8 listopada 2024

loader

Bigos tygodniowy

Stan państwa polskiego po czterech latach rządów PiS – czyli „dobrej zmiany” – przedstawia się następująco. W ciągu minionych 12 miesięcy, licząc od listopada zeszłego roku, ujawnione zostały następujące afery: afera KNF czyli Chrzanowskiego Marka z prezesem NBP w tle, afera spółki „Srebrna”, afera z wynagrodzeniami asystentek prezesa NBP Glapińskiego Adama, afera lotów marszałka Sejmu Kuchcińskiego Marka, afera Piebiaka Łukasza czyli afera hejterska z Ministerstwem Sprawiedliwości z Ziobrą Zbigniewem w tle i – „przed chwilą” – afera Banasia Mariana, wieloletniego szefa Krajowej Administracji Skarbowej w randze wiceministra, następnie ministra finansów i – obecnie – prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Banaś wszedł w deal (wynajął kamienicę) z szemranym „biznesmenem” z odsiadką więzienną w tle, specem od wynajmu pokoi na godziny, czyli „burdeltatą”. Ponadto Banaś legitymuje się bardzo podejrzanymi oświadczeniami majątkowymi. Dodajmy, że ma on opinię „człowieka Kamińskiego”, aktualnego szefa służb specjalnych i policji. O takich drobnych aferkach, jak zniszczenie zapisu z przebiegu wypadku z udziałem Szydło Beaty pod Oświęcimiem, czy afera z fałszowaniem podpisów na listach wyborczych, w którą zamieszany jest Andruszkiewicz Adam, obecny wiceminister cyfryzacji, nie warto wobec tego nawet wspominać. Mamy zatem do czynienia z sytuacją, w której jeden z kilku najważniejszych (nie de iure, ale de facto) urzędników państwa, odpowiadający za nadzór i kontrolę nad publicznymi finansami, jeśli nawet tylko otarł się o świat przestępczy, jest totalnie zdyskwalifikowany w tej roli. Dlatego obrona Banasia przez PiS i jego rząd, połączona z propagandową retoryką opartą na przyjęciu lekceważącego tonu wobec tego, co się stało, jest krańcowym wyrazem bezczelności i kłamstwa uprawianego przez tę formację. O tym, że obrona Banasia jest robieniem dobrej miny do złej gry świadczy fakt, że „zawiesił się” on w swojej funkcji. Sam czy na polecenie przewodniczącego Ma(ł)o – to już mało istotne.

Wracam do stanu państwa polskiego za „dobrej zmiany” PiS. Przedstawia się on następująco: 1. na czele rządu stoi pajac-marionetka upajający się niemal każdego dnia wygłaszaniem w tonie lirycznej euforii szumnych, kłamliwych frazesów o rzekomo wspaniałych owocach rządów PiS, w tym odlotowe brednie-majaczenia o „polskiej dolinie krzemowej”. 2. w jego cieniu buszują i kręcą podejrzane lody osobnicy w rodzaju Chrzanowskiego, Kuchcińskiego, Piebiaka czy Banasia. 3. zza tego ponurego obrazu wyłania się skrzywiony pysk obłąkanego karła, kłapiącego ponuro dolną szczęką. 4. z boku funkcjonuje nicość, figurant rezydujący pod żyrandolem w Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Wszystko to podlane jest sosem politycznego katolicyzmu, z emblematem w postaci wyjątkowo ohydnych figur Rydzyka i Jędraszewskiego, wygłaszających obłąkane i podżegające frazy o „tęczowej zarazie”. Na jakie to wszystko zasługuje określenie? Rządów mafijnych, polskiego „salazaryzmu” a może po prostu rządów „kik”, czyli kryminalistów i klechów? Do tego dochodzi ćwierćinteligent z tytułem profesorskim, minister kultury w randze wicepremiera, który z rozumieniem tej dziedziny innym niż pojmowanie jej jako partyjną propagandę w stylu bogoojczyźnianym ma tyle wspólnego, co ja z szacunkiem dla kleru i który broni przed dociekliwością dziennikarzy podejrzaną w sferze dysponowania finansami tzw. Fundację Narodową.

Funkcjonariusz poczciwej niegdyś, a przez Kuchcińskiego zamienionej w uzbrojoną siłę paramilitarną Straży Marszałkowskiej zagroził śmiercią posłance Katarzynie Lubnauer dołączając do tego wulgarne obelgi. To ewidentny efekt prania mózgów dokonywanego na funkcjonariuszach SM i przerabiania ich w bezwzględną gwardię pisowską. Przerażone skutkami własnego szczucia PiS nie zlekceważyło tego radykalnego hejtu (wizja, że ów osobnik podejdzie do posłanki na sejmowym korytarzu i wypali jej w głowę okazała się nader realistyczna), więc policja namierzyła go i aresztowała w Sejmie wśród nocnej ciszy. Oto do czego nas prowadzi reżym PiS, bo tej atmosferze krew prędzej czy później się poleje. To nieuchronne.

A tymczasem po dziesięcioleciach przerwy pojawiło się zjawisko tzw. „półkownika”, czyli filmu z powodów politycznych zatrzymanego, wycofanego z konkursu festiwalowego. Spotkało to w Gdyni „Solid Gold” Jacka Bromskiego, zrealizowany na kanwie afery „Amber Gold”. Wycofania dokonała TVPiS Kurskiego Jacka, współproducent filmu. Ponieważ jednak, jak uczy Karol Marks, historia powtarza się tylko jako farsa, „półkownikowski” status filmu trwał krótko jak życie jętki jednodniówki. Nie te – technologicznie – czasy, żeby można film zamknąć na kłódkę albo w sejfie. Film został więc jednak pokazany w Gdyni, choć nagrody nie zdobył. Tak wypromowany przez Kurskiego Jacka pójdzie na ekrany kin.

Niestety, podobnej determinacji jak filmowcy nie okazał rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który po kilku bodaj dniach odwiesił z zawieszenia pedagoga Nalaskowskiego Aleksandra, który został ukarany za epatowanie w tygodniku Karnowskich mową dyskryminacji i nienawiści. Takie pobłażanie nie jest wychowawcze. Nie twierdzę, że rektor powinien kazać Nalaskowskiego powiesić, ale co najmniej przez pół czasu orzeczonej kary powinien go przetrzymać, dla ochłonięcia.

„Bób, Hummus i Włoszczyzna” – taka niewinna kpinka grona młodych ludzi z nadętego hasła „Bóg, Honor, Ojczyzna” spotkała się z obłąkańczą furią pisowskiej propagandy. Tu również w tle jest pisowskie nieuctwo historyczne. Gdyby wiedzieli jakim brutalnym językiem posługiwali się wzajemnie politycy i publicyści w tej idealizowanej przez PiS II Rzeczypospolitej, przekonaliby się, że „warzywny” żarcik jest bezkrwisty i delikatny w smaku jak zupa jarzynowa.

By pozostać w pokrewnym klimacie: w sobotę uczestniczyłem, na katolickiej Warmii, w ślubie młodej (także metrykalnie) pary. Ślub odbył się na modłę pogańską, w zielonym gaju, z jeziorem w tle, pod barwnie ukwieconym łukiem ogrodowym („chwalcie łąki umajone”), a ślubu udzieliła pani urzędnik stanu cywilnego. Wszystko odbyło się w uroczej swobodnej atmosferze, bez czyichkolwiek kwasów i szeptanki. I co najważniejsze – swoją obecnością nie zasmrodził atmosfery swoją obecnością żaden katolicki klecha.

Wobec dramatycznej wagi większości powyżej przywołanych zdarzeń, pomysł z certyfikatami na dziennikarzy może sobie PiS włożyć w buty, między słomę. Podobnie nieważne jest wysługiwanie się przez ex-ulubienicę Leszka Millera, Jakubowską Aleksandrę, Rachoniowi Michałowi w jego porannym programie „Jedziemy” w TVPiS, w towarzystwie lubelskiego nazika Kowalskiego Mariana i tym podobnych osobników.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Unia Leszno nadal na tronie

Następny

Jestem politykiem autentycznym

Zostaw komentarz