderie d’Arras”, ale pokazanych bez realistycznej dosłowności. Narrator, nieokreślonego charakteru dostojnik Jan ukazuje dokonującą się w Arras apokalipsę: napierw epidemię, epidemia, głód, a w ich następstwie pogromy Żydów, prześladowanie czarownic i heretyków.
Jednocześnie jego oczyma postrzegamy dwóch głównych antagonistów: fanatycznego wójta Arras, Alberta, kogoś na podobieństwo Savonaroli, który wznieca terror jako zadośćuczynienie za grzechy, za które karą są nieszczęścia spadające na miasto oraz – na przeciwnym biegunie – biskupa Utrechtu Dawida, realistę, hedonistę, humanistę, który swoją „ludzkość” przeciwstawia doktrynerstwu i fanatyzmowi rywala. Przeciwstawienie to mocno przypominało antagonizm z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej między Robespierre’em a Dantonem.
Jako że powieść ukazała się w 1971 roku, zdarzyło się doszukiwanie się w obu postaciach metaforycznych kryptonimów Gomułki (Albert) i Gierka (Dawid). Częściej widziano w niej odpowiedź na Marzec 1968 roku, a także polityczna powieść o odwiecznych mechanizmach władzy.
Także kino dyskontowało motyw epidemii. W 1971 roku Roman Załuski nakręcił film „Zaraza”, fabularny, osnuty na autentycznej historii krótkotrwałego pojawienia się „czarnej ospy” na Dolnym Śląsku, skupiony był przede wszystkim na aspekcie sporów personalnych i postawie moralnej władzy: lekarz, główny bohater walki z epidemią, zostaje na końcu pominięty przy odznaczeniach.
Wątek epidemii pojawia się też m.in. filmie grozy „Nosferatu wampir” Wernera Herzoga (1979), ekranizacji powieści Brama Stokera o hrabim Drakuli, jak i w głośnym „Amadeuszu” Miloša Formana (1984), czy francuskim „Huzarze” reż. Jean Paul Rappaneau (1995), wg powieści Jeana Giono „Huzar na dachu”.
Wątek zarazy, która ogarnęła Paryż w 1832 roku znalazł się filmie Jerzego Antczaka „Chopin. Pragnienie miłości” Jerzego Antczaka (2002) (byłem naocznym świadkiem planu filmowego podczas kręcenia tej sceny na Starym Mieście w Lublinie i widziałem pomalowane na siwo nagie ciała statystów, wiezionych na konnym wozie), a amerykańska „Epidemia strachu”, w reż. Stevena Sonderbergha (2011) należy do późnej fazy gatunku amerykańskiego kina katastroficznego, różniącej się od fazy z lat siedemdziesiątych („Płonący wieżowiec”, „Rój” i inne) mniej komercyjno-melodramatycznym podejściem do tematu.
To czy ktoś w czas epidemii wybierze ten właśnie temat w sztukach wszelakich, czy przeciwnie, zechce się od niego trzymać z dala, jest kwestią usposobienia.
Czy można wskazać jakiś wspólny mianownik w sposobie ujęcia tematu zarazy czy epidemii przez twórców na przestrzeni wieków?
Nie jest to oczywiste, ale za taki wspólny mianownik można uznać moralno-społeczny wymiar tej strasznej plagi, jako etycznej próby dla wartości człowieka i człowieczeństwa w wymiarze indywidualnym oraz społecznym.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Nocna „wrzutka” była bezprawna

Następny

Bigos tygodniowy

Zostaw komentarz