Niedawne badania stanu upolitycznienia młodzieży przyniosły zaskakujące rezultaty. Okazuje się, że polityką interesuje się najwięcej młodych ludzi ever, a poglądy lewicowe deklaruje 30 proc. z nich. Najwięcej z ogółu badanych i najwięcej od przeszło 30 lat. No i fajnie, zakrzyknie ten i ów. Ja jednak powiem: i co z tego? Bo ten wynik, to nie tyle powód do zachwytu nad nami, ludźmi lewicy, co raczej do zasromania się nad tym, jak nas oceni historia, gdy zmarnotrawimy taki potencjał. A jest okazja, żeby to koncertowo roztrwonić.
Dziś, w piątek, 5 marca 2021 r. przypada 150-ta rocznica urodzin Róży Luksemburg. Nie ma chyba w Polsce bardziej symbolicznej postaci, która winna być przez lewicę upamiętniona i o której warto by mówić. Tymczasem, w kraju gdzie młodzież chce być lewicowa, starsza młodzież robi w tym celu niewiele, lub przynajmniej mało. Bo jest covid. Owszem, to może stanowić jakąś przeszkodę. Ale odnoszę wrażenie, że gdy się człowiekowi chce, to, gdzie jak gdzie, ale na lewicy, powinien potrafić coś z siebie wykrzesać. A jak się nie chce? Cóż, ongiś mawiano na sejmowych korytarzach, że Donald Tusk dlatego wstaje każdego ranka o szóstej, żeby móc dłużej nic nie robić.
O tym, że dziś mijać będzie 150 lat od urodzin Róży Luksemburg dowiedziałem się sam stosunkowo niedawno. Jednakowoż wystarczająco, żeby tu i tam uderzyć w dzwon i zawiadomić ważniejszych ode mnie. Z nadzieją, że można będzie jakoś o tym Polakom przypomnieć. A tym 30 procentom maluczkich lewicowców opowiedzieć. Że był taki ktoś, jak Róża. I że choć biła się o każdego, komu zabierają wolność i chleb, niezależnie od języka i bandery, to urodziła się w Polsce. Że jest drugą, po Curie-Skłodowskiej, najbardziej znaną na świecie Polką. Polką z żydowskiej rodziny. Że przyszła na świat w Zamościu, kiedyś wieloetnicznym mieście byłej kongresówki, a dziś jednym ze wschodnich miast średniej wielkości, niedaleko granicy z Ukrainą. Że dorastała w Warszawie. Widziała rewolucję 1905 r. Siedziała w Cytadeli. Pisała, kolaborowała, walczyła, jako jedna z nielicznych kobiet, co samo w sobie było na ówczas aktem heroizmu. Położyła podwaliny pod światową socjaldemokrację. Że nie wsparła w walce bolszewików i Lenina, za co spotkał ją los banity. I że w końcu zginęła tragicznie, zamordowana w Berlinie. Tym samym, w którym ma swój plac. Tymczasem, trzy lata temu, w jej rodzinnym Zamościu, wojewoda lubelski Czarnek, dziś, o zgrozo, minister nauki, do spółki z prezydentem miasta, usunęli z kamieniczki w której przyszła na świat, tablicę pamiątkową, wmurowaną jeszcze za Gierka, w ramach walki ze złogami komuny. Podobnie uczyniono, rok temu, z pomnikiem Józefa Dechnika, powojennego twórcy potęgi nieodległego od Zamościa Biłgoraja, choć mieszkańcy zbierali podpisy, żeby tego nie czynić. Ex-wojewoda, a dziś minister uznał wówczas, że skoro IPN mówi, że Dechnik był zbrodniarzem, bo działał w KPP, to tak musi być i już, a on sam ma związane ręce. Zmienić nazwy ulic, szkół. Wyrugować pamięć z głów młodzieży i książek dlań. I jak chciał, tak uczynił. Lewica trochę pokrzyczała i zajęła się wyborami, bo akurat były w drodze.
Ja też zadałem sobie trochę trudu i postanowiłem pokrzyczeć. Napisałem do paru posłów z klubu Lewicy. Poinformowałem, m.in. o tym, że zamojska lewica, jak co roku, organizuje niewielki happening na Rynku, z wręczaniem róż przechodniom i przypominaniem, że to stąd wyszła w świat Róża Luksemburg. Napisałem do polskiej odnogi fundacji imienia solenizantki, z zapytaniem, czy chcą jakoś upamiętnić w Polsce ten dzień. Posłowie odpowiedzieli mi, że coś tam było czynione; że były projekty uchwały upamiętniającej, ale, cóż za niegodziwość pisowska, utknęły na komisji kultury i nigdy stamtąd dnie wyszły. Skandal. Że też PiS miał czelność tak postąpić. A jakaś konferencja, panel, coś więcej, niż fejsbukowa ruchawka? No, jakoś nikt na to nie wpadł. Podobnie jak w fundacji imienia Róży Luksemburg, która, owszem w świecie robi obchody jak trzeba, wystarczy wejść na ich stronę, ale w Polsce to tak raczej skromniej, w zasadzie niezauważalnie. Gdy widzi to wszystko Przemysław Czarnek, to musi piać z zachwytu, że nawet takiego draństwa, jak zaliczenie Róży Luksemburg w poczet komunistycznych zbrodniarzy, nikt mu głośno nie wypomina; że może w tym kraju z lewicą największe numery świata i nawet sama lewica nikomu o tym nie przypomni. Bo kto by tam pamiętał jakąś babuleńkę sprzed wieku. Może bardziej świetlówki z zakładów jej imienia, albo tranzystory w radiu. Radiu Luxemburg? Tego to nawet najstarsi górale nie pomną. A gdy już to sobie Państwo przyswoicie, przypomnijcie sobie o badaniach wpływów politycznych wśród młodzieży i 30. procentowym poparciu dla myśli lewicowej. Chcecie, żeby za dekadę było 3 procent? Nic prostszego. Wystarczy dalej czekać na czerwoną gwiazdkę z nieba, która wleci ludziom pod strzechy, a później, to już siłą rewolucji, wszystko samo się dokona. Ojcowie i matrony zmian wypną tylko dumnie piersi do orderów.
Chwała Bogu, że choć w tym jej Zamościu będzie paru śmiałków którzy wyjdą w tych niełatwych czasach na ulicę, żeby upomnieć się o…kamienicę. O pamięć o Róży Luksemburg, o pamięć o PRL-u i o lewicowych ideałach, które zawsze mają te samo podglebie. Następna taka okazja za 50 lat. Boje się, że część z nas może nie doczekać.