7 listopada 2024

loader

Pan Kępa i wspomnienia o pojednaniu

Spośród bardzo wielu imprez, jakie miałem przyjemność organizować wspólnie z pracownikami domu kultury w latach, jak mówią teraz, „słusznie minionych”, w mojej pamięci pozostało ledwie kilka. Zastanawiam się, jak to się dzieje, że nie pamiętam np. koncertu Czesława Niemena, a dobrze pamiętam występy bułgarskich piosenkarek, Krasymiry Minewy i Margaret Nikołowej. Niewiele pamiętam ze wspaniałego koncertu orkiestry jazzowej Gustawa Broma z solistami, Heleną Vondraczkową i Karolem Gottem, a dobrze pamiętam, że chór filharmoników z Nowosybirska wystąpił w Sokołowie w czarnych garniturach i jasnych, brązowych pantoflach, hurtem zakupionych w Warszawie. Pamiętam Trubadurów, bo w czasie ich występu tuż za plecami zespołu runęła spod stropu na scenę metalowa sztanga, na której wisiała maskująca kurtyna. Pamiętam także, jak Jacek Fedorowicz, po słowach, że jest gotów stanąć na głowie, by rozbawić sokołowską publiczność, zeskoczył ze sceny i przed panią Jadzią Maraskową stanął na rękach, a następnie przedefilował w ten sposób przed pierwszym rzędem widzów. Pamiętam dyskusję pana Mirka Zalewskiego z Jerzym Ofierskim. Zalewskiemu, wówczas pracownikowi Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Morszkowie, nie spodobała się prześmiewcza krytyka sołtysa Kierdziołka pod adresem rolników, więc wszedł na scenę i obsobaczył niezwykle popularnego w Polsce artystę. Dostał burzliwe brawa od widzów i podziękowania od władz powiatowych.

Niedawno, przywołując w pamięci dawne imprezy, odnalazłem klucz otwierający wspomnienia, choć trzeba przyznać, że są wśród nich zarówno sprawy dobre, jak i te, które dobre nie są. Ważne jest dla wspomnień, żeby oprócz wartości artystycznych, w formie i w treści, wydarzyło się coś, co zawładnęło pamięcią na lata i dotąd nie daje się usunąć.

Moja Żona twierdzi, że jak na swoje lata mam doskonałą pamięć, choć jednocześnie żałuje, że to pamięć wsteczna, bo nie pamiętam, co miałem zrobić na działce, mimo ciągłego przypominania z jej strony. Jako dobry mąż myślę więc sobie, że może i tu trzeba poczekać na jakiś incydent, który pobudzi proces myślenia i uaktywni leniwe zwoje mózgowe. Chyba jednak nie jest tak źle ze mną, bo właśnie sobie przypomniałem, że mam podlać kwiatki (i to nie po liściach!).

Odkąd przekwitło w naszym ogrodzie 936 tulipanów, na róże, piwonie i lilie wystarczy ledwie dziesięć konewek wody i z tym uwinę się raz-dwa. A po fajrancie znowu będę mógł snuć wspomnienia. Piszę ten felietonik w przeddzień święta Bożego Ciała i w związku z tym przypomniał mi się ks. Kazimierz Gasik, który przed laty podziękował mi osobiście za bogaty program imprez artystycznych, jaki dom kultury przygotował na to święto. To było mistrzostwo dyplomacji ze strony duchownego. Wiedział przecież doskonale, że partyjne kierownictwo powiatu co roku z uporem wymusza na instytucjach oświaty, kultury i sportu przygotowanie atrakcyjnych imprez, mających odciągnąć młodzież od coraz to większych i okazalszych procesji.

Skorzystałem więc z metody księdza Gasika i następnie w komitecie pochwaliłem się jego uznaniem dla domu kultury. Odtąd nie było już nacisków na organizowanie imprez w czasie mszy i procesji Bożego Ciała. Chociaż jeszcze parę lat trzeba było poczekać, by na koncercie dla budowniczych kombinatu mięsnego obok siebie zasiedli I sekretarz KP PZPR w Sokołowie, Henryk Bereza i ksiądz proboszcz Stanisław Pielasa.

A było tak: w 1974 roku zakończono budowę Zakładów Mięsnych – sztandarowej inwestycji w sektorze spożywczym rządu Edwarda Gierka. Lokalizację tej budowy w Sokołowie zawdzięczamy największemu „zaświnieniu” powiatu. Warunkiem koniecznym, aby kombinat wybudować u nas, było osiągnięcie wskaźnika 100 sztuk świń na 100 hektarów użytków rolnych w powiecie. Ten warunek postawili decydenci z Warszawy. I było 100 na 100! Hodowano świnki w stodołach, w budowanych naprędce oborach i chlewniach. Świnie hodowano nawet w garażach zestawianych z betonowych elementów przystanków autobusowych wg pomysłu inż. Franciszka Łomży.

W tej wielkiej robocie na żadnym etapie nie zabrakło również Powiatowego Ośrodka Kultury. Od początku do końca, czyli od momentu „zabicia” palików przez geodetów na polach PGR wytyczających zarysy głównych obiektów, po otwarcie zakładów i uroczysty koncert dla budowniczych, dom kultury brał czynny udział we wszystkich przedsięwzięciach. I tak robiliśmy zdjęcia na placu budowy, organizowaliśmy wycieczki i imprezy dla międzynarodowej grupy budowniczych, udostępniliśmy nawet mieszkanie dla pani Lilian Frankowski; asystentki dyrektora inwestycji, pana Józefa Kępy. Zapracowaliśmy w ten sposób na doskonałą aparaturę nagłaśniającą i dyskotekową firmy Dynacord o ówczesnej wartości (bagatela!) 17 500 marek niemieckich. Do magazynów Hartwiga w woj. zielonogórskim trzeba było wysłać aż dwie „Nysy”, żeby ten cały sprzęt przywieźć do Sokołowa.

Później zarabialiśmy na jego wypożyczeniach np. do Ursusa, do Estrady Warszawskiej i na różne masowe imprezy w całym województwie warszawskim. Jednakże koncert na zakończenie budowy kombinatu mięsnego utrwalił się w mojej pamięci najbardziej za sprawą podziału miejsc w pierwszym rzędzie. Fundator koncertu, pan Józef Kępa, zażyczył sobie bowiem, aby mógł zasiąść w pierwszym rzędzie obok I sekretarza komitetu powiatowego PZPR, Henryka Berezy oraz księdza proboszcza Stanisława Pielasy. Na moją uwagę, że to niemożliwe, by ci dwaj znani ze swoich przekonań i praktyk przywódcy lokalnej społeczności chcieli usiąść na publicznej imprezie obok siebie, pan Kępa odpowiedział pytaniem: A czy to będzie źle? Przecież z każdym z nich moja firma dobrze współpracowała w całym dziele budowy kombinatu i każdemu chcę teraz podziękować. Firma Epstain z Chicago zbudowała księdzu proboszczowi w jedną noc betonową wieżę na kościele, a pan sekretarz dostał 1200 nowych miejsc pracy. Czy to źle? Pewnie, że nie źle, ale u nas nie ma takiego obyczaju; odpowiedziałem. To trzeba go wprowadzić i nie obawiajcie się tego. Jak pana wyrzucą z pracy, dostanie pan u mnie stanowisko, dwa razy większe wynagrodzenie i samochód do dyspozycji.

Spełniłem więc życzenie fundatora i odprowadziłem na wskazane miejsca liderów partii i kościoła. Zasiedli razem w pierwszym rzędzie, po obu stronach gospodarza imprezy, pana Kępy. Jak się okazało, skandalu nie było, bo muzyka łagodzi obyczaje, a jazzowa podobno budzi nawet z letargu. Ksiądz proboszcz i I sekretarz PZPR zgodnie oklaskiwali występy znakomitego zespołu Vistula River Brass Band. Byłem więc zadowolony, że udało się w 1974 roku w moim mieście doprowadzić do zbliżenia partii z kościołem, chociaż przyznaję, że na krótko, bo koncert trwał niespełna dwie godziny…

Wacław Kruszewski

Poprzedni

Nie stać cię na mieszkanie? Zmień pracę, wyjedź z miasta

Następny

Wierni Ojczyźnie