Trzymam się dzielnie. Nie oglądam. Ani meczów, ani bajek, ani spektakli. Ale czytam. Czasami też coś piszę. Jak minister Dworczyk do pani Przyłębskiej. Z tą jednak różnicą, że kiedy nie chcę, żeby coś co napiszę trafiło przed nieodpowiednie oczy, stosuję całą serię uników i sztuczek. Może i bezpotrzebnie, bo dziś w sieci nie ma żadnej anonimowości. No, ale gdybym miał rządową skrzynkę, jak pan minister, to bym mógł robić nie takie numery…
W całym galimatiasie z korespondencją Dworczyka wcale nie oburza mnie fakt, że kontaktował się tenże z prezes Trybunału w godzinach pracy, bo ma do tego prawo. Czy prezes TK ma prawo omawiać z rządowym ministrem orzeczenia, to już inna kwestia. Formalnie i moralnie zdecydowanie nie, ale nie czarujmy się, dobrzy ludzie; nie po to umieszcza się na eksponowanym stanowisku swojego figuranta, żeby dawać mu wolną rękę i na tę rękę nie patrzeć. Oczywiście, to cyniczne i pożałowania godne zachowanie, bo w państwie prawa tak nie uchodzi, ale władza jest właśnie taka: cyniczna i do szpiku kości zdeprawowana. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że jeśli rządzący mają na pasku władzę sądowniczą, a przynajmniej jej najwyższych przedstawicieli, będą do nich chodzić i omawiać bieżączkę, bo ta, co dowodzą wpisy Michała Dworczyka, ma bezpośredni wpływ na politykę i pieniądze. Nie jest przecież tajemnicą, że wyroki, które TK i pozostałe sądy i trybunały orzekają, mają dla budżetu niewiarygodne znaczenie. Zwłaszcza te, regulujące zasady konstytucyjne Państwa. Bo to właśnie Państwo, czyli budżet, ponosi ich konsekwencje.
Emerytury, spory z bankami, całe orzecznictwo względem własności i jej użytkowania; w chwili, kiedy SN albo TK orzekają o ich niezgodności z prawem bądź konstytucją, Państwu, tj. rządzącym, zaczyna pękać pod stopami kruchy lód, bo trzeba będzie skądś wytrzasnąć środki, żeby zabezpieczyć zbożny lud przed krzywdą. A jak się ich nie ma, bądź nie dodrukuje na czas, naród może pomału przestać, acz sukcesywnie kochać swoją umiłowaną władzę i powierzyć jej sprawowanie np. opozycji, o ile ta będzie miała chęć ją wziąć, jeśli wierzyć, w to co mówi. Z punktu widzenia władzy i jej interesów, takie kontakty są więc niezbędne, żeby jako tako powozić tą budą, zanim do reszty się rozpadnie. Nie ma się też co specjalnie łudzić, że inne gabinety, o ile pozwalały im na to personalia i układy, czyniły inaczej. Trójpodział władzy, może i ładnie brzmi jako doktryna na zajęciach z prawoznawstwa, ale każdy dobrze wie, że jeśli można, to należy ze sobą współpracować i rozmawiać.
Naturalnie, tu też nie ma żadnego zaskoczenia, rządy PiS-u poszły w swojej kooperacji z sądownictwem najdalej ze wszystkich, czyniąc zeń naturalny instrument polityki, traktując owe relacje jak coś oczywistego; to, że minister od policji wydaje polecenia komendantom wojewódzkim, ci powiatowym, a tamci rejonowym i tak w dół, aż do stójkowego, PiS przełożył w swojej złotej proporcji na sądownictwo, w ogóle się z tym nie kryjąc. Prokurator generalny przekazuje pouczenia krajowemu, ten prokuratorom wojewódzkim, tamci rejonowym itp. Dlaczego inaczej miałoby być w państwie PiS z TK czy SN? Premier, rękoma swojego zausznika, omawia politykę i wyroki z prezesami, komentują orzeczenia, dumają, które będzie korzystniejsze z ich punktu widzenia. Dość naturalne kontinuum. I ja to rozumiem. Brzydzę się tym, ale rozumiem, tak jak rozumiem oszusta, który wciska ludziom w Wadowicach świętą wodę z fontanny Jana Pawła II, po 50 zł za butelkę, mówiąc, że przy tej inflacji, to i tak po taniości. Inaczej nie potrafi. I on i oni.
To, co mnie najbardziej irytuje w występku Michała Dworczyka, to pewna, gimnazjalna bezmyślność. Ileż trzeba mieć w sobie naiwności i jak bardzo trzeba być nierozgarniętym, żeby informacje z gatunku tych poufnych, na których zasadza się polityka rządu, wysyłać za pomocą zwykłej poczty do swojego pryncypała. To trochę tak, jak z klikaniem w linki niewiadomego pochodzenia, albo płaceniem przez internet za pośrednictwem podejrzanych stron. Człowiek, który co nie bądź wie co świecie, zarówno tym w wersji cyber jak i real, dwa razy się zastanowi, zanim naciśnie rączką w guziczek. Tymczasem minister Dworczyk pozbawiony jest tego samozachowawczego genu, i o sprawach, które powinny pozostać tajne, klepie w klawiaturę bez krępacji. Równie dobrze mógłby to czynić z kafejki internetowej na dworcu w Supraślu. A najzabawniejsze jest to, że premier Morawiecki niczego sobie z tego nie robi. I nie robi nic za to Dworczykowi. Np. nie dymisjonuje. Człowiek naraża na szwank tajemnice państwowe, dobre imię samego premiera, a w odpowiedzi spotyka go szereg nagród, pochwał i przymilnego milczenia. Z drugiej jednak strony, żeby narazić na szwank dobre imię premiera, pierwej należałoby je mieć. To też dosyć logiczne.