– czyli sztos przedwakacyjny
Już się wydawało, że PiS zakończy sezon polityczny niezmąconym zwycięstwem w postaci ostatecznego zmajoryzowania Sądu najwyższego, co zdawał się potwierdzać ekspresowy po nią podpis złożony przez PAD.
Już posłowie rozjechali się na wakacje, gdy jak grom jasnego nieba popsuło ten stan przyjemności orzeczenie Sądu Najwyższego, zawieszające działanie owych ustaw i skierowanie sprawy do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu.
I choć powstało wrażenie, że – jak mawiał Franc Fiszer – „cały pogrzeb na nic”, to rozglądałem się niespokojnie, czy Prezes Polski nie wścieknie się „do imentu” i bez żadnego trybu nie odwoła parlamentarzystów z wakacji, zarządzi na Nowogrodzkiej jeszcze jedno posiedzenie Sejmu z powodu zaistnienia okoliczności nadzwyczajnych, „pożarowych”. By wprowadzić kolejną zmianę w ustawach o SN. Mało to jest prawdopodobne, bo oznaczałoby ciężką, kosztowną i nerwową operację logistyczną a przy tym aferę polityczną na cztery fajerki, ale na podobieństwo pobitego kiedyś na jakiejś ulicy neurotyka, który po wielu latach nie może przejść nią bez bicia serca, ciągle wydaje mi się, że prezes byłby w stanie to zarządzić. Chyba jednak uznał, że nie będzie robił zamieszania.
Kopniak przed odjazdem
Natomiast co do SN, to ktoś dobrze pomyślał, żeby zrobić coś, co przypomina sytuację, w której jegomość dostaje kopa w tyłek, gdy wchodzi do pociągu lub samolotu, z bagażem i zarezerwowanym miejscem pobytu. Nijak wtedy się wycofać, by kopa oddać, by się odwinąć, bo wtedy wszystkie plany na nic – pociąg odjedzie, samolot odleci, forsa stracona. „Jenot” Tarczyński pewnie by jeszcze wyskoczył na dany znak z luksusowej pływalni, odłożywszy etolę i odstawiwszy kieliszek szampana, ale co miałby zrobić biedny parlamentarzysta plażujący już na Majorce? Trzeba więc upokorzenie znieść i lecieć lub jechać, choć tyłek boli, a lekki kociokwik dokucza. Ktoś, kto tak szachowo przemyślał ten ruch w SN, bo nie chce mi się wierzyć, że było to przypadkowe, ma mój szacun za łebskość i przemyślność. I nie jestem pewien, czy chodzi tu o molierowską „przemyślność kobiety niewiernej”. Rzecz jasna, wypoczęte i nabuzowane wolą zemsty PiS po wakacjach zechce się zrewanżować, ale półtoramiesięczna zwłoka nie będzie bez znaczenia. Rzecz się nieco „jak figa ucukruje, jak tytuń uleży”, i to nie tylko w Warszawie, ale i w Luksemburgu. Orzeczenie SN pożyje trochę własnym życiem, z lekka okrzepnie. Okoliczność ta znaczenia rozstrzygającego mieć nie będzie, ale pewien potencjał dla SN i opozycji w tym jest. Teraz odkręcanie czegoś, co znalazło się już Luksemburgu będzie znacznie trudniejsze logistycznie, taktycznie i strategicznie. W tej sytuacji cały ciężar dania odporu spadł na propagandę PiS (Ziemkiewicz, Karnowscy, Adrian – nomen omen – Stanowski i inni) oraz na jednoosobowe głosy PAD oraz „agenta Muszyńskiego” i „magister Przyłębskiej”, jak zwykł określać te figury profesor Wojciech Sadurski. PAD wydał dychawiczny komunikat chyba już z Helu, „agent Muszyński” popisał się komentarzem knajackim, a „magister Przyłębska”, choć ma do dyspozycji tzw. Trybunał Konstytucyjny, wypowiedziała się jednoosobowo, co może jest wskazówką, że można by się obejść bez pozostałych sędziów i na przyszłość. Byłoby sprawniej i przede wszystkim taniej. Piękny pałacyk Trybunału przy Alei Szucha można by przeznaczyć na rzecz jakiejś organizacji pożytku publicznego albo n.p. na teatr, a „magister Przyłębskiej” przydzielić jakiś pokój na mieście. Reasumując: ten wyraźnie zaskakujący dla władzy i jej propagandy przedwakacyjny sztos ze strony SN, nie był dla niej przyjemny, jak to czasem ze sztosem bywa. Nie był to też życzliwy kopniak przedegzaminacyjny „na szczęście”.
Forsa wszystko wprawia w ruch
Sytuacja ta nie jest dla obozu władzy tragiczna, ale – nie da się ukryć – kłopotliwa, tym bardziej, że gdy przystąpi do dzieła „odkręcania”, w połowie września, może się właśnie zacząć fala protestów branżowych. Nie kto inny, jak Maria Ochman, szefowa „Solidarności” służby zdrowia, niemal wieszczy ( a nawet zachęca) kolejne grupy zawodów medycznych do pójścia w ślady pielęgniarek. Już są zapowiedziane protesty nauczycielskie, a i w szeregach policji też coś fermentuje, nie mówiąc już o zapowiedzianych procesach rolników. Nie na darmo zabłysła gwiazdka Michała Kołodziejczaka i jego Unii Wrzywno-Ziemniaczanej. „Solidarność” Dudy Piotra jest bowiem niby stronnikiem rządu, ale jako – trudno i darmo – ruch związkowy, nie może zupełnie nie brać pod uwagę nastrojów i aspiracji płacowych świecie pracy. Tym bardziej, że propaganda władzy z TVPiS na czele, po ochłonięciu z protestów osób niepełnosprawnych, znów dmie w trąbkę znakomitej sytuacji w finansach państwa, znów pokazują w „Wiadomościach” Holeckiej-Adamczyka-Ziemca przewalające się paczki banknotów, jak w dawnych filmach kryminalnych. A skoro pokazują stosy forsy, to ktoś się o nią znów upomni, tym bardziej, że rozpocznie się ostatni rok przed wyborami 2019. W tej sytuacji niechybna pisowska operacja zacierania skutków orzeczenia SN, utrudniona z wyżej wyłożonych przyczyn, może odbywać się przy akompaniamencie protestów lub przygotowań do nich.
