8 listopada 2024

loader

Rozczarowanie wszechstronnie mi towarzyszy

05.07.2011 Warszawa Spotkanie przedstawicieli SLD Grzegorza Napieralskiego i Jerzego Wenderlicha z artystami i srodowiskami tworczymi n/z fot Witold Rozbicki

– Aktorów łatwo jest porwać, uczynić gorącymi, ożywić ich sumienia społeczne. Ale dziś pomiędzy ich temperamentem a rzeczywistością pojawia się pytanie: kto im za to zapłaci? Politycy coraz bardziej niepewnie odpowiadają słowem „podatnik” – z Olgierdem Łukaszewiczem rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Po 1989 roku odtrąbiono koniec misji społecznej aktorstwa polskiego i przejście tego zawodu w strefę czysto rynkową, jako zawodu użytkowego. Czy nie pośpieszono się?
Byłem w zespole Teatru Narodowego, później w zespole Powszechnego. Dla mnie Polska jako państwo jest wciąż na drodze do dojrzałości. Repertuar narodowy, ten z XIX wieku czy też z XX-lecia międzywojennego, a także poetów ze „Współczesności”, unaocznia sen o Polsce jako wspólnocie społeczeństwa, a tej mimo haseł „Solidarności” wciąż nie udało się zrealizować. Dlatego jeśli ktoś dziś chce się zwolnić z obowiązku dialogu ze społeczeństwem na forum teatru, ten dobrowolnie wyklucza się z tradycji narodowej. Przekonany jestem, że wizja IV RP była swoistym wystawieniem rachunku za zlekceważenie tej tradycji. Brak obecnie narodowego repertuaru teatralnego nadrabiają scenariusze teatru faktu w telewizji publicznej i niektóre filmy. Nasze ciągłe zaduszki, to spłacanie długów pamięci wiernym tej tradycji.
Pytam o to dlatego, że występuje Pan z monodramem „A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?”, w którym słowami Stanisława Wyspiańskiego z „Wesela”, „Wyzwolenia” i „Warszawianki”, mówi Pan o współczesnej Polsce…
Poczułem potrzebę skonstruowania monodramu ze słów Wyspiańskiego, jako osobistej wypowiedzi o Polsce dzisiejszej. Już na wstępie padają słowa: „Oto my teraz dopiero jesteśmy Polską. I my przydajemy miary ciału temu. Czujecież wy, że my teraz jesteśmy Polską?” Oczywista jest dla nas odpowiedzialność za kształt naszej wolności, lecz ten wymyka się coraz bardziej naszej woli. Obraz rzeczywistości polskiej coraz bardziej zależny jest od tego, jak ją widzą media. Dlatego scena z „Wesela” pomiędzy Stańczykiem a Dziennikarzem dostarcza bardzo adekwatnego materiału do refleksji nad sposobami komentowania rzeczywistości: „Własne brudy, podłość, kłam, znam, zanadto dobrze znam”. Uczynić publiczną spowiedź? – zastanawia się Dziennikarz. Ta scena jest jądrem mojego monodramu.
Jak był Pan przyjmowany przez publiczność?
Myślę, że udało mi się dotknąć czegoś paląco aktualnego, ponieważ widownia często wstaje z miejsc i bije brawo. Zdarzyło się też kilkakrotnie, że podejrzewano mnie, że coś Wyspiańskiemu dopisałem, ponieważ było nie do wiary, że taki tekst powstał sto lat temu. Adekwatnie do pytania postawionego w tytule, szukam swojej Polski, swojej publiczności, w małych miejscowościach, w których nie ma teatru, n.p. na Helu, Środzie Wielkopolskiej, Puławach, Warce, Suwałkach, a również na festiwalu Wyspiańskiego w Krakowie, w Teatrze Stu, którego byłem współzałożycielem
Pracował Pan przez kilka lat w Niemczech i Austrii. Dlaczego polscy artyści nie są tak wolni w swoim byciu artystami i dlaczego nie potrafią z taką błazeńską dezynwolturą krytykować obrazoburczo sprawy własnego społeczeństwa?
Trzeba czuć się „wyzwolonym”, a przy tym pewnym swojej wartości w demokratycznym państwie. Część mojej tożsamości, to role w repertuarze narodowym, a także role filmowe związane z polską historią. Uczestniczyłem w tych dziełach wybitnych twórców z wielkim zaangażowaniem. Aktorów łatwo jest porwać, uczynić gorącymi, ożywić ich sumienia społeczne. Ale dziś pomiędzy ich temperamentem a rzeczywistością pojawia się pytanie: kto im za to zapłaci? Politycy coraz bardziej niepewnie odpowiadają słowem „podatnik”.
Czy dziś Pana życie wewnętrzne, to życie obywatelskie?
Nie jesteśmy na spowiedzi, więc o życiu wewnętrznym mówić nie będę, ale życie obywatelskie, ideowe, publiczne, zawsze było istotną częścią życia wewnętrznego. Tymczasem leczę frustrację jako wymyślona Osoba Dramatu – Komediant Narodowej Sceny, który zadaje sobie i innym pytanie słowami Wyspiańskiego: „A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?”. W „Weselu” Poeta odpowiada, że w sercu. Ale dziś to serce jest „zatrute jadem w pogrzebowej stypie”.
Styl Pana gry, a także niektóre znane role filmowe, jak choćby Widmo w „Weselu” i Stanisław w „Brzezinie” Andrzeja Wajdy czy hrabia Szczerbic w „Dziejach grzechu” Waleriana Borowczyka, jak też obecna przygoda z Wyspiańskim sprawiają, że prywatnie określam Pana jako aktora w stylu młodopolskim. Odpowiadała by Panu taka identyfikacja?
A nawet sprawia mi przyjemność, bo to ciekawa identyfikacja. Zawsze miałem skłonność do młodopolskich akcentów w interpretacji ról i do kontemplacji przemijania.
Dlaczego przed paroma laty poparł Pan swoim nazwiskiem PiS i braci Kaczyńskich?
Ujęła mnie idea obrony kultury polskiej, którą prezentowało PiS oraz obietnica wyciągnięcia ręki do tych, którzy byli ofiarami transformacji ustrojowej.
I rozczarowali Pana?
Rozczarowali, ale przede wszystkim jestem rozczarowany samym sobą, że tak mało wiedziałem o grach politycznych. Byłem też rozczarowany akcją IPN przeciw poszczególnym osobom naszego środowiska. Należę do tych, którzy uważają, że wszystko powinno być ujawnione, ale jestem przeciw odcinaniu kogokolwiek ze wspólnoty w wolnej Polsce, przeciw wmawianiu młodzieży, że PRL to był permanentny stalinizm. Potrzebna jest pamięć, potrzebne jest spłacanie długu zaciągniętego u minionych pokoleń, ale nie judzenie jednych przeciw drugim. Tymczasem zamiast analizy sytuacji kultury i ochrony pokrzywdzonych otrzymaliśmy walkę na haki, walkę z politycznymi przeciwnikami prowadzoną często metodami nie do przyjęcia. Wierzyłem, że IV RP wyciągnie rękę do tych, którzy zostali niesprawiedliwie potraktowani przez kapitalizm, ale okazało się to iluzją. To nieprawda, że sprawiedliwości dla nich domaga się moja głowa, jako wychowana w PRL. Tego domaga się moje serce. Tymczasem to w rzeczywistości nie zostało podjęte, bo w zamian zaproponowano coś bardzo dalekiego od moich oczekiwań. Nie chciano zaakceptować, że polskie państwo, Polska powinna być domem wszystkich, bez wykluczania kogokolwiek, bo to jest nasza wspólnota, choć jest to wspólnota różnych idei. Władze Rzeczypospolitej powinny o nią dbać, a także pilnować poziomu sporu, poziomu debaty publicznej. Przypominam sobie jak Wyspiański w rozmowie z Tadeuszem Łuk-Skarszewskim mówi¸ że chciałby objąć jednocześnie redakcje wszystkich dzienników krakowskich, od konserwatywnego „Czasu” po socjalistyczny „Naprzód”. Chciałbym pokazać, mówił Wyspiański jak każdy z nich powinien być redagowany ze swojego stanowiska. Ale przy całym krytycyzmie w stosunku do PiS, nie mogę nie zauważyć, że następcy PiS przy władzy nie pamiętali, że to jakieś konkretne bóle, problemy sprawiły, że przegrane PiS uzyskało jednak dwa miliony więcej głosów, a potem dwukrotnie wygrało wybory. Oni uzmysłowili nam wszystkim, że nie wolno odrzucać tradycji, że trzeba z niej nowocześnie i twórczo czerpać. Jedni patrzą na nią zbyt pobożnie, zaściankowo, inni nowocześnie, ale to jest ta sama tradycja. Trzeba ratować mit polski od zobojętnienia, bo pewne rzeczy wyrzucono do lamusa i zapanowała rozrywka zamiast pamięci. Dysputa, która się przewalała przez polskie media staje się coraz bardziej bliska show, a coraz mniej respektowana jest zasada by „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Zamiast dysputy mieliśmy tylko rozhuśtaną zabawę. Słowo straciło znaczenie, a ludzie stracili wiarę w słowo. Jest jakieś pomieszanie z poplątaniem i podszywanie się pod ideały dawnej „Solidarności”. „Patrzę na przebiegi zdarzeń, dalekie, dalekie od marzeń, tak odległe od wszystkiego, co było wielkie w kraju, jak mówił Stańczyk w „Weselu”. Tymczasem chodzi o to, by Polska normalniała, żeby się upodabniała do reszty Europy, choć myślę, że jeszcze długo będziemy wydobywać się z naszej narodowej traumy.
Czego Pana nauczyło to rozczarowanie do Kaczyńskich i PiS?
Żeby już nigdy nie uzależnić się na kredyt, emocjonalnie, od polityków, od ludzi sprawujących władzę.
Dziękuję za rozmowę.

OLGIERD ŁUKASZEWICZ – ur. 7 września 1946 w Chorzowie, jeden z najwybitniejszych aktorów polskich. Debiutował w 1968 roku krakowskim Teatrze Rozmaitości jako Lotnik w „Dobrym człowieku z Syczuanu” B. Brechta, a po dwóch sezonach przeniósł się do Warszawy, gdzie występował na najważniejszych scenach. Obecnie aktor Teatru Powszechnego. Wśród jego licznych kreacji teatralnych warto wymienić m.in. Kamila Desmoulins w głośnej „Sprawie Dantona” St. Przybyszewskiej w reż. A. Wajdy czy Billy’ego w „Locie nad kukułczym gniazdem” w Teatrze Powszechnym. W teatrze Studio ale też w teatrze telewizji stworzył m.in. świetną kreację w roli Franza (Kafki) w „Pulapce” T. Różewicza. Przez dwa lata by¸ aktorem Teatru Miejskiego w Bonn. Jako aktor filmowy był laureatem nagrody im. Zbyszka Cybulskiego za rolę Stanisława w „Brzezinie” A. Wajdy. Stworzył też pamiętne kreacje Gabriela i Jasia w „Soli ziemi czarnej” i „Perle w koronie”, dyptyku śląskim K. Kutza, hrabiego Szczerbica w „Dziejach grzechu” W. Borowczyka, Kiekeritza w „Lekcji martwego języka” J. Majewskiego, von Teussa w „Magnacie” F. Bajona i inne. Jako Widmo wystąpił w filmie „Wesele” A. Wajdy. Wizjoner, reżyser i narrator przedstawień plenerowych. W latach 2002-2005 prezes Związku Artystów Scen Polskich. Kazimierz Kutz napisał o nim: „Jasna twarz i ta rzadka sympatyczność dana od Boga, którą potocznie nazywamy wdziękiem”.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Tarcza, która nie ochroni

Następny

Prawda o Zygmuncie Krasińskim

Zostaw komentarz