30 listopada 2024

loader

Janusz Kowalski jak z NeoNówki wyjęty

Facebook/ Janusz Kowalski

Temat przemocy i agresji w życiu publicznym wrócił w ostatnim czasie ze zdwojoną siłą za sprawą objazdu po Polsce, jaki prowadzi Jarosław Kaczyński. Okazało się, że w wielu miejscach takie wizyty wiążą się z awanturami, wywoływanymi przez przeciwników politycznych. 

Nie mam wątpliwości, że taką formę prowadzenia debaty publicznej trzeba potępić. To nie powinno mieć miejsca. Przemoc rodzi przemoc, a nienawiść rodzi nienawiść. Jednak nie usprawiedliwiając przemocy, trzeba zrozumieć gniew, który rodzi się w ludziach, gdy cukier jest po 9 złotych (o ile go w danym momencie nie brakuje), a benzyna po 7,5 zł, zaś rata za kredytu się podwoiła. Nie taką Polskę PiS obiecywał polskim rodzinom, które po prostu wystawił do wiatru. 

Trzeba wyjść do ludzi 

My politycy Lewicy, na co dzień widzimy te emocje, bo też jeździmy po Polsce. Z tą tylko różnicą, że nie oddzielamy się od Polaków policyjnym kordonem, czy armią ochroniarzy. Wychodzimy do ludzi, jesteśmy na targowiskach. Nie boimy się Polaków. Chociaż nie zawsze jest przyjemnie. Nie wszyscy poklepują nas po ramieniu. Ale po to jeździmy, żeby ze wszystkimi porozmawiać, nawet z tymi, którzy nie darzą nas sympatią. I tych rozmów się nie boimy, bo mamy dobry program i poważną ofertę dla Polaków po PiS-ie. Tak dobrą, że koledzy z opozycji chętnie z niej korzystają. 

Kto produkuje hejt

Przy okazji dyskusji o hejcie w życiu publicznym pragnę się podzielić z czytelnikami osobistym doświadczeniem. Gdy niewłaściwe zachowania dotykają polityków Zjednoczonej Prawicy, wówczas krzyczą oni, że to opozycja produkuje hejterów. Tymczasem tak się składa, że ostatnio z jednym hejterem z obozu władzy siedziałem w studiu, w programie „Woronicza 17”. Mam na myśli podwładnego ministra Zbigniewa Ziobro – Janusza Kowalskiego, który zwracając się do mnie, uparcie nazywał mnie komunistą, którym nigdy nie byłem. Gdy upadła komuna byłem trzynastoletnim dzieciakiem. To jednak nie przeszkadzało panu Kowalskiemu tytułować mnie per „komunisto”. A tak (podobno) wrażliwy na hejt, prowadzący program redaktor Kłeczek, nawet nie próbował zareagować. Chętniej podnosił temperaturę debaty niż ją studził.

Janusz Kowalski mógłby być spokojnie pierwowzorem ojca ze skeczu NeoNówki, który dziś komentuje cała Polska. Ojciec, wyborca partii rządzącej, nazywa swojego syna, wyborcę PO: „komuchem, esbekiem, donosicielem, gwałcicielem”, itd. A syn na to:

– Ojciec ja za komuny, to w przedszkolu byłem.

– I na kolegów donosiłeś! – odpowiada ojciec.

Ależ podobieństwo! Czy mogę się dziwić, że potem fani posła Kowalskiego zwracają się do mnie w ten sam sposób? Ale czy to panu Kowalskiemu przeszkadza? Nic
podobnego.

Dlaczego Lewica?

Tymczasem jestem politykiem Lewicy, bo takie mam poglądy. Zresztą, jak większość młodzieży i kobiet (dane GUS). I to nie z powodu smartfonów, jak chciałby Jarosław Kaczyński, tylko dlatego, że PiS porządnie wkurzyło kobiety, każąc im rodzić nawet ciężko chore, niemające szans na przeżycie dzieci. A na młodych ludzi PiS nie ma żadnego pomysłu poza dzieleniem. Tymczasem akurat dla młodych ludzi prawdziwa równość jest wielką wartością. „Mieszkanie plus” też rządowi nie wyszło, a my mamy gotowy świetny program mieszkaniowy. Trudno się dziwić, że coraz więcej młodych Polaków utożsamia się z lewicowymi wartościami. Dlatego Polska potrzebuje mądrej nowoczesnej lewicy. I rząd śmiertelnie się tego boi.

A nienawiść w życiu publicznym skończy się wtedy, gdy dzielenie przestanie się opłacać. Niestety dwie największe partie PO i PIS od lat czerpią profity z głębokich podziałów, bo to im po prostu mobilizuje elektorat.

Marcin Kulasek

Poprzedni

O różnorodności fakenewsów 

Następny

Prorodzinny rasista