

Elon Musk, technologiczny miliarder i bliski współpracownik Donalda Trumpa, postanowił „uratować Niemcy” przez poparcie Alternatywy dla Niemiec (AfD) – partii, która chce deportować migrantów, ich potomków i każdego, kto nie spełnia ich „niemieckich” standardów. Kompleks mesjasza każe Elonowi mieszać się wszędzie, ale gorzej wybrać nie mógł – będące na wznoszącej fali AfD to brunatna plama na europejskiej polityce, ugrupowanie, którego członkowie często odwołują się do ideologii, która powinna zostać na zawsze pogrzebana.
Miliarder tym samym aktywnie przyczynia się do legitymizacji AfD na arenie międzynarodowej. W grudniu zaledwie kilkoma tweetami wywołał burzę, gdy zadeklarował swoje poparcie dla tej partii. Choć tłumaczył swoje stanowisko argumentami, że „AfD to pragmatyczna siła polityczna”, a fakt, że liderka ugrupowania ma partnerkę spoza Niemiec, miałby rzekomo wykluczać ich neonazistowskie zapędy, to rzeczywistość przeczy tym twierdzeniom. AfD to ugrupowanie, które nie tylko nawiązuje do retoryki nazistowskiej, ale także otwarcie działa na rzecz realizacji polityki czystek etnicznych, zakamuflowanych pod hasłem „reemigracji”.
Liderzy ugrupowania, jak Björn Höcke, otwarcie kwestionują sens niemieckiej polityki pamięci. Według Höcke pomniki upamiętniające ofiary Holocaustu to „monumenty hańby”, które powinny zostać usunięte, by Niemcy mogły spojrzeć na siebie z dumą. Inne jego wypowiedzi, takie jak te dotyczące „Lebensraum” czy „zachowania czystości rasy”, jasno wskazują na jego ideologiczne inspiracje.
W narracji AfD Holocaust staje się tematem do „przewartościowania” – elegancki eufemizm oznaczający próby relatywizacji zbrodni. Höcke wprost mówi, że Hitler nie powinien być postrzegany jako „absolutne zło”, co w Niemczech brzmi jak wypowiedź skrojona na miarę prowokacji. To nie tylko skandaliczne, ale i groźne – takie słowa nie mają na celu debaty, lecz stopniowe oswajanie opinii publicznej z ideologią, która powinna zostać jednoznacznie potępiona.
Otwarty podziw dla Hitlera podzielają też inni działacze AfD – a przynajmniej na tyle otwarty, jak to tylko możliwe w kraju, w którym rozpowszechnianie nazistowskiej propagandy jest przestępstwem.
Inny gagatek, Siegbert Droese, lider tej „pragmatycznej” partii w Lipsku, fotografował się w Wilczym Szańcu, a na swoim samochodzie miał tablicę rejestracyjną „AH 18 18” – subtelny ukłon w stronę Hitlera, bo przecież nikt nie zauważy…
Oprócz retoryki AfD opracowuje konkretne strategie działania. W styczniu 2024 roku niemiecki portal śledczy Correctiv ujawnił szczegóły tajnej konferencji w Poczdamie, na której czołowi członkowie partii spotkali się z zadeklarowanymi neonazistami, by omówić coś, co nazwali „masterplanem remigracji” – przymusowych deportacji imigrantów i obywateli Niemiec o „nieniemieckim” pochodzeniu etnicznym. Plan został przedstawiony przez Martina Sellnera, neonazistowskiego ekstremistę, który od lat budzi obrzydzenie swoimi działaniami – od oklejania synagogi swastykami, przez organizowanie blokad łodzi ratunkowych na Morzu Śródziemnym, aż po promowanie rasistowskiej teorii „wielkiej wymiany” i współpracę z radykalnymi środowiskami propagującymi supremację rasową.
Scenariusze naszkicowane w Poczdamie sprowadziły się zasadniczo do jednego: ludzie w Niemczech powinni być przymusowo wydalani, jeśli mają niewłaściwy kolor skóry, niewłaściwych rodziców lub nie są wystarczająco „zasymilowani” z niemiecką kulturą według standardów wyznaczonych przez neonazistów.
AfD chciało utrzymać tę agendę w tajemnicy. Jednak w zeszłym miesiącu – gdy wpływy partii osiągnęły apogeum po dobrych wynikach wyborczych – bawarskie skrzydło AfD uznało, że nie musi już dłużej ukrywać swoich zamiarów. Przyjęli oficjalny program zakładający „kompleksową remigrację na skalę milionów w ciągu najbliższych 10 lat” oraz wzywający do stworzenia środków umożliwiających „łatwiejsze cofanie niemieckiego obywatelstwa, które już zostało nadane”.
Ostatnio AfD pokazała, że tajne plany zaczynają przyjmować formę rzeczywistych działań wymierzonych w migrantów i ich rodziny. W Karlsruhe partia zorganizowała kampanię, w ramach której rozprowadzono około 30 tysięcy fałszywych biletów lotniczych. Stylizowane na karty pokładowe wydruki opatrzono hasłem „Tylko reemigracja może uratować Niemcy”, a każdy bilet wystawiono na „Nielegalnego Imigranta”. Data widniejąca na kartach – 23 lutego – to dzień nadchodzących wyborów federalnych.
Bilety wrzucono do skrzynek pocztowych głównie osób o pochodzeniu migracyjnym, co miało wzbudzić strach i niepewność. Burmistrz Karlsruhe, Frank Mentrup z SPD, otwarcie potępił akcję, nazywając ją „przekroczeniem czerwonych linii” w debacie publicznej.
To nie jest „kontrowersyjna prawica”
AfD to zdecydowanie brunatna zakała europejskiej polityki, która powinna być stanowczo izolowana. Tymczasem w zeszłym roku część polskich polityków – Stanisław Tyszka, Marcin Sypniewski i Ewa Zajączkowska-Hernik – uznała, że dobrze im będzie w towarzystwie niemieckich nacjonalistów, zasiadając z nimi w grupie Europa Suwerennych Narodów w Parlamencie Europejskim. Tym samym politycy Konfederacji legitymizują działania AfD i przyczyniają się do normalizacji radykalnych postaw zagrażających stabilności europejskiej wspólnoty.
Problemem jest także pasywność dużej części mediów i polityków, którzy unikają nazywania rzeczy po imieniu. Podczas gdy niemiecka prasa, w tym „Der Spiegel” czy „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, otwarcie pisze o neonazistowskich korzeniach AfD, wielu polityków wciąż określa ich mianem „kontrowersyjnej prawicy”. To nie tylko eufemizm, ale świadome rozmywanie rzeczywistości, które pozwala AfD na dalszy rozwój i zdobywanie poparcia, chociażby zza oceanu.
Poparcie Elona Muska dla neofaszolków z AfD to nie zwykły bezmyślny gest, ale próba ingerowania w niemiecką politykę przy pomocy należącego do niego Twittera (obecnie X). W sondażu YouGov aż 73% Niemców uznało jego działania za „nieakceptowalne”. To jasny sygnał, że próby mieszania się miliardera w sprawy innych krajów budzą oburzenie, a nie podziw. Europa nie potrzebuje samozwańczych zbawców, którzy próbują narzucać swoje wizje zza oceanu.