Ścibor-Rylski bez gwizdów
A było już tak całkiem przyjemnie, mimo zatrzymanego przez Ratusz warszawski pochodu „narodowców”, który jest nie tylko bezczelną uzurpacją neofaszystowską, ale i fałszem historycznym. Można różnie komentować powstanie warszawskie 1944, ale jego koloryt ideowy, społeczny i psychologiczny był o sto lat świetlnych odległy od ducha ONR-owsiego czy NSZ-owskiego. Była to klasyczna tyrtejsko- straceńcza, nieco nawet łobuzerska w duchu i z akcentami delikatnego anarchizmu ludowego operacja polska i z antypatycznym ordnungiem oraz ponurą, agresywną energią podgolonych karków nie miała nic wspólnego. Natomiast pisowska, nałogowa skłonność do kłamstwa, przemilczenia i manipulacji wyraziła się m.in. w komunikatach po śmierci prezesa Związku Powstańców Warszawskich generała Zbigniewa Ścibor-Rylskiego. Wspomniano o różnych jego zasługach, ale nie padło ani słówko o tym, jak przez kilka lat, pisowsko-prawolska tłuszcza wygwizdywała go, gdy przemawiał 1 sierpnia na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. W tym samym czasie narodziła się nowa świecka tradycja ubierania w koszulki z napisem „konstytucja” rozmaitych pisowskich pomników, w tym pomników Lecha Kaczyńskiego. I o ile gorliwe ściganie za malunki na ścianach biur pisowskich parlamentarzystów da się jakoś – słabo – uzasadnić z paragrafu o dewastację mienia, to już w przypadku przebieranek tekstylnych z niewinnym słowem „konstytucja”, gorliwość szefa MSW Brudzińskiego jest godna lepszej sprawy. Tego nie da się nie obronić w żadnym sądzie, może nawet w Suwałkach. Ale PiS pod tym względem rzeczywiście nieco przypomina szkolny segment władzy ludowej z czasów „Wiesława”, gdy z niezrozumiałą gorliwością ścigano uczniów za noszenie długich włosów. Za Edwarda Gierka najsłuszniej odpuszczono ten idiotyzm i na niejednym zdjęciu z jego spotkań z aktywem ZSMP widać mniej czy bardziej długowłosych działaczy, z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele.
Oto słowo biskupa z Gliwic
Do tego pewien zamęt w szeregach pisowskich wywołały sprzeczne interpretacje co do ewentualnych skutków zmiany ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Przyjęta jako sposób na przyrost mandatów dla PiS może zmusić opozycję do wspólnych list i działań scalających i spodziewane pożytki mogą obrócić się się pyrrusowe zwycięstwo. Przychylny PiS-owi poseł Kukiz ’15 Tomasz Rzymkowski stwierdził wręcz, że „PiS strzelił sobie w stopę”. Uratować rzecz może teraz tylko PAD, ale ten wróciwszy do przedsionka Adriana już się chyba na to nie zdobędzie, acz na elektoracie Kukiza ’15 mu zależy. Chyba, że poszedłszy po rozum do głowy, Prezes Polski sam mu tego nie zaleci. W tej sytuacji mnożących się kłopotów hierarchia Kościoła kat. zaczyna tu i ówdzie cieniować zachowania. Po prymasie Polaku, po arcybiskupie Gądeckim, po emerycie Pieronku i po którymś tam jeszcze, odezwał się ostatnio biskup Jan Kopiec z Gliwic, który dość ostro „pojechał” (bez nazw i nazwisk) po władzy. Nie wierzę w operacyjne rozpisywanie w hierarchii episkopalnej ról „dobrego” i „złego” policjanta, dzielenia się z rozmysłem na „demokratów” i „zamordystów”, „progresywistów” i „konserwatystów”, ale wierzę, że taki podział ról w instytucji tak doświadczonej jak Kościół kat. dokonuje się bez dyrektyw, bez słów i zawoalowanych sugestii – dokonuje się niejako instynktownie, zgodnie z duchem odwiecznej strategii służącej „nadrzędnemu dobru – dobru Kościoła”.
Czy nowy polityczny pyton jest tuż za rogiem?
Zaczął się sierpień. W Polsce Ludowej, z wyjątkiem lat 1980 i 1981 był to czas totalnej kanikuły, łącznie z lipcem. Polityka oddalała się za horyzont uwagi. Polityczne programy publicystyczne były zawieszane na długie tygodnie. W latach 1989-2015 aż tak totalnej kanikuły w polityce już nie było, ale dopiero od przedwyborczych wakacji 2015 mamy obecny, nieprzerwany paroksyzm. Większość programów publicystycznych grzeje się w najlepsze, walka trwa. Dlatego nie gwarantuję, że mimo wakacji parlamentarnych, nie wychyli się za chwilę zza rogu chwilę jakiś polityczny pyton, który rozpali temperaturę i tak już tęgo rozpaloną nad naszą Ojczyzną i Europą przez Boga Febusa czyli Słońce.