7 listopada 2024

loader

Po zarazie

W przeszłości nawiedzały nas kilkakrotnie epidemie dżumy, cholery, hiszpanki i innych niesfornych szczepów grypy. Wydawało mi się jednak, że w XXI wieku medycyna osiągnęła już taki poziom, przy którym masowe zarażanie ludzi na całym świecie nie jest możliwe. A jeśli nawet taka „zaraza” się pojawi, to na bardzo krótko.

Tysiące ośrodków naukowych niemal natychmiast wymyśli leki, które ją z łatwością przerwą. Pamiętałem, jak w końcowym okresie II wojny lekarze armii alianckich wpadali w euforię, gdy dostali pierwsze partie penicyliny, traktowanej wtedy, jako cudowny lek „na wszystko”. I spodziewałem się, że teraz walka z jednym rodzajem wirusa będzie dużo łatwiejsza.
Uparty wirus
Tak się – niestety – nie stało. Epidemia koronawirusa nam się przedłuża. Wraz z nią przedłużają się różnego rodzaju ograniczenia swobód obywatelskich, do których byliśmy przyzwyczajeni, mimo panującego w Polsce od kilku lat ustroju stanowiącego swoisty cocktail demokracji z autokracją. Cocktail smakowity dla zwolenników jednej opcji politycznej, która utrzymuje legalnie zdobytą władzę tylko dlatego, że jesteśmy leniwcami niechętnie chodzącymi na wybory i niepotrafiącymi stworzyć sprawnej i względnie jednomyślnej opozycji.
Teraz, kiedy wojna wirusowa wprawdzie jeszcze trwa, ale jest nadzieja na jej pozytywne zakończenie, wysłuchuję wróżb i opinii mądrych ludzi o jej psychologicznych, społecznych i politycznych następstwach.
W zależności od tego, czy są z natury optymistami czy pesymistami, wierzącymi katolikami czy agnostykami, malują nam znacznie różniące się obrazy postwirusowej przyszłości.
Jak dotychczas żaden z tych obrazów mnie nie przekonał. Natomiast mój wrodzony cynizm podpowiada, że niewiele się zmieni. Podobne dyskusje przy stołach w pańskich dworach i miejskich apartamentach odbywały się po epidemii cholery w 1831 roku i po ataku hiszpanki, w czasie powstawania II Rzeczpospolitej, w 1919 – 20 roku.
A obiektywnie trzeba przyznać, że były one bardziej groźne i brzemienne w tragicznych skutkach. W 1931 roku na „rozebranych” wówczas polskich ziemiach pozostających we władaniu Rosji, Prus i Austro – Węgier, łączna liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła 150 tysięcy. Z tego punktu widzenia następstwa obecnej epidemii będą zapewne wielokrotnie mniejsze.
Znajomi medycy i pasjonaci medycyny uważają, że obecny atak koronawirusa załamie się w miesiącach wiosennych. W drugiej połowie roku nadal będą trwały intensywne poszukiwania skutecznych leków i szczepionek. Część tych poszukiwań przyniesie pozytywne wyniki. Wirus jednak nie zniknie, ale od jesieni 2020 roku powinien już być trzymany w ryzach, tak jak np. odra, która co pewien czas przypomina o swoim istnieniu.
Optymistyczne wizje
Są tacy, którzy uważają, że jak już przyjdzie ten czas i nastąpi względne uspokojenie nastrojów, to podstawowym efektem ataku i osłabienia wirusa będzie zmiana mentalności naszych obywateli. Przytłoczeni indywidualnymi i powszechnymi tragediami, bogaci w doświadczenia solidarności i społecznej dyscypliny staniemy się bardziej przyjaźni i skłonni do pojednania. Religijni staną się jeszcze bardziej religijni, kościoły się zapełnią jak w IXX wieku, politycy zaczną wzajemnie wybaczać sobie grzechy kłamstwa i bezpodstawnego oczerniania. Taka narodowa idylla zakrapiana łzami skruchy i nadziei.
W mojej łysej głowie jakoś nie mieści się taki słodki obrazek. Odwrotnie – widzę zaostrzenie walki politycznej, zasypywanie przeciwników zarzutami nieudolności w tworzeniu koncepcji i prowadzeniu wojny z wirusem, brak dobrych pomysłów hamowania i zatrzymania postwirusowego kryzysu ekonomicznego. Rządząca od kilku lat partia będzie kurczowo walczyła o utrzymanie władzy zarówno dlatego, że nauczyła się i przyzwyczaiła czerpać z niej indywidualne korzyści, jak i z obawy przed konsekwencjami za permanentne naruszanie konstytucji, błędy zarządzania i lekceważenia poglądów nie tylko opozycji, ale i „milczącej większości” suwerena.
Do następnych wyborów parlamentarnych jeszcze daleko, ale aktualna władza może się przewrócić znacznie wcześniej, z jednego z dwóch powodów. Jeśli co najmniej jeden z koalicjantów tworzących zjednoczoną prawicę odmówi dalszego występowania w roli bezwolnej przybudówki, albo w wyniku zmasowanych protestów społecznych. Początki takiego powodu w wykonaniu Porozumienia Gowina już widzimy.
Drugi powód występował w Polsce właściwie zawsze, jeśli ceny rosły, narastały trudności ze znalezieniem właściwej pracy i stopa życiowa suwerena ulegała obniżeniu. A tak właśnie będzie, zarówno w końcowej fazie wojny z wirusem, jak i po jej zwycięskim zakończeniu.
Powtarzam – jestem przekonany, że postwirusowy okres będzie politycznie bardziej nerwowy, bo zmiana władzy będzie pożądana przez „masy” i stanie się nie tylko realna, ale niemal pewna. Potyczki parlamentarne przekształcą się w bitwy, w których będzie dużo indywidualnych ofiar, niektóre partie stracą wpływy i pozycję na scenie politycznej, inne zaskakująco się rozwiną i będą walczyły o udział przy nowym, rządowym stole.
Kryzys
Na przebieg tej postwirusowej wojny zasadniczy wpływ wywierać będzie wyraźnie odczuwane pogorszenie sytuacji gospodarczej. Będą próby jego łagodzenia, ale nie da się go uniknąć. W okresie walki z wirusem w wielu branżach całkowicie przerwano lub znacznie ograniczono produkcję dóbr i usług. Patrząc optymistycznie, – co najmniej milion ludzi zasili szeregi bezrobotnych. Wzrosną ceny i z trudem hamowana będzie inflacja. W przemyśle porwane będą więzi kooperacyjne. Wiem z własnych doświadczeń jak trudno je odbudować.
Trudności gospodarcze w Polsce będą miały jeszcze dodatkową przyczynę. W okresie władzy PISu wydawano zbyt dużo pieniędzy dla uzyskania poparcia suwerena, na planowane pokazowe inwestycje w rodzaju centralnego portu komunikacyjnego i na unowocześnienie armii – dziwnym trafem zawierając umowy niemal wyłącznie z producentami z USA i nie przejmując się relatywnie wysokimi cenami.
Nie jestem zdeklarowanym pacyfistą, ale poruszając ten wątek nie mogę się powstrzymać od niewielkiego komentarza. Istnienie NATO i sytuacja polityczna w Europie nie daje mi podstaw do niepokoju, że w najbliższych dziesięcioleciach będziemy zmuszeni do militarnej obrony naszych granic, albo do ataku na czyjeś granice.
Nasza armia, podobnie zresztą jak armie wszystkich krajów średnich i małych, w obecnych warunkach może być tylko waleczną przystawką do głównego dania, jakim była by wojna wielkich mocarstw z użyciem taktycznej broni atomowej i całkiem nowych, nieznanych nawet naszemu wywiadowi, rodzajów uzbrojenia.
Więc – moim niefachowym zdaniem – kupujmy głównie tańszą broń krajowych producentów i sięgajmy zagranicę tylko wtedy, kiedy oferują nam naprawdę korzystne warunki zakupu. I kupujmy tylko wtedy, kiedy wszyscy fachowcy, „swoi” i opozycyjni, uznają, że jest to niezbędne.
Teraz i w najbliższej przyszłości, kiedy trzeba wspomagać krajowe przedsiębiorstwa ratując je przez bankructwem i zwalnianiem niemal wszystkich pracowników – w kasie państwa widać dno. Strumienie gotówki płynące do kasy błyskawicznie się skurczą. Bankrutujące firmy nie będą miały z czego płacić podatków i – co jeszcze gorsze – zobowiązań wobec swoich dostawców. Łańcuchy wzajemnego zadłużania zaczną rosnąć, mimo spodziewanych ułatwień w pozyskiwaniu kredytów. Państwo nie będzie miało innego wyjścia i zacznie ponownie zwiększać zadłużenie.
Światełko w tunelu
Dzisiaj jesteśmy przekonani, że uwaga władzy powinna być skoncentrowana na walce z wirusem. Gospodarka żyje jeszcze rozpędem z poprzedniej koniunktury, zjada zapasy, resztkami finansowych zasobów stara się wspomagać niektóre przedsiębiorstwa i organizacje. Ale za dwa – trzy miesiące osłabiony już wirus będzie nadal nas gnębił, a kryzys gospodarki stanie się bardziej uciążliwy.
Suweren zacznie się upominać „o swoje” i okazywać wyraźne niezadowolenie z działań „rządu i partii”. Jestem niemal pewien, że nastąpią poważne zmiany w konfiguracjach politycznych. Nie wykluczam, że opozycja przejmie pałeczkę władzy. Rząd, który powstanie, będzie miał trudne zadanie. Nawet, jeśli będzie popełniał niewiele błędów i w odczuciu obywateli zapali światełko w tunelu, to odkopanie kraju z zapaści gospodarczej zajmie mu, co najmniej następne dwa lata.
Będzie trudno, ale przeżyjemy ten okres i wrócimy na ścieżkę wzrostu. Mój pies zaczął wprawdzie kopać głębsze dołki i gromadzi w nich zapasy, ale on od urodzenia był panikarzem. Mimo to nie przechodzi mu chęć do nieustannej zabawy. Właściwie powinniśmy brać z niego przykład.

Tadeusz Wojciechowski

Poprzedni

Człowiek skromny, aktor pyszny

Następny

Dysonans poznawczo-perspektywiczny

Zostaw komentarz