31.08.2005 gdansk obchody 25 rocznicy powstania solidarnosci fot.witold rozbicki
O każdej książkowej wypowiedzi snuć można wiele różnych uwag, ale litości, są granice czytelniczej percepcji, nie wspominając już o jasności i wartości wywodu. Stąd pogubiłem się zupełnie w tak przedstawionej wersji lat Polski Ludowej.
„Zagrabiona historia Solidarności ? ” to prawie pięciokolumnowy, a więc bardzo duży tekst Edwarda Karolczuka prezentujący liczne uwagi, nie koniecznie zresztą na temat książki Bruno Drwąskiego pt. „Zagrabiona historia Solidarności. Został tylko mit”, opublikowany w „Dzienniku-Trybunie” 16-18 kwietnia br.
Zaczynają się – jak sam autor je nazwał – te uwagi na marginesie od przedstawienia pracy i jej autora, który m.in. „jest zwolennikiem mocno udokumentowanej i zgodnej z prawdą tezy, że warunki do przemian po 1989 roku zostały przygotowane przez ekipę Jaruzelskiego przez całe lata osiemdziesiąte. Pisze on, że Zmiana ustroju politycznego, gospodarczego i społecznego, oficjalnie wprowadzona w 1989 roku. faktycznie rozpoczęła się w roku 1987 wraz z uruchomieniem czegoś, co nazwano drugim etapem reformy gospodarczej, i przyśpieszyła wraz ze sformułowaniem we wrześniu 1988 roku rządu Mieczysława Rakowskiego, dziennikarza opowiadającego się od lat 60. po stronie najbardziej liberalnej frakcji PZPR. Nastąpiła wówczas pełna legalizacja rozwoju sektora własności burżuazyjnej.”
I jeszcze : „O klęsce „realnego socjalizmu” nie przesądziło więc powstanie ani „pierwszej”, ani „drugiej” Solidarności, czy imperialistyczny spisek Papieża z Reganem i dywersja, czy błędy kierownictwa partii i jej I sekretarza, lecz nierozpoznane sprzeczności w ramach własności społecznej, konflikty interesów, prywatyzowanie własności ogólnospołecznej przez poszczególne kolektywy pracownicze i osoby zatrudnione w państwowych zakładach pracy…Formalna własność społeczna została zniszczona przez realne procesy prywatyzacyjne w jej własnych ramach”. „
Spisek nie obalił socjalizmu,
gdyż nie był „żadnym odrębnym ustrojem społeczno-ekonomicznym, lecz okresem walki pomiędzy stosunkami burżuazyjnymi i komunistycznymi we wszystkich sferach życia społecznego. Ma to swoje konsekwencje teoretyczne i praktyczne…. jedną z przyczyn upadku „realnego socjalizmu”, miały swoje źródła w istniejących burżuazyjnych stosunkach społeczno-ekonomicznych i wymusiły w konsekwencji rozwiązania, które zaostrzyły sprzeczności społeczne w „realnym socjalizmie” na tyle, że został on obalony rękoma klasy robotniczej.” Miał się dokonać także poprzez niejako porozumienia ekip partyjnych z „z burżuazyjną kontrrewolucją.”
Ten dominujący wątek,
szeroko rozwijany w tekście artykułu, dotyczy poczynań, winy, chyba i zdrady rożnych PZPR-owskich elit, doradców i przywódców, począwszy od 1956 roku kiedy „budowa socjalizmu (komunizmu) została nie tylko w Polsce praktycznie poniechana”. I dalej: „Należy porzucić złudzenia, że za czasów Gierka rozwijano i umacniano w Polsce socjalizm. A stan wojenny w myśl jego twórców skierowany był przeciwko PZPR, gdyż musiano ją sparaliżować, aby przygotowanie warunków do jawnej kapitalistycznej transformacji było możliwe.”
Powyżej przedstawiłem
w największym, możliwym skrócie główne tezy i opinie Edwarda Karolczuka – kto chce i starczy mu sił oraz cierpliwości, może to skonfrontować z całym tekstem. Zanim jednak przejdę do zasadniczych kwestii koniczne są dwa zastrzeżenia.
Przede wszystkim panu Karolczukowi serdecznie dziękuję za tę wyrażoną, wspaniałą budowę socjalizmu w Polsce we wcześniejszych latach pięćdziesiątych, która tylko zapewne w jego wyobraźni zasługuje na żałość po jej zaprzestaniu. I nie mam tu oczywiście na myśli rewolucyjnych, zasadniczych reform społecznych i zmian ustrojowych, a polityczną praktykę ich realizacji, wiążącą się m. in. z łamaniem zapowiedzi zawartych w Manifeście Lipcowym, treściach referendum ludowego z 1946 roku i obowiązującego prawa oraz całe odium wszechogarniającego zła, które niósł ze sobą w tym czasie stalinizm w Polsce. Nie wiem czego to „poniechanie” miło dotyczyć – zatrzymania tworzonych powszechnie pod przymusem spółdzielni produkcyjnych na wsi, skromnego dopuszczenia prywatnej inicjatywy głownie w usługach, zaprzestania państwowej indoktrynacji społeczeństwa, ateizacji i walki z Kościołem? Tego autor, doktor historii z wykształcenia, niestety nie wyjaśnia, podobnie nie uszczegóławia swojej wizji socjalizmu (komunizmu), ale wyżala się, że „komunistów usuwano systematycznie ze stanowisk w partii, państwie i gospodarce po 1956 roku.” Nie będę autorowi podpowiadał, a czytelników absorbował prostą odpowiedzią jak to się toczyło i dlaczego miało miejsce.
Pomijam nadto wszystkie, osobiste „wycieczki autora” pod adresem Władysława Gomułki, a później Edwarda Gierka i Wojciecha Jaruzelskiego oraz szeregu innych, prominentnych partyjnych działaczy , także rozliczne przypuszczenia o bardziej lub mniej sprawczej roli organów bezpieczeństwa, gdyż w gruncie rzeczy wszystkie one nic nie wnoszą do dominującej tezy autora o błędzie zaniechania budowy socjalizmu (komunizmu),a następnie realnego socjalizmu.
W okresie
ponad trzydziestu ostatnich lat wystarczająco dużo, często i kompetentnie rozważano i pisano o przyczynach klęski realnego socjalizmu w Polsce i nierealnego komunizmu w ZSRR. Równie sporo o licznych inicjatywach i próbach naprawy, zmiany i przekształcenia tego ustroju na lepszy i bardziej efektywny, podejmowanych tak przez kolejne ekipy rządzące, tzw. środowiska rewizjonistyczne czy też grupy reformatorskie. Działo się to z częściowo i tylko chwilowo pozytywnym skutkiem, w dalszej perspektywie nie rozwiązywało szeregu podstawowych problemów. Dodać tu koniecznie należy, że źródła niepowodzeń tych wszystkich poczynań leżały zupełnie gdzieś indziej, nie wiążąc się z zaklinaną diagnozą o „nierozpoznaniu sprzeczności w ramach własności społecznej” i „istniejących burżuazyjnych stosunkach społeczno-ekonomicznych.” To wszystko zwalnia mnie od polemiki z tymi bardzo kontrowersyjnymi opiniami autora recenzji.
Nie oznacza, że w jednym, i to w sumie dużo ważniejszym, niż tytułowe zagrabienie takiej czy innej historii Solidarności, jesteśmy zgodni. Dotyczy to, co pośrednio wynika z omawianego tekstu, krytycznej oceny autora kapitalistycznej, polskiej rzeczywistości, gdyż próbuje szukać dróg jej zmiany. Tylko tu jesteśmy jednomyślni, ale ja nie widzę jej w powrocie do przeszłych idei, a jako konieczność stałego definiowania aktywnej i sprawczej roli lewicy we współczesnym, ciągle zmieniającym się świecie.
Dodać przy tym należy, że w takich staraniach nie pomagają oczywiście panu Karolczukowi wyrażone przez niego opinie o autorze wspomnianej książki: „nie zajmuje się analizą rzeczywistych stosunków społeczno-ekonomicznych w Polsce, ani ich odniesieniem do etapu rozwoju socjalizmu i komunizmu. Dlatego ciągle napotyka sprzeczności, na które znajduje wyjaśnienia logiczne, ale one mają się nijak do rzeczywistości. Może to też wynikać z jego „zewnętrznego”, czysto logicznego oglądu problemów.” Z logiką jest jednak tak panie doktorze, że nie ma ona ani zewnętrznego, ideologicznego czy też jakiegoś innego oglądu. Powyższe dotyczy również wyjaśniania minionej rzeczywistości.
Podobnie jest z fragmentem tekstu: „Pytanie do Gierka czy nie jest on powiązany z antysocjalistyczną opozycją, z uwagi na udział w DiP [Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” – Z. T.] jego doradców, nie jest więc takie absurdalne, jak się początkowo wydawało. Nie ma zapewne nic dziwnego w tym, że publicysta „Die Zeit” napisał, że DiP – to dysydenci w samym aparacie”. O związkach Jaruzelskiego z podejrzanymi osobnikami też można przeczytać, co w sumie oznacza, że autor tekstu okopał się w warownej twierdzy swoich wyobrażeń, podejrzeń i fobii nie mając nadal zamiaru wychylić się z niej na inne oceny, poszukiwania i poglądy, a przede wszystkim na realnie wtedy istniejący świat.
Ostatnio powróciły
podobne niejako rozważania niedawnej przeszłości w tekście Wojciecha Pomykały (Festiwal Michaiła Gorbaczowa we współczesnej Polsce, „Dziennik-Trybuna”, 14.03.2021). To odwołanie do dużo wcześniejszych opinii o zaniechaniu wyboru przez PZPR chińskiej drogi przeobrażenia ustroju. Poza zwracaniem uwagi na azjatycką specyfikę i tamtą szczególną sytuację nikt jednak nigdy, łącznie ze wspomnianym autorem, nie potrafił wskazać konkretnych metod i sposobów powtórzenia jej w Polsce. Zapewne dlatego, że w odróżnieniu od Europejczyków Chińczycy mają żółtą karnację skóry i skośne oczy